Logo Przewdonik Katolicki

Sztuka nie płonie

Natalia Budzyńska
Maria Prymaczenko, „Лікар”, 1936 r. fot. materiały prasowe

Sztuka zwyciężyła! Bombom nie udało się jej zniszczyć, nie spłonęły od ognia. Co więcej, o obrazach Marii Prymaczenko mówi obecnie cały świat. Rosyjskie bomby rozsławiają ukraińską sztukę.

Marija Prymaczenko żyła w czasach wojen, skrajnego ubóstwa, Hołodomoru – wielkiego głodu na Ukrainie, komunizmu i terroru, szarej kołchozowej rzeczywistości. Mimo to tworzyła światy baśniowe, barwne i rajskie. Zwykła chłopka urodzona i wychowana na wsi zabitej dechami miała większą wyobraźnię niż niejeden z nas, przed którymi świat stoi otworem. Ukraina jest z niej dumna, dziś przypomina sobie o niej świat po tym, jak w pierwszych dniach rosyjskiej agresji na Ukrainę spłonęło muzeum w Iwankowie, gdzie przechowywano ponad dwadzieścia jej prac. Na szczęście nie zostały zniszczone, bo z narażeniem życia eksponaty uratowali mieszkańcy. Obrazy nie płoną – chciałoby się sparafrazować słynny cytat z Mistrza i Małgorzaty. Niebezpieczeństwo nie minęło. Ponad sześćset jej obrazów znajduje się w Narodowym Muzeum Ludowej Sztuki Dekoracyjnej w Kijowie, mieście, które jest coraz bardziej narażone na ataki bombowe. Dzisiaj o Prymaczenko piszą wszyscy: od amerykańskiej „The Art Newspaper” po „The Guardian”. Galeria Narodowego Centrum Kultury Kordegarda w Warszawie odpowiedziała plenerową wystawą fotografii niezwykłych prac artystki, dopóki nie będzie możliwe obejrzenie oryginałów, by choć w ten sposób można rozpocząć podróż w kierunku sztuki ukraińskiej.
Ukraina kocha Mariję Prymaczenko. Rok temu, z okazji świętowania 30-lecia niezależnej Ukrainy, w Kijowie zorganizowano wystawę kwietnych pomników przedstawiających postaci z jej obrazów. Jej nazwiskiem ochrzczono niewielką planetoidę odkrytą w 1993 r., a kilka lat później na listy można było naklejać znaczki pocztowe z jej pracami. Ma kilka ulic, w tym jedną w Kijowie, sporo nagród oraz murali w wielu ukraińskich miastach i naśladowców. Świat jest piękny, czasami wprawdzie groźny, ale zawsze pełen życia – chciałoby się powiedzieć, patrząc na rysunki Prymaczenko. A mówiła ona tak: „Jakie cuda moglibyśmy stworzyć! Zakwitłyby nie tylko ogrody i parki w Kijowie, ale także ulice i aleje, a domy patrzyłyby w dół i uśmiechały się do przechodniów”. Tak kiedyś na pewno będzie, gdy skończy się wojna.

11-1967-1920x1353.jpg

Maria Prymaczenko, „Весна”, 1967 r. fot. materiały prasowe

Z łąk na wystawy
Jest taka fotografia: młoda kobieta w chustce na głowie uśmiecha się trochę nieśmiało. Choć zdjęcie jest czarno-białe, widać, że chustka jest kolorowa, kwiecista. Dziewczyna szczupła, ubrana w tradycyjną białą koszulę pokrytą ludowym haftem. Wiemy, że też w wielu kolorach, bo tak właśnie wygląda ukraińska moda ludowa. Na szyi ma korale, w dłoniach pędzle. Stoi przy stole, na którym widać kilka słoiczków z farbami. Kobieta jest zadowolona, właściwie to nawet szczęśliwa. Na wcześniejszej fotografii stoi na tle makatek i kilimów, włosy ma zaplecione w dwa bardzo długie warkocze, a spódnica do ziemi zakrywa jej kaleką nogę.
W dzieciństwie chorowała na polio, potem długo wołano na nią „Marija Krzywula”. Może dlatego uciekła w alternatywny świat baśni, odnajdując w nim pocieszenie? Urodziła się zimą 1909 r. w wiosce Bołotnia niedaleko Czarnobyla. Jej ojciec był cieślą i specjalizował się w ogrodzeniach zdobionych ornamentyką, matka – hafciarką. Rodzina artystyczna, tyle że bez wykształcenia. Rodzice posłali ją do szkoły, ale skończyła zaledwie cztery klasy. Dziewczyna otoczona ludową sztuką widziała ją wszędzie, głównie w przyrodzie. Mówiła mniej więcej tak: ,,a siedziałam sobie na łące, pasłam gęsi i rysowałam kwiaty na piasku. Co rzeka zmyła rysunek, to rysowałam jeszcze raz. Aż kiedyś dokopałam się do błękitnej gliny. Wzięłam do domu i namalowałam nią kwiaty na ścianie naszej chaty".
Historia miała dalszy ciąg: dekoracja spodobała się sąsiadom i tak Marija zaczęła ozdabiać kolejne domy, a poza tym haftowała, jak jej matka. Potem jest jak w bajce: jej hafty zobaczyła Tatiana Floru z Kijowa, artystka zajmująca się tkactwem i haftem, po szkole artystycznej. Zauroczona talentem dziewczyny zaprosiła ją do Kijowa, żeby wzięła udział w eksperymentalnych warsztatach, organizowanych przy Muzeum Sztuki Ukraińskiej, przekształconych w Szkołę Mistrzów Ludowych. Prymaczenko próbowała tam różnych technik w malarstwie, ceramice, rzeźbie. Na tym zdjęciu z pędzlami Marija ma 27 lat, jest rok 1936, rozpoczyna się jej kariera. Właśnie zdobyła dyplom, jej pracę, zatytułowaną Bestie z bagien, wystawiono na wystawie sztuki ukraińskiej. Za chwilę jej obrazy znajdą się na wielkiej ekspozycji w Moskwie, a potem pojadą na Wystawę Światową do Paryża. A tam dostaną złoty medal. Mówi się nawet, że jej malarstwem zachwycili się Marc Chagall i Pablo Picasso, który na tej samej wystawie pokazywał Guernicę.
O Prymaczenko zrobiło się głośno w Europie, tymczasem ona albo siedziała w chałupie rodziców, albo leżała w szpitalu i cierpiała podczas kolejnych operacji nogi. Pomogła jej proteza i wielka miłość. W 1941 r. urodziła syna i zgubiła męża na froncie II wojny światowej. Popadła w smutek i odechciało się jej malować na jakiś czas. Pod koniec lat 40. wróciła do haftowania, szyła ubrania, projektowała oryginalne suknie ślubne. No i znowu zaczęła malować.

16-1984-1920x1358.jpg

Maria Prymaczenko, „Бичок”, 1984 r., fot. materiały prasowe

Bestiarium Marii
Niektórzy uważali, że Prymaczenko jest po prostu artystką ludową i tyle; wiele ich posiada Ukraina, której sztuka ludowa jest wyrafinowana. Ale jej styl jest inny, i choć zawiera elementy ornamentyki ludowej, to jednak tworzy całkiem oryginalny świat. Malowała na dużych płachtach zwykłego papieru, używała czystych skontrastowanych barw, tworzyła sceny, w których ludowe podania mieszały się w jej wyobraźni ze światem fantastycznych istot. Jej słynny cykl bestii z lat 30. nie miał w sobie nic z sielanki ukraińskiej wsi, choć wesoła kolorystyka mogła zmylić odbiorcę. Tymczasem wiele w tych obrazach przemocy i zaczajonego lęku, co zresztą nie umknęło uwadze stalinowskich aparatczyków, którzy podejrzewali w tych rysunkach zakamuflowany komentarz do czasów terroru. Nie malowała socrealistycznych obrazków, ale surrealistyczne wizje, które byłyby odczytane jako sztuka zdegenerowana, gdyby nie to, że była zwykłą wieśniaczką. Zresztą w późniejszych latach istnienia ZSRR została doceniona i nagradzana, więc nie było jej źle. A kiedy nastąpiła awaria elektrowni czarnobylskiej, odmówiła ewakuacji i została w swoim domu do końca życia. Czarnobylski wybuch zresztą natychmiast ją zainspirował i stworzyła całą serię obrazów związanych z tym wydarzeniem. Na przykład taki: krowa w ochraniaczach na buty zjada radioaktywną trawę.
Dwuwymiarowe wizerunki przedziwnych stworzeń otoczonych kwiatami, trzygłowe potwory, ptaki o dziwnych dziobach, węże o kilku nogach, rośliny pożerające motyle, nawet z pozoru zwykłe sceny z codziennego życia otoczone są atmosferą magii, bo zawsze znajdzie się w nich jakiś element burzący spokój. Mogą rozśmieszać, mogą przerażać. Tytuły: Młode matki, które urodziły syna lub córkę, Dzika wydra złapała ptaka, Cholera, wojna!, Len kwitnie, a dziewczyna wychodzi za mąż, Kukurydza w kosmosie, Ukraiński byk Polissya spaceruje po lesie i zbiera siły, Ukraińskie owce nie zbierały żyta, Trzy bociany w grochu nadal żyją z nami, Wrona miała dwie babcie – przytuliła je obie, Kurczaki tańczą i pasą się chlebem, Piekielny pies nie boi się gadów. Jasno widać, że Marija Prymaczenko była też poetką.
Mawiała: „Patrzę w podłogę, widzę bestię albo człowieka na koniu”. A na pytanie, dlaczego nie rysuje ludzi, odpowiadała: „Jak to nie rysuję? To są ludzie!”.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki