Byłeś siedem lat redaktorem naczelnym „Przewodnika Katolickiego”. Przeprowadziłeś zmianę linii programowej. Jak patrzysz dzisiaj na tygodnik jako czytelnik?
– Mam przekonanie, że jest kontynuacja tej linii, którą przyjęliśmy. Kiedy rozpoczynałem pracę w „Przewodniku Katolickim”, postawiliśmy sobie pytanie, jaki powinien być profil gazety. Nie dlatego, że chcieliśmy negować przeszłość, ale że musieliśmy odpowiedzieć na pytanie, jaka gazeta katolicka jest potrzebna dzisiaj w Polsce i jak „Przewodnik Katolicki” może służyć w kontekście innych mediów katolickich. Z tych przemyśleń, badań, długich analiz wyszedł nam taki profil, który pasuje do papieża Franciszka, mówiąc najprościej. Chodziło więc o spojrzenie od strony człowieka, jego potrzeb, pytań i wątpliwości. Wiem, że część księży się z tym nie zgadza. I zarzuca tygodnikowi dostosowywanie się do opinii społecznej. Tyle że podejście papieża jest właśnie takie: wyjście od sytuacji człowieka i pytanie, jak w tej konkretnej życiowej sytuacji może on żyć Ewangelią.
Myślę, że dzisiaj „Przewodnik Katolicki” zasadniczo tę linie kontynuuje, tak to postrzegam.
To, co mówisz, wpisuje się w rolę proboszcza, którym jesteś – być blisko ludzi, towarzyszyć im w ich sprawach, iść razem wspólną drogą… Używam teraz języka Kościoła synodalnego, tak jak Franciszek to ujmuje. Ale ja tu widzę wspólny cel i dlatego wydaje się, że „Przewodnik” powinien być pomocą dla proboszczów.
– Tak, dlatego myślę, że problem takiego medium jak „Przewodnik Katolicki” z tak określonym profilem napotyka trudności, ponieważ księża często nie są przekonani do tego, co proponuje nam dzisiaj Stolica Apostolska; niekoniecznie uważają, że droga, którą idzie papież, jest najlepszą drogą.
Nie chcę być odbierany jako ten, kto mówi przeciwko księżom. Ja ich poniekąd rozumiem, dlatego, że stawia się ich nagle przed koniecznością wyjścia z takiego Kościoła, w jakim zostali wychowani. Z drugiej strony, uczyliśmy się przecież w seminarium, że najlepszą drogą jest zawsze jedność ze Stolicą Apostolską. Na wielu wykładach pokazywane było to jako absolutny priorytet.
Naturalnie nie chodzi o to, żeby wyłączyć własne myślenie, ale nawet biorąc pod uwagę krytyczne myślenie, którym każdy ochrzczony powinien się kierować, to nadal – jak to mój kolega powiedział – papież i Stolica Apostolska mają 100 kredytów, a moi doradcy i moje własne przekonania 10 kredytów. Mogę rozstrzygnąć coś i powiedzieć, że budzi to moje poważne wątpliwości, ale muszę najpierw rzeczywiście dobrze to przemyśleć z punktu widzenia zaufania, które Stolica Apostolska powinna budzić. Tym bardziej, że żyjemy w dość niezwykłych czasach, bo wszyscy papieże XX wieku mają rozpoczęte procesy beatyfikacyjne, albo już są beatyfikowani lub święci. Żyjemy więc w epoce, kiedy Stolica Apostolska ma bardzo wysoki autorytet moralny. I jeżeli ktoś twierdzi, że on teraz się skończył, to ja zwyczajnie się nie zgadzam i nie tego mnie uczono w seminarium.
Spójność nauczania papieży a prasa katolicka
Problem w tym, że niektórzy twierdzą, iż zerwano ciągłość nauczania, zwłaszcza w obecnym pontyfikacie. I trzeba się temu przeciwstawić. To jest wierność Stolicy Apostolskiej. Widzisz spójność w nauczaniu papieży?
– Powiem szczerze, że tak naprawdę mało poznałem, zanim nastąpił Franciszek, Jana XXIII i Pawła VI. Coś czytałem, coś wiedziałem, ale ciągle za mało. Fascynowałem się osobowością Jana Pawła II i tym, co robił w Kościele, dla Kościoła i dla świata. Dla mnie jest on takim świętym pierwszego odniesienia. Zanim zerwał mi się łańcuszek, nosiłem obok krzyża jego portret. Dzisiaj młodzież by to wyśmiała, bo takie mamy czasy, ale rzeczywiście byłem bardzo do niego osobiście przywiązany i przekonany do tego, co robi. Natomiast potem był Benedykt XVI, którego myśl absolutnie jest fascynująca. I teraz Franciszek. I właściwie takie dogłębne rozumienie rozwoju Kościoła widzę w tych trzech papieżach i tak, widzę tam absolutną łączność. Na przykład w kontekście Amoris laetitia należę do tych, którzy powiedzieliby, że papież Jan Paweł II by się pod tym wszystkim podpisał. Że miał absolutnie właśnie taki sposób myślenia.
Natomiast Benedykt XVI na pewno w niektórych punktach się różnił, natomiast robienie z niego twardego konserwatysty jest nieporozumieniem. Znając jego teologię, nikt nie powinien tak pomyśleć.
Wróćmy do „Przewodnika”. Mówiłeś, że wytyczanie profilu na współczesne czasy nie miało być negowaniem historii. To ja powiem więcej. To, do czego się odwoływaliście – kiedy wykuwała się ta linia – to na przykład jest nawiązanie do czasów ks. Zbigniewa Pawlaka. A zatem jest to nawiązywanie do tradycji „Przewodnika”, do pewnych idei, które się wykuwały, a które są związane z Soborem Watykańskim II.
– Tak, jest to nawiązanie do okresu posoborowego, który Jan Paweł II w liście do „Przewodnika Katolickiego” bardzo pochwalił. Powiedział, że właśnie nasz tygodnik dobrze realizuje swoją misję. Nie chodzi tylko o to, że był czas posoborowy, czas jakiegoś powszechnego entuzjazmu. W tamtym okresie było widać wyraźny profil „Przewodnika Katolickiego”, który wierzy, że to, co przynosi Sobór, jest dla Kościoła dobre.
Wówczas, poza prasą drukowaną i być może radiem, nie było skąd czerpać informacji o tych wydarzeniach. Dzisiaj są media społecznościowe. Ludzie przestają czytać papier, więc pytamy o rolę takich mediów jak „Przewodnik Katolicki”. Świętujemy 130 lat. Myślisz, że będziemy mogli świętować kiedyś 150?
– Byłem redaktorem naczelnym w czasie, gdy „Przewodnik Katolicki” obchodził 120-lecie. Patrzyłem wtedy na marki, którym się coś udaje, także ekonomicznie, jak „Gość Niedzielny” czy „Tygodnik Powszechny”. Nie chodzi mi teraz o profile tych gazet, ale o ich strategie. „Gość Niedzielny” w pewnym momencie podjął bardzo odważne decyzje: zainwestował w bardzo dobrych dziennikarzy i redaktorów. Wydaje mi się, że to zdało egzamin. Polemizowałem w moich czasach z „Gościem”, teraz polemizowałbym znacznie mniej. „Przewodnik” i „Gość” są bardzo bliskie sobie, ale wtedy rzeczywiście się różniliśmy i mam takie wyraźne punkty różnic, które z tamtego okresu pamiętam.
„Tygodnik Powszechny”, który ma inną grupę odbiorców, nie mówiąc też o innym profilu, miał inną strategię i ona także była bardzo ciekawa. Osadzona na tym, że z papieru nie da się żyć. Jeżeli chcę, by „Tygodnik” był dostępny w kioskach i na stacjach paliw, potrzebuję na to pieniędzy, których nie zarobię z samej sprzedaży. Ale mogę organizować festiwal, mogę wydawać książki, mogę robić wszystko z tą marką, którą jest „Tygodnik Powszechny”, i na tym zarabiać pieniądze. I to jest drugi model, bardzo ciekawy.
Przyszłość Przewodnika Katolickiego według księdza Mirosława Tykfera
Dlatego nieporozumieniem jest rozliczanie „Przewodnika” z zysków na podstawie sprzedanych egzemplarzy papierowych. Nikt na tym dzisiaj nie zarabia. W związku z tym przyszłość „Przewodnika Katolickiego” absolutnie nie może polegać na tym, że sprzedajemy gazety w formie papierowej w parafiach i z tego się utrzymujemy, i z tego rozliczamy redaktora naczelnego. Trzeba mieć odwagę na jakiś krok, na jakiś model.
Dotykasz pewnej zależności. Żeby wydawać gazetę, trzeba mieć pieniądze. Żeby mieć pieniądze, trzeba ją sprzedać. I pewnie można to zrobić, dostosowując treść do odbiorcy. Tak wykształciły nam się obecnie media tożsamościowe. Za tym idzie reklama. Tyle że jest to niebezpieczne i krótkowzroczne. Mówiąc krótko: jak realizować misję i zarabiać?
– Nie lubię przeciwstawiania misji, wartości i ekonomii. Czyli: misja tak rozumiana, że mamy przekonanie do głoszenia pewnych wartości, a jednocześnie ekonomia, czyli zdobycie pieniędzy, żeby tę gazetę utrzymać. Słyszałem nieraz, jak ktoś mi mówił, że wartości wartościami, ale jakoś musimy się utrzymać. Więc trzeba się dostosować. Czyli na przykład musimy się dostosować do pozycji antyfranciszkowych, bo to się sprzeda, bo tak ludzie myślą. Uważam, że żadne media, a katolickie szczególnie, nie mogą tak działać.
Wierzę w to, że istnieje połączenie ekonomii i misji. Studenci na uniwersytecie ekonomicznym słyszą, że nie sprzedaje się produktu na zasadzie: owińmy kiepski produkt w dobre opakowanie i upchnijmy klientowi. Tego typu produkty mają bardzo krótką żywotność. Jeżeli „Przewodnik Katolicki” utrzymał się 130 lat, to prawdopodobnie nie dlatego, że wpychano klientom coś kiepskiego. Utrzymanie marki jest możliwe wtedy, kiedy istnieje coś takiego jak komunikacja wartości. I to jest pomysł ekonomiczny.
Tego właśnie uczą dziś na uniwersytecie ekonomicznym. Musisz znaleźć wartości czy nazwać wartości, do których sam jesteś przekonany, i sprawdzić, czy po drugiej stronie, czyli wśród klientów, odbiorców czy czytelników jest też grupa ludzi, która na tego typu wartości jest otwarta. Jeżeli następuje możliwość połączenia jednego z drugim i na przykład moje wartości mają szansę spotkać się z dość dużą grupą ludzi, to znaczy, że ja jestem w stanie na tym zarobić. Muszę znaleźć tylko sposób na to, żeby to dobrze zakomunikować. Uważam, że „Przewodnik Katolicki” ze swoim profilem z punktu widzenia ekonomicznego musi się udać.
Tylko tyle, że może trudnością jest, jak to zrobić i że trzeba mieć odwagę stawiania pewnych kroków. Ja bym powiedział, że to jest pewnie odwaga komunikacji cyfrowej i połączenia tego z papierem i budowanie marki. Budowanie też relacji z ludźmi.
Natomiast gdybym na przykład odkrył w danym czasie, że moje przekonania, moje wartości nie znajdują wśród ludzi takiego szerokiego poparcia, wtedy musiałbym dostosować swoją markę do tej wąskiej grupy. Oczywiście fajnie jest wychodzić do innych, tylko właśnie marka może się nie utrzymać, jeśli będzie chciała się sprzedawać wśród ludzi, którzy nie popierają jej linii. Wtedy prowadzi się ewangelizację, a nie po prostu budowanie marki medialnej. W związku z tym można by było powiedzieć, że gdyby dzisiaj w społeczeństwie polskim, na przykład, powszechnie odrzucano nauczanie Stolicy Apostolskiej, to rzeczywiście tę markę trzeba by trochę zredukować, żeby się utrzymać, ale nadal głosić to, co głosi Kościół.
Mam wrażenie, że problem „Przewodnika Katolickiego” i marek podobnych jest taki, że albo nie używamy właściwych kanałów komunikacji, albo ludzie nie ufają, że marka katolicka może być rzeczywiście taka. Mam wrażenie, że występują oba problemy.
Jaka jest przyszłość drukowanej prasy katolickiej?
Mimo wszystko to, co mówisz, daje nadzieję, że być może to nie jest jednak koniec tego typu prasy.
– W przyszłości narzędzia komunikacyjne będą połączone, może już nie będziemy odróżniać stanowczo w danej marce, czy ona jest radiem, prasą drukowaną czy jeszcze czymś innym. Dlatego powiedziałbym tak: „Przewodnik” ma przyszłość jako marka medialna.
Jeżeli popatrzymy na „Więź”, to nie wiadomo, czy jest bardziej pisana, czy bardziej mówiona. Ona jest wszystkim. Mówię o modelu, a nie o profilu.
Moim zdaniem taka jest przyszłość. Trzeba szukać możliwości, które z dostępnych kanałów okażą się możliwe ekonomicznie do utrzymania. To wymaga odwagi podejmowania decyzji i wyborów. Wymaga też odwagi inwestowania.
Pamiętam z badań, które przeprowadziliśmy, że w ludziach jest silne przekonanie, że taka marka kościelna, medialna nie istnieje. Że oni nawet nie wiedzą, że „Przewodnik Katolicki” taki jest. Nie spodziewają się tego. Spodziewają się po medium katolickim czegoś innego. W związku z tym jest cała szeroka grupa ludzi, z którą można by było się komunikować. To ludzie, którzy, kiedy dostaną „Przewodnik” do ręki, są pozytywnie zaskoczeni. Bo nie myślą, że może się taka treść kryć w gazecie katolickiej.
Przeczytałem ostatnio w jednej z gazet wypowiedź pewnego dziennikarza, który orzekł: „większość katolików polskich tak myśli”. Chodziło o pewien sprzeciw wobec nauczania Franciszka. A ja jestem przekonany, nasze badania to pokazują, że absolutnie tak nie jest. Nie wiem, z czego wypływa takie przekonanie tego dziennikarza.
Tylko kluczem do tego, co piszemy, nie powinno być to, co myślą katolicy, tylko jaka jest prawda. Czyli: co mówi Ewangelia, jak próbuje ją zinterpretować w kontekście konkretnych czasów Kościół. Tak rozumiem misję „Przewodnika”: w całej komunikacji wartości chodzi o prawdę.
– Tak, chodzi o prawdę, a nie o to, żeby się sprzedać, choć wrócę jeszcze raz do mojej myśli: nie widzę sprzeczności w tym, by łączyć misję z ekonomią. Tam, gdzie nauczanie Kościoła spotyka się z popytem społecznym, tym bardziej ekonomicznie musi się to spinać.
Wszystko się skupia w jednym, i w tym się absolutnie z Tobą zgadzam, czyli gdzie jest prawda. Że my naprawdę mówimy o tym, gdzie ona jest. I że dzisiaj chodzi o to, żebyśmy się trzymali oficjalnego nauczania Kościoła. Nie chodzi o to, co papież powiedział w samolocie, ale jakie jest oficjalne nauczanie Kościoła. I to ma popyt. Czyli że prawda spotyka się z pewną otwartością. Zatem wydaje mi się, że w tym sensie sytuacja jest idealna, a nie tragiczna. Słyszę tyle razy, że jesteśmy w bardzo krytycznym, trudnym momencie odrzucenia Boga itd. Nie jestem co do tego przekonany. Procesy laicyzacyjne również w Polsce pokazują pewną formę oczyszczenia religijności, która paradoksalnie spotyka się z nauczaniem Kościoła, oficjalnym nauczaniem Kościoła.
Na koniec zahaczmy o Rok Jubileuszowy. Niedawno w „Przewodniku” publikowaliśmy rozmowę z Chantal Delsol, która mówiła o końcu christianitas, o nowym modelu chrześcijaństwa w Europie. Trochę apokaliptycznie, choć nie beznadziejnie. Chciałem Cię zapytać, czy patrzysz na to, co dzieje się dzisiaj w Kościele i wokół niego, z nadzieją?
– Fascynuje mnie Chantal Delsol. Przeczytałem większość jej książek. Jednocześnie słucham Stawiszyńskiego, niewierzącego intelektualisty, rzetelnie szukającego ważnych odpowiedzi filozoficznych. Co ciekawe, on jako osoba niewierząca nadal stawia na chrześcijaństwo. I z Chantal Delsol się nie zgadza.
Ona ma rację, że skończyła się pewna epoka, a z nią pewna kultura chrześcijańska. Ale my możemy budować nową kulturę. Dla mnie rolą Kościoła czy chrześcijan jest osobista wiara w Chrystusa, budowanie relacji we wspólnocie wiary, ale jednocześnie budowanie kultury, która będzie kulturą ewangeliczną. I na to też jest zapotrzebowanie.
Na przykład Stawiszyński, mówiąc o pokoju, przywołuje René Girarda, który czytając Ewangelię, pokazuje sposób na rozładowanie przemocy, której nikt inny dzisiaj nie proponuje. Okazuje się, że niemożliwe jest pokonanie przemocy bez Ewangelii. I to jest kultura, ponieważ to jest pewien sposób budowania relacji międzyludzkich, społecznych czy nawet międzynarodowych, które są absolutnie chrześcijańskie.
Myślę, że Stawiszyński o tyle ma rację, że pokazuje nam zapotrzebowanie na kulturę chrześcijańską. Przecież na Zachodzie jest wielu współczesnych autorów, którzy są osobami niewierzącymi lub niepraktykującymi, którzy wyraźnie widzą potrzebę kultury chrześcijańskiej, rozumianej jako przestrzeń chroniąca godność osoby ludzkiej.
Delsol patrzy na tę kulturę w znaczeniu politycznym – nastąpiło takie sprzężenie chrześcijaństwa z władzą, że de facto przestało być ewangeliczne. I tu się zgadzam: nastąpił przerost kultury, która zniekształciła przekaz Ewangelii, przynajmniej częściowo. Franciszek nazywa to przerostem klerykalnym. Tyle że ona już nie wierzy w jakąkolwiek zdolność oddziaływania kultury chrześcijańskiej.
Z własnego doświadczenia, choćby z pracy w Sant’Egidio, wiem, że kwestia ubogich, migrantów, życia nienarodzonego, pokoju czy ekologii – to są tematy ewangeliczne, które budują nową kulturę chrześcijańską. Tu nie jest ważne, czy to jest lewicowe, czy prawicowe. Paweł VI nazywał to nowym humanizmem.
„Przewodnik Katolicki” o tyle może być awangardą, że on właśnie pokazuje ten nowy humanizm, który się odrywa od zależności politycznych, a wynika bezpośrednio z Ewangelii.
---
Ks. Mirosław Tykfer
Doktor teologii fundamentalnej, proboszcz parafii pw. św. Jana Vianneya w Poznaniu. Zaangażowany we wspólnotę Sant’Egidio. Członek komitetu redakcyjnego dokumentu końcowego europejskiego synodalnego zgromadzenia kontynentalnego w Pradze. Redaktor naczelny „Przewodnika Katolickiego” w latach 2014–2021