Żyj, kochaj, nie poddawaj się – napisał kilka dni temu ukraiński pisarz, poeta i muzyk Serhij Żadan, który każdego dnia zdaje relację z życia Charkowa. Nie wyjechał na zachód Ukrainy, pozostał w bombardowanym i ostrzeliwanym mieście. Codziennie z przyjaciółmi załatwia mnóstwo spraw: przywozi, odwozi, przewozi. Koordynuje dostawy leków do szpitali, transporty ludzi do schronów, organizuje zabawki dla dzieci spędzających noc w podziemiach metra, jedzenie dla żołnierzy. Jest wolontariuszem. Ale wciąż pisarzem, poetą miasta niszczonego.
Jego przejmująca proza ma dzisiaj formę krótkich refleksji z wojennej codzienności Charkowa. Kilka szybkich zdań, dwa zdjęcia zrobione komórką, często z samochodu. Nie ma czasu na nic więcej. Charków zresztą jest bohaterem niejednej książki Żadana jako miejsce mityczne. W wydanym w 2014 r. Internacie występuje jako anonimowe miasto wojenne, a książka napisana pod wpływem konfliktu zbrojnego z separatystami w obwodzie donieckim i ługańskim okazała się proroctwem. Wtedy opisywał emocje człowieka – cywila, który znajduje się w samym środku piekła wojny, w strefie, w której zagraża mu śmierć. Dziś sam jest w takiej sytuacji. W samym centrum ostrzeliwanego miasta. Żadan pomaga, pisze, śpiewa, dodaje otuchy. „Chcemy jak najszybciej odbudować Charków, wyrzucając za granicę i w niepamięć całą tę obrzydliwość, która przyszła do nas ze wschodu. Zobaczycie, znowu będzie to miasto poetów i uniwersytetów” – pisał kilkanaście dni temu.
Sztuka Ukrainy żyje i ma się bardzo dobrze. Po pierwszej chwili zaskoczenia artyści chwycili za pióra i pędzle. Sztuka to broń.
Goya
Przychodzą mi na myśl Okropności wojny Francisca Goi z 1808 r. Cykl rycin powstałych pod wrażeniem scen, których Goya był świadkiem, pokazuje wojnę jako demoniczne zło, a nie triumfalne zwycięstwo czy obraz bohaterskich postaw. Hiszpańska walka niepodległościowa z Francją ostatecznie stała się tylko symbolem tej ludzkiej demoralizacji, upadku i niewyobrażalnego zła, do jakiego zdolny jest człowiek. Dokładne okoliczności powstania cyklu są nieznane, zapisano jedynie to, co mówił wiele lat po śmierci malarza jego ogrodnik. Zapytał go: „Panie, po co rysować te potworności?”, a Goya miał odpowiedzieć: „Żeby mieć satysfakcję z ciągłego powtarzania ludziom, żeby przestali być barbarzyńcami”. Także Goi przypisuje się zdanie: „Nie boję się żadnego potwora. Poza jednym: człowiekiem”.
Dlaczego wspominam hiszpańskiego artystę sprzed kilku stuleci? Bo nic się nie zmieniło. Wojna wciąż wyzwala potwora, a artysta także dzisiaj wyraża swój strach, gniew, smutek, niedowierzanie wobec jej okrucieństwa za pomocą sztuki. Bo jak inaczej? Alisa Lozhkina, ukraińska kuratorka i krytyczka sztuki, obecnie przebywająca w Stanach Zjednoczonych, zapytała niedawno, co z ukraińskimi artystami. Wielu z nich z pewnością zadawało sobie pytanie, co teraz robić. Czy sztuka ma sens wobec tylu zbrodni, jakie dzieją się w Ukrainie? Czy twórczość ma sens? Czy obywatelska powinność nie nakazuje wziąć do ręki karabin, rzucać w czołgi butelkami z koktajlem Mołotowa? Czyżby artysta był bezbronny i bezradny? Otóż nie! Właśnie w takich okolicznościach wszyscy przypominamy sobie o mistycznych korzeniach sztuki, o mocy, jaką posiada. Przynosi oczyszczenie. Ukraińscy artyści wizualni tworzą w domach, w schronach, gdzie tylko mogą. W kraju i na emigracji. Internet stał się główną galerią „ukraińskich okropności wojny”.
W żółtym domu
„Nie jest łatwo wziąć teraz pędzel do rąk” – napisał Danylo Movchan, malarz nowych ikon ze Lwowa. Jedna z nich, Anioł Gabriel, od kilku lat wisi na mojej ścianie. Na szczęście wziął pędzel i niemal codziennie tworzy akwarele, przejmujące obrazy wojennej rzeczywistości. Wiele w nich lęku, bardzo dużo gniewu, i mimo że bardzo oszczędne w środkach i formie, przekazują tak wiele emocji i grozy. Są przejmujące. Żółto-błękitny dom, w który wbijają się śmiercionośne pociski. Żółty Chrystus wiszący na błękitnym krzyżu, z którego ran ciecze czerwona krew. Ja widzę Twoją krew, Panie – to tytuł. U stóp krzyża tworzy się krwista plama. Znowu żółty dom, śmiercionośne fioletowe smugi pocisków przebijają jego ściany. W piwnicy modli się człowiek. Agresja rządząca światem zewnętrznym przeciwstawiona jest spokojowi panującemu pod ziemią, a więc w duszy ogarniętej nadzieją pokładaną w Bogu. Znowu żółty dom, znowu wdzierające się pociski z trupimi twarzami. Dom jest pusty, obok stoi rodzina z dziećmi. Uciekają. Jeszcze autoportret. W bombardowanym domu siedzi malarz. Maluje ikonę. I Chrystus ukrzyżowany. Cierpienie pokazane za pomocą kilku słów, paru geometrycznych figur w kilku kolorach: żółć, błękit, czerwień i fiolet. Czasem czerń.
Katerina Lisovenko, która wyjechała z Kijowa na początku wojny, przebywa aktualnie na rezydencji artystycznej w Polsce. Dziękuje za możliwość pracy tutaj: „Inaczej bym oszalała” – napisała. Jak mocno taka decyzja wyjazdu z kraju działa na psychikę, świadczy jej wpis na koncie społecznościowym, w którym przeprasza wszystkich za to, że nic nie zrobiła, nikomu nie pomogła. „Jest mi wstyd żyć” – to były jej pierwsze słowa po przekroczeniu granicy z Polską. Uciekła z małym dzieckiem. Jest autorką jednego z pierwszych obrazów, które zaczęły krążyć w internecie w pierwszych dniach wojny. Przedstawia kobietę w greckiej tunice z dzieckiem przy piersi. Ale to nie jest apoteoza spokojnej miłości macierzyńskiej. W realiach wojny i macierzyństwo wymaga wojowniczej postawy. Oboje więc wyciągają ręce w geście walki i zwycięstwa, ale wysunięty środkowy palec uświadamia, że przekaz jest zgoła inny, przynajmniej dla wroga. To wyraz gniewu i buntu. A jeśli dodamy do tego najsłynniejsze hasło tej wojny wypowiedziane przez ukraińskiego żołnierza na Wyspie Węży, to wszystko jest jasne. Artystka od początku w swojej twórczości eksplorowała obszar władzy, przemocy, ideologii, ucisku. Korzystała przy tym z uwspółcześnionego socrealistycznego stylu. Jej obrazy można zobaczyć do końca kwietnia w Zielonej Górze na wystawie „Ogrody smutku” zorganizowanej w BWA.

де є людина (Gdzie jest mężczyzna), Danylo Movchan, 10 marca 2022 r., fot. Archiwum prywatne
Puszkin na śmietniku?
Z oczu Puszkina płyną krwawe łzy. Dostojewski za to nie ma oczu w ogóle. Tak przedstawia swój stosunek do rosyjskiego ataku na Ukrainę Igor Gusew z Odessy. Nie tylko on wyraża swoją wściekłość na rosyjską kulturę. Wielu artystów ukraińskich mniej lub bardziej wprost namawia do bojkotu rosyjskiej sztuki. Mają dosyć narzucania języka, literatury, malarstwa, muzyki, w której widzą imperialistycznego ducha i jego barbarzyńskie owoce. Można zwątpić w rosyjską kulturę, jeśli prowadzi do takich zbrodni – mówi Gusew. Najpierw była imperialistyczna, potem stalinowska, a teraz putinowska – nic się nie zmieniło. Sam, choć na co dzień posługiwał się językiem rosyjskim, jak wielu mieszkańców Odessy, teraz mówi i pisze tylko po ukraińsku. Nie on jeden. Mówił, że portrety Puszkina znajdował na śmietniku i wcale się temu nie dziwi. Od początku wojny tworzy cykl grafik zatytułowany Trzecia wojna światowa, używając starych albumów i książek. Do reprodukcji dzieł malarskich dorysowuje elementy, dopisuje komentarze. I tak na przykład obraz Iwana Ajwazowskiego (uwaga: malarza uważanego za rosyjskiego, choć był krymskim Ormianinem) Dziewiąta fala z 1850 r., przedstawiający groźny sztorm na morzu, stał się tłem do komentarza sytuacji na Wyspie Węży. Dla Gusewa dzisiejsza sztuka nie ma sensu, jeśli nie jest komentarzem do rzeczywistości, stąd – jak mówi – wybór takiego a nie innego medium: flamastra, ołówka, pędzla i kartki ze starej książki. Obraz olejny wymaga czasu, jego grafiki powstają szybko, są reakcją na dany moment. Kontekst ich powstania jest ważny, bez niego tracą ważność. Dla jednych może to być oznaką ich słabości, dla innych wymogiem. Tak jakby mówili: dzisiaj, w kontekście wojny i zbrodni, których jesteśmy świadkami, nie da się inaczej.