Logo Przewdonik Katolicki

Baśnie Marii Prymaczenko

Natalia Budzyńska
fot. Fundacja Rodziny Prymaczenko

Feeria barw, przedziwne zwierzęta i egzotyczne rośliny – oto fantastyczny świat ukraińskiej artystki, która pomimo traumatycznych przeżyć zachowała wiarę w dobro. Jej sztuka może nam dzisiaj dać nadzieję.

Dwa lata temu o nieżyjącej ukraińskiej artystce Marii Prymaczenko pisały gazety na całym świecie – my także. Świat przypomniał sobie o niej, a w większości przypadków po prostu dowiedział się o jej istnieniu, z powodu pożaru, jaki pochłonął muzeum w Iwankowie, gdzie znajdowało się jej kilkadziesiąt obrazów. Bywały tam tłumy, dlatego nie sposób twierdzić, że rosyjskie uderzenie w to właśnie miejsce zaraz na początku wojny w lutym 2022 r. nie było dokładnie zaplanowane. To miało być uderzenie w ukraiński symbol tożsamości narodowej. Dzięki odwadze mieszkańców część obrazów uratowano, a my pisaliśmy, że rosyjskim bombom nie dość, że nie udało się zniszczyć ukraińskiego dziedzictwa, to jeszcze rozsławiły je na cały świat. Kilkaset prac tej niezwykłej ludowej artystki przechowuje Narodowe Muzeum Ludowej Sztuki Dekoracyjnej w Kijowie, a niemal sto jej obrazów z prywatnej kolekcji Eduarda Dymszycia możemy oglądać w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie. Przy okazji dodam, że to ostatnia wystawa w pawilonie nad Wisłą, zanim muzeum przeniesie swoją siedzibę do nowo powstałego budynku na placu Defilad.

MarijaPrymaczeko_Naszym_przyjacio_om_pingwinom.jpg

Zachwyt Chagalla
To nie jest tak, że o Marii Prymaczenko przedtem świat nie widział. Jej życie to dowód na to, jak może się toczyć koło fortuny. Sukcesy zaczęła odnosić już w latach 30. XX w. Jej prace wystawiane były w Kijowie, Moskwie i Londynie, a w 1937 r. trafiły na Wystawę Światową w Paryżu (oczywiście do pawilonu radzieckiego). Sztuka ludowa była wówczas w rozkwicie, a Rosja radziecka bardzo ją hołubiła.
Talent Prymaczenki odkryła artystka Tatiana Floru, zawodowa hafciarka, która współtworzyła eksperymentalną pracownię przy Muzeum Sztuki Ukraińskiej w Kijowie. 27-letnia Prymaczenko mieszkała w wiosce pomiędzy Kijowem a Czarnobylem, była kaleką dziewczyną, która od dzieciństwa żyła w świecie sztuki. Po chorobie polio była niepełnosprawna, a więc na wsi nieprzydatna. Zyskał na tym jej talent i wyobraźnia. Haftowała jak jej matka, bo haft oznaczał zarobek, ale przede wszystkim malowała. Dekorowała domy sąsiadów malując na ścianach swoje baśniowe wizje, a w Ukrainie malowidła ścienne mają długą tradycję. Te jednak były nieco inne, bo dla Prymaczenki ludowe motywy i ornamenty były tylko tłem do fantastycznych przedstawień rodem z baśni. I tak pewnego targowego dnia 1935 r. makaty jej autorstwa zobaczyła właśnie Floru. Zachwyciły ją, bo dojrzała i doceniła ich niezwykłość. Ściągnęła Prymaczenkę do Kijowa.

MarijaPrymaczeko_Kawka_lata.jpg

Ta przeprowadzka zmieniła życie młodej kobiety z Bołotnej: zoperowano jej nogę, dzięki czemu mogła się poruszać, wyszła za mąż, no i zaczęła odnosić sukcesy artystyczne, które były owocem poznania nowych technik malarskich w pracowni eksperymentalnej. Zrozumiała tutaj, że jest artystką, zaprzyjaźniła się z innymi twórcami. Dostęp do farb i innych narzędzi pracy, kontakt z profesjonalistami i wielkim światem na szczęście nie zmienił jej i nie zmanierował. Nadal malowała to, co jej podpowiadała wyobraźnia, i kształtowała dalej swój niepowtarzalny i całkowicie oryginalny styl. Więc w Paryżu w 1937 r., kiedy jej prace otrzymały złoty medal, zachwycali się nimi Chagall i Picasso. Nie było jej tam: w Kijowie przechodziła kolejne operacje nogi, zanim dopasowano jej protezę, zakochała się i wyszła za mąż, i kiedy świat stał przed nią otworem, wolała wrócić do swojej rodzinnej wsi.
I wtedy wybuchła wojna. A wojna niesie za sobą zniszczenie i śmierć. Urodziła wprawdzie syna, ale zmarli jej mąż i brat, wymordowano większość sąsiadów, a wieś została spalona. Potem nikt nie oczekiwał od niej sztuki, trzeba było przede wszystkim jeść, a na jej utrzymaniu był synek i starzejący się rodzice. Prymaczenko pracowała w kołchozie i nie miała już kiedy wziąć do ręki pędzla.

MarijaPrymaczeko_Z_ote_wesele-1.jpg

Cholera wojna!
I wtedy koło fortuny odwróciło się ponownie. Zaczęła od projektowania i haftowania sukien ślubnych, a do jej domu zapukał Grigorij Miestieczkin, scenarzysta i dziennikarz, a po nim inni ludzie kultury. Odrodziła się. Akwarele zastąpiła gwaszem, kolory stały się jeszcze bardziej intensywne i nasycone. W latach 60. założyła nawet własną szkołę, w której uczyła rysunku dzieci z okolic Bołotnej, stworzyła cykl By ludzie się radowali, za który dostała państwową nagrodę. Była bystrą obserwatorką świata, śledziła informacje, rozmawiała z twórcami, jej życie zatopione było w jej mikrokosmosie, dzięki czemu nawet sowiecka narracja, narzucająca artystom socrealistyczny styl, nie zaszkodziła jej artystycznym wizjom. Jest w pracach Prymaczenki obecny ten socjalistyczny kontekst, lecz na zasadzie cytatu, niczym oswojony tygrys czy egzotyczny ptak żyjący w swojskim lesie. Prymaczenko przeżyła wielki głód na Ukrainie, wojnę i wybuch reaktora w Czarnobylu. Jej wioska znajdowała się w Zonie, a ona odmówiła opuszczenia swojego domu. Została z synem, który także jest artystą.
Mija kilka lat, Ukraina jest wolnym krajem, Prymaczenko w zielonym swetrze i w chustce naciągniętej na czoło przyjmuje kolejnych gości. Teraz odkrywa ją ukochana Ukraina. Puka do jej drzwi kolekcjoner Eduard Dymszyc, zbiera jej prace dotąd rozproszone, organizuje wystawy. 89 prac właśnie z jego kolekcji możemy teraz podziwiać w Warszawie. Dzisiaj twórczość Marii Prymaczenko przypomina o Ukrainie całemu światu, wystawy można oglądać w stolicach europejskich, a ona sama stała się w świecie sztuki ambasadorką swojego ukochanego kraju. Jedna z jej prac nosi tytuł: Nie ma miejsca na wojnę, kiedy nad Dnieprem kwitną kwiaty. Dzisiaj kwitną, jest wiosna, barwy jej wyobrażonego świata rozjaśniają rzeczywistość, podnoszą na duchu, dają nadzieję.
Artystka zmarła w 1997 r. w wieku 88 lat. Tworzyła niemal do końca, mimo że była już unieruchomiona w łóżku. Namalowała ponad tysiąc prac. Nadawała im ciekawe, rozbudowane, poetyckie tytuły, jak ten, który zainspirował kuratorów warszawskiej wystawy: Wszedł tygrys do sadu i zachwyca się, że jabłonie obrodziły, jabłek zatrzęsienie. Same w sobie tworzą historie, są jak gdyby początkami dłuższej opowieści, jaką obraz ilustruje: Wrona miała dwie babcie – przytuliła je obie, Pies piekielny nie boi się gadów, Uszata bestia złapała skorupiaka, Ukraińska krowa się śmieje: zaoranej ziemi nie wystarcza, ale ona dużo mleka ma, czy po prostu: Cholera wojna!
Pomimo traumatycznych przeżyć zachowała swoją dziecięcą ufność i zachwyt naturą. Przetwarzała ją po swojemu, wykorzystując wyobraźnię i ludowe ornamenty. Fantastyczne zwierzęta i egzotyczne rośliny zaludniają makrokosmos artystki, barwne plamy zapełniają każdy milimetr kartki, prosta symbolika jest czytelna, ale wcale nie infantylna. Mówi o odwiecznej walce dobra ze złem, przed którym przestrzega i które w jej świecie zawsze przegrywa.
„Patrzę na podłogę – widzę bestię, a potem człowieka na koniu” – powiedziała kiedyś. A kiedy ktoś zapytał, dlaczego nie maluje ludzi, zdziwiła się: „Jak nie rysuję? To są ludzie”. Ale najbardziej lubię przypominać sobie jej ostatnie słowa, tak przynajmniej mówi legenda. Podobno krótko przed śmiercią powiedziała: „Najważniejsze jest to, że na tym świecie był papier i farba”.

---

„Tygrys w ogrodzie. Sztuka Marii Prymaczenko"
Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie
wystawa czynna od 5 kwietnia do 30 czerwca 2024 r.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki