Logo Przewdonik Katolicki

Niemiecki Prymas Polski

Adam Suwart
Fot.

W ramach walki z narodem polskim i Kościołem, zaborca pruski czynił wszystko, by osłabić autorytet godności prymasa Polski, przysługującej od XV wieku arcybiskupom gnieźnieńskim. Gdy zawiodły inne metody, władze Prus postanowiły obsadzić archidiecezje w Gnieźnie i Poznaniu duchownym narodowości niemieckiej.

 

 

 

Lata 70. i 80. XIX stulecia przebiegały na ziemi wielkopolskiej pod pruskim zaborem w atmosferze szczególnego przygnębienia. Wielu Polakom, agresywnie germanizowanym przez coraz bardziej zuchwały aparat pruskiej monarchii, sytuacja mogła się wówczas wydawać niemal beznadziejna.

 

Ponura noc kulturkampfu

Nastroje pogorszyły się jeszcze bardziej w lutym 1874 roku, kiedy to dyrektor pruskiej policji w Poznaniu, Staudy, wraz z funkcjonariuszami wtargnął do Pałacu Arcybiskupiego na Ostrowie Tumskim w Poznaniu i aresztował rezydującego tam arcybiskupa gnieźnieńskiego i poznańskiego Mieczysława Halkę – Ledóchowskiego. Arcybiskup jeszcze kilka lat wcześniej uczestniczył w obradach Soboru Watykańskiego I, gdzie podczas uroczystych obrad sadzany był pomiędzy prymasami i tytułowany był jako „Prymas Polski”. W tym symbolicznym geście mieściła się nadzwyczaj wymowna deklaracja Stolicy Apostolskiej, która najwyraźniej nie zaakceptowała do końca wymazania Polski z map świata u kresu poprzedniego stulecia. Tymczasem od tamtego krytycznego momentu, a już z pewnością od 1815 roku, zaborca pruski czynił wszystko, aby unicestwić prastarą tradycję prymasowską związaną z arcybiskupami gnieźnieńskimi. Słusznie bowiem sądzono w Prusach, że po detronizacji ostatniego króla Polski to właśnie każdy kolejny Prymas Polski traktowany będzie jako interrex i to najwyższy godnością kościelną biskup polski stanie się depozytariuszem narodowej tradycji Polaków pod zaborami.

    

Od likwidacji do unii

Starano się więc początkowo zupełnie zlikwidować archidiecezję gnieźnieńską, a jej terytoria pozostałe w granicach nowego państwa pruskiego wcielić do diecezji poznańskiej, z której z kolei chciano uczynić sufraganię metropolii wrocławskiej, obsadzanej każdorazowo przez duchownych niemieckich. Ten nachalnie forsowany projekt nowej organizacji kościelnej spotkał się z ogromnym oporem duchowieństwa oraz ludności z terenów diecezji gnieźnieńskiej i poznańskiej. Dlatego też papież Pius VII, regulując stosunki kościelne na terenach polskich wcielonych do Prus, wydał w 1821 roku bullę „De salute animarum”, która połączyła archidiecezję gnieźnieńską unią personalną na zasadzie równorzędności z diecezją poznańską, podniesioną jednocześnie do rangi archidiecezji-metropolii. Odtąd kolejni arcybiskupi Gniezna i Poznania rezydowali obok najstarszej polskiej katedry w Poznaniu. Wielu z nich prowadziło iście patriotyczną działalność i mniej lub bardziej oficjalnie używało tytułu Prymasa Polski. Drażniło to królów pruskich, kanclerzy i aparat administracyjny zaborcy. Dlatego też po śmierci kolejnych arcybiskupów władze pruskie starały się obsadzić trony katedralne Gniezna i Poznania wygodnym sobie duchownym.

Po aresztowaniu arcybiskupa Ledóchowskiego w 1874 roku mogło się wydawać, że Kościół w Wielkopolsce czeka zagłada. Wprawdzie papież Pius IX solidaryzował się z uwięzionym arcybiskupem wynosząc go, jeszcze jako więźnia, do godności kardynalskiej, ale kulturkampf szalał na dobre w państwie niemieckim. W Poznaniu zamknięto seminarium duchowne, a w szkołach nawet dzieci uczono po niemiecku katechizmu i modlitw. Księży represjonowano, a wiele placówek pozostawało bez duszpasterzy. Uwolniony w 1876 roku kardynał prymas mógł sprawować swe funkcje metropolitalne jedynie fragmentarycznie, sterując życiem swych diecezji z Watykanu przez tajnych delegatów. W Prusach był bowiem traktowany jako persona non grata.  Ostatecznie w 1886 roku kard. Ledóchowski musiał zrzec się godności arcybiskupa gnieźnieńskiego i poznańskiego. Rząd pruski stanął tym razem na nieugiętym stanowisku, że na opuszczonych stolicach arcybiskupich zasiądzie teraz prałat narodowości niemieckiej.

