Pretekstem do koncepcji wystawy „Gdy rozum śpi…” była możliwość wypożyczenia z Muzeum Sztuk Pięknych w Budapeszcie obrazu Francisca Goi „Epizod z hiszpańskiej wojny o niepodległość”. To płótno jest głównym akcentem wystawy w Muzeum Narodowym w Krakowie, wokół niego szaleją demony wojny, złe i okrutne, które Goya przedstawił w formie grafik w cyklu „Okropności wojny”. „Nie wiadomo, kto z kim walczy: żołnierze napoleońscy z hiszpańskimi partyzantami, zwanymi guerillas, czy dezerterzy z różnych armii z plądrującymi pola bitew grabieżcami. To nie jest najważniejsze. Tematem dzieła jest nienawiść i agresja wywołane wojną” – powiedział Janusz Wałek, jeden z kuratorów wystawy. Goya, który dotąd malował portrety i niezobowiązujące sceny rodzajowe na zlecenia, dopuścił wreszcie do głosu swoją trzymaną na cuglach rozumu wyobraźnię. Artysta, którego można nawet podejrzewać o cyniczne działanie mające na celu tylko własne korzyści, dopiero w grafikach uśpił swój rozum i dał wyraz wszystkim swoim skrywanym lękom.
Projektant tapiserii
Goya lubił być idealizowany: do dziś mówi się o nim, że miał niezłomny charakter, że piętnował zabobon, bowiem wierzył w siłę rozumu, że nienawidził chciwości i karierowiczostwa. Każdą z tych zalet można łatwo obalić, znając jego życie. Autor jego najnowszej, trochę kontrowersyjnej biografii, Robert Hughes, napisał krótko: „Goya był z pewnością wielkim człowiekiem, ale niekoniecznie przyjemnym”. Jednak wobec sztuki, jaką tworzył, niezbyt dobre cechy jego charakteru nie mają przecież znaczenia.
Goya urodził się w wiosce pod Saragossą, gdzie potem się wychowywał i którą uważał za swoje miasto rodzinne. Matka pochodziła ze zubożałej szlachty, co później dało malarzowi pretekst do używania przed nazwiskiem „de”. Całe życie dążył do tego, żeby obracać się w środowiskach arystokracji, uważając siebie za równego innym szlachcicom, a nie za zwykłego malarza-rzemieślnika.
Nie był genialnym malarzem, początki miał trudne: nie dostał się dwukrotnie do królewskiej Akademii San Fernando, a jego pierwsze obrazy malowane na zamówienie dla kościołów i klasztorów nie przedstawiają sobą niczego szczególnego. Jego kariera rozwinęła się dzięki intratnemu małżeństwu: ożenił się bowiem z siostrą wpływowych malarzy. Przez wiele lat malował teraz projekty do królewskich gobelