Giną ludzie, ginie dziedzictwo, ginie przeszłość. Jeśli przeszłość, to i tożsamość. Jeśli tożsamość, to i kultura. Ta niematerialna ma większe szanse na przetrwanie: w zwyczajach, w języku, w opowieściach. Ale ta materialna jest bardzo krucha i delikatna. Łatwo obrócić ją w gruz, w proch, w nic. A przecież ma taką moc. Mimo że poddaje się upływowi czasu, to jednak trwa, dając świadectwo ludzkich talentów, wyobraźni, piękna. To dlatego, kiedy zaczynają się wojny, ludzie ryzykują własnym życiem, żeby przeżyły pomniki, obrazy, dawne księgi i inne dzieła sztuki. Chowają, wywożą, przenoszą do bezpiecznych miejsc, owijają w niepalne materiały.
Muzea i zabytki w Ukrainie są teraz w wielkim niebezpieczeństwie. Olesia Ostrowska-Liuta, dyrektorka centrum sztuki Arsenał w Kijowie, powiedziała całemu światu: „Nasze dziedzictwo dla przyszłych pokoleń jest niszczone przez Rosjan”. Sztuka ukraińska nie miała łatwo. Na początku XX w. najcenniejsze dzieła zostały wywiezione do Moskwy i do Petersburga. Wiele innych zostało zniszczonych za niezgodność z sowiecką ideologią. Resztę wywieźli lub zbombardowali Niemcy. To, co od niedawna udaje się ukraińskim muzealnikom – a więc gromadzenie malarstwa, rzeźb i instalacji współczesnych ukraińskich artystów – za chwilę może zostać unicestwione.
Rakietą w muzeum
Zabytkowy budynek Arsenału położony jest niedaleko Ławry Kijowsko-Peczerskiej, która została wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Kilka dni przed inwazją Rosji na Ukrainę pracownicy sprawdzali systemy bezpieczeństwa, zastanawiali się nad planami ewakuacji, ale równocześnie przygotowywali kolejne wystawy. Tak jak inne muzea sztuki w Ukrainie. Niby wiadomo było, że może się wydarzyć coś złego, ale mało kto brał pod uwagę bombardowania. Najlepszy sposób na relaks to pisanie wniosków o grant – smutno żartowała Ostrowska-Liuta. A więc życie nadzieją na spokój i normalny tryb.
Nic z tego. Jeden wieczór zmienił wszystko. Zamiast prezentacji katalogu przygotowanego na wystawę współczesnej sztuki białoruskiej (wielu artystów z Białorusi schroniło się przez reżimem Łukaszenki w Ukrainie), trzeba było szybko wdrażać scenariusze przygotowane na najgorszą z sytuacji. Dyrektorka Arsenału napisała tego dnia w mediach społecznościowych: „Mój mąż i ja wysłaliśmy naszą córkę w bezpieczne miejsce pod Kijowem”, a potem wysłała list z apelem o pomoc do kulturalnych instytucji na świecie i zaraz zeszła do schronu, bo usłyszała syreny ostrzegające przed nalotem. W przerwach między jednym a drugim alarmem ona i pracownicy muzeum zabezpieczali zbiory. Arsenał to jedno z największych w Europie muzeów współczesnej sztuki ukraińskiej i nie tylko. Ostrowska-Liuta mówi, że zostanie w Kijowie, dopóki będzie mogła chronić dzieła sztuki: „Stoimy nie tylko wobec ataku na Ukrainę, ale i na naszą kulturę”.
Na blogu w „London Review of Books” 14 marca zamieściła wzruszający wpis, który zatytułowała „Dziedzictwo”. Napisała tam: „Rilke napisał w «Notatnikach Malte Laudris Brigge», że zależymy od pamiątek rodzinnych – domu, mebli, książek – które dają nam korzenie. Te stare ściany, ciemne szafy, obrazy w nadjedzonych przez korniki ramach, pożółkłe fotografie przekazywane z pokolenia na pokolenie, tworzą poczucie ciągłości, do której możemy się odwołać w czasach kryzysu. Piszę to w Kijowie, odcięta od mojej biblioteki, nie mogąc znaleźć cytatów; muszę polegać na mojej pamięci. A mimo to mogę w czasie rzeczywistym, dzięki nowoczesnej technologii, widzieć, jak Rosjanie bombardują moje podmiejskie okolice, wysadzając znane mi miejsca, a ich rakiety niszczą budynki, które przetrwały II wojnę światową. Rok temu podczas panelu dyskusyjnego (…) przyszło mi do głowy, że ludzie w moim wieku, po czterdziestce, to pierwsze pokolenie Ukraińców, które odziedziczyło coś materialnego. Nasze babcie przeżyły dwie wojny światowe, Hołodomor i Holokaust, wywłaszczenia i wygnanie na Syberię. Nie miały nic do przekazania. (…) Ale moje pokolenie przynajmniej coś odziedziczyło: stare sowieckie mieszkanie, małą działkę, kolekcję książek, zakurzoną zastawę stołową ze szlifowanego szkła. Jako pierwsi od bardzo, bardzo dawna”. I dodaje: „Niszczą wszystko, co odziedziczyliśmy: nie tylko piękną architekturę i dzieła sztuki, ale także mieszkania naszych rodziców w dziewięciopiętrowych budynkach z czasów sowieckich”.
Niektórzy kijowscy artyści zaraz po inwazji na swoich profilach w mediach społecznościowych wrzucili zdjęcie mozaiki z soboru św. Zofii w Kijowie, która przedstawia Matkę Boską Orantkę, z rękoma wzniesionymi do modlitwy. Z XI wieku. Choć historia budynku soboru była burzliwa, to mozaiki przetrwały. Ale dziś wystarczy jedna rakieta dalszego lub mniejszego zasięgu, które tak beztrosko kierowane są w stronę szpitali i bloków mieszkalnych. Oraz soborów, jak w przypadku zabytkowego soboru Zaśnięcia Matki Bożej w Charkowie…
Rakietą w Chrystusa
Oleksandra Kowalczuk, szefowa muzeum sztuki w Odessie, wyjechała. „Czuję się jak zdrajca. Zawiodłam swój zespół. Oczywiście, że czuję się winna. Postanowiłam jednak, że muszę zaopiekować się moim rocznym dzieckiem” – napisała. Przed wyjazdem zrobiła wszystko, co było można, żeby zabezpieczyć dzieła sztuki. Dzisiaj jest już bezpieczna w Stanach Zjednoczonych i działa na rzecz pilnej ochrony ukraińskich dzieł sztuki, negocjując z amerykańskimi instytucjami. Ukraina, jako państwo niebogate, nie inwestowało w remonty i modernizację budynków muzealnych, w związku z tym w większości nie posiadają systemów przeciwpożarowych. Wystarczy przysłowiowa iskra, jedna niewielka bomba, i może spłonąć wszystko, co dotąd zgromadziliśmy – mówiła Kowalczuk. Pracownicy muzeum nie wychodzą z budynku, czuwając i pilnując tego, co dla nich najważniejsze – dziedzictwa.
We wszystkich tego typu placówkach trwa wyścig z czasem: szybko inwentaryzuje się cyfrowo dzieła sztuki, żeby potem, po wojnie, można było je odnaleźć, jeśli dojdzie do kradzieży przez siły rosyjskie i przeniesienia do nieznanych miejsc. Jak wiadomo, dzieła sztuki zawsze są traktowane jako łupy wojenne, a dobra ich dokumentacja z pewnością ułatwi ich odnalezienie. Na razie do tego nie doszło, ale straty już są odnotowywane.
W pierwszych dniach wojny świat obiegła informacja o zniszczeniu przez pożar wywołany ostrzałem regionalnego muzeum w Iwankowie na południe od Czarnobyla. Znajdowały się tam obrazy znanej na świecie nieżyjącej już artystki Marii Prymaczenko, przedstawicielki sztuki naiwnej. Jej prace wystawiane były m.in. w Paryżu, gdzie zobaczył je Pablo Picasso i powiedział: „Klękam przez artystycznymi cudami tej genialnej Ukrainki”. W niezwykle barwnych kompozycjach, w których wykorzystywała ornamentykę ludową, stworzyła swój własny fantastyczny świat, w którym dobro walczy ze złem. Ponad dwadzieścia jej obrazów znajdujących się w Iwankowie ratowali z pożaru opiekunowie muzeum.
Apele kierowane do europejskich instytucji kultury przynoszą skutek. Transporty z niepalnymi materiałami, które służą do ochrony dzieł sztuki, przyjeżdżają do Lwowa m.in. z Muzeum Narodowego w Poznaniu. Witraże zasłonięte są arkuszami blachy z obu stron. Rzeźby na rynku Starego Miasta we Lwowie są szczelnie owinięte, Diana, Neptun, Amfitryta i Adonis są w miarę bezpieczne. Drewniany średniowieczny ołtarz z katedry ormiańskiej schowany w bunkrze. Czy ten najstarszy ołtarz sztuki sakralnej w całej Ukrainie ma szansę przetrwać tę nieludzką wojnę? Chrystus, który przeżył wszystkie wojny, będzie czekał na koniec tej aktualnej w schronie przeciwlotniczym. A ogromny XVII-wieczny ikonostas bohorodczański? Świat obiegły zdjęcia pracowników muzeum niosących najcenniejsze eksponaty do podziemi. Lwowskie Muzeum Narodowe jest już opustoszałe. Nikt nie ma nadziei na to, że rosyjskie wojska będą miały wzgląd na dziedzictwo kulturowe Ukrainy. W końcu przecież chodzi też o to, żeby go nie było. Bo jak inaczej udowodnić, że Ukraina nie istnieje?