 

Ostatni kandydat

Kompromisem umawiających się w tej sprawie stron okazała się – ku zaskoczeniu większości obserwatorów – stosunkowo nieznana i skromna kandydatura niemieckiego proboszcza z Królewca i kanonika warmińskiego, księdza Juliusza Dindera. Jego nazwisko znalazło się na ostatnim miejscu szóstej z kolei listy kandydatów na następstwo po kardynale Mieczysławie Ledóchowskim. Sam „zainteresowany” w istocie nie był wcale do końca zainteresowany objęciem powierzonych mu godności i urzędów. Pisał do Stolicy Świętej, że jest słabego zdrowia i miernie włada polszczyzną, co może być przeszkodą we właściwym sprawowaniu powierzanych mu funkcji. Jednak w telegramie skierowanym na ręce księdza kanonika Dindera przez sekretarza stanu Stolicy Apostolskiej kardynała Jacobiniego, przyszły arcypasterz przeczytał: „Jego Świątobliwość życzy sobie, abyś zbywszy wszelki niepokój, zlecone ci obowiązki przyjął”. Tak też się stało.

Ksiądz Juliusz Dinder został niebawem prekonizowany nowym arcybiskupem gnieźnieńskim i poznańskim. W Poznańskiem wywołało to wstrząs. Nie tylko dlatego, że w Watykanie żył jeszcze kardynał Ledóchowski, okrzyknięty powszechnie przez Polaków męczennikiem za sprawę narodową, ale także z tej racji, że Dinder był pierwszym od ośmiu stuleci Niemcem na tronie biskupim w Poznaniu! Zgoła liberalny „Dziennik Poznański” pisał w końcu stycznia 1886 roku z nieskrywanym rozgoryczeniem: „Rzym godząc się na obsadzenie stanowiska arcybiskupiego archidiecezji gnieźnieńsko-poznańskiej nie uwzględnił ani uczuć, ani liczebnej przewagi mieszkańców jej, aby sięgnąć dla nich po arcypasterza obcego im narodowością… Byłoby obłudą z naszej strony chcieć taić żal serc naszych, iż nowomianowany arcypasterz nie do naszej zalicza się narodowości. Żal, jaki z tego powodu wypowiadają, jest pośród naszej ludności powszechny – a nie chcielibyśmy doprawdy, aby się objawił szkodliwemi dla wiary i Kościoła następstwami”.

Sam arcybiskup nominat w pierwszym liście pasterskim napisał do rzesz swych archidiecezjan: „Z trudnością i z wielką troską przybyłem do Was, wszystko bowiem, co miałem miłego i drogiego: ojczystą mą ziemię, związek z ukochaną swoją diecezją, słowem wszystko przyszło mi opuścić. Stawam pomiędzy Wami prawie zupełnie nie obeznany z tutejszymi stosunkami. Proszę Was więc o cierpliwość, z dobrą moją wolą obejmując wszystko, co tylko służyć może dla dobra Waszego”.

 

Zawiedzione nadzieje Prusaków

W takiej niełatwej dla nowego pasterza atmosferze rozpoczynały się jego rządy kościelne w Gnieźnie i Poznaniu. Juliusz Dinder był świadom, jak niełatwe będzie jego zadanie. Mimo słabego zdrowia, energicznie rozpoczął urzędowanie od wymownych gestów: wprawdzie zaprosił do siebie do Królewca „wielebnych księdzy” kanoników poznańskich, ale właśnie gestem tym zbił z tropu administrację niemiecką. Szybko też nawiązał korespondencję z rezydującym w Watykanie poprzednikiem, pokornie wyrażając nadzieję na możliwość zasięgania rady u kard. Ledóchowskiego. Na swych sufraganów w Gnieźnie i Poznaniu powołał wybitnych polskich duchownych, z których jeden – ksiądz prałat Edward Likowski, sam miał po latach zostać arcybiskupem w Gnieźnie i Poznaniu. Wkrótce, po prawie 15 latach zamknięcia seminarium, abp Dinder wystarał się w urzędach berlińskich o zgodę na wznowienie studiów seminaryjnych od roku akademickiego 1888/89. Sam arcybiskup, słabo mówiący po polsku, niemal codziennie starał się doskonalić znajomość języka, którym posługiwała się większość wiernych z powierzonej mu owczarni. Rząd pruski szybko zaczął mu wytykać, że nie stał się bezwolnym narzędziem w germanizowaniu ludności w obu archidiecezjach. Arcybiskup miał odpowiadać odważnie, że „nie jest najemnikiem, a pasterzem”. Mimo to nie znalazł w sobie wystarczająco dużo sił, by zapobiec usunięciu nauczania religii po polsku w kolejnym typie szkół – w niższych klasach gimnazjalnych. 

Schorowany arcybiskup zmarł na początku piątego roku swego pasterzowania w Wielkopolsce – 30 maja 1890 roku. Polski „Kuryer Poznański” zauważył we wspomnieniu pasterskim: „Oprócz jednego rozporządzenia o niemieckiej nauce religii w trzech najniższych klasach gimnazjalnych – do czego był ostatecznie zniewolony niezmiernie trudnymi okolicznościami – wszystko, co zrobił, tchnęło w pierwszej linii poczuciem sprawiedliwości i pewnej życzliwości, która jednała mu serca i umysły”. Nie powiodły się więc kalkulacje Berlina: niemiecki arcybiskup w Gnieźnie i w Poznaniu wprawdzie nie tytułował się Prymasem Polski, ale też nie uległ szowinistycznej niemieckiej kampanii antypolskiej, starając się przede wszystkim o zbawienie dusz i dobro Kościoła.

 

 

 

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki