Rozmawiałam dziś z Ukrainką, kosmetyczką, do której chodzę. Rozmawiam z nią rzadko, bo odnoszę wrażenie, że nie zna zbyt dobrze języka polskiego. Ale też nie zagaduję z tego powodu, że właściwie tego nie lubię – wolę milczeć i w tym czasie przeznaczonym wyłącznie dla siebie po prostu odpoczywać w ciszy. Ale dzisiaj akurat zagadałam. Nie znam jej dobrze, byłam u niej dopiero trzeci raz, więc po prostu chciałam się dowiedzieć, skąd pochodzi.
Okazało się, że spod miasta Dnipro, czyli Dniepr – 80 km na północ od Zaporoża, 260 km na zachód od Doniecka. W kwietniu zeszłego roku w miasto i okolice uderzyły rakiety, w czerwcu rakieta trafiła w blok mieszkalny, w listopadzie tam właśnie spadł ten straszny rosyjski pocisk międzykontynentalny, w Boże Narodzenie, 25 grudnia, odnotowano dziesięć eksplozji.
Irina (imię zmieniłam) opowiada mi o tym, że w Dnieprze zostali jej rodzice, bo nie chcieli opuszczać domu. I jeszcze o tym, ilu zginęło jej znajomych – na froncie. Że kiedy o tym pomyśli, to nie chce się jej wierzyć. Tak wielu. Nie wiemy o tym, ilu tak naprawdę zginęło Ukraińców na froncie, przecież nikt nam tego nie mówi, nie podaje prawdziwych danych. I jeszcze, że miasta są zupełnie opuszczone, na ulicach cisza, bardzo wielu wyjechało, reszta walczy. Można iść ulicą mojego miasteczka i nikogo nie spotkać – mówi.
Sama przyjechała z dziećmi do Polski chwilę przed wojną, do męża, który tu pracował od kilku lat. Zostawili mieszkanie, którego po wybuchu wojny już nie udało się sprzedać. Myśleliśmy, że to nie potrwa długo – wspomina. A na końcu stwierdza: wolałabym, żeby Zachód przestał już pomagać.
Zaniemówiłam. Jak dobrze czasem spojrzeć na świat z innej perspektywy. My tutaj chcemy czuć się bezpiecznie i wolimy, żeby naszej wolności bronili Ukraińcy. Niech oni giną, a my im dostarczymy broń. I świetnie się czujemy, no bo przecież pomagamy: tyle milionów, tyle sprzętu, tyle pocisków, zaawansowane technologie zabijania. A ukraińska kobieta mówi: dość, mamy dość, nie chcemy umierać. Mówi mi, że to nie jest tylko jej zdanie.
Więc myślę o tych, co giną. Na przykład mija rocznica śmierci Maksyma Krywcowa, ukraińskiego poety (bo tam też „strzelają do wroga z brylantów”). Jego ostatni wiersz jest jak proroctwo, a ja muszę go przytoczyć:
„Moja głowa toczy się od smugi drzew do smugi drzew/ jak przetoczypole/ lub piłka,/ moje ręce oderwane/ wyrosną fiołkami na wiosnę,/ moje nogi/ rozwłóczą psy oraz koty,/ moja krew/ zafarbuje świat na nowy czerwony/ Pantone ludzka krew,/ moje kości/ zapadną się w ziemię/ i utworzą szkielet,/ mój przestrzelony automat/zardzewieje,/ biedaczek,/ moje rzeczy na zmianę i sprzęt/ przekażą nowym rekrutom,/ niech już szybciej będzie wiosna,/ żeby wreszcie/ zakwitnąć/ fiołkami”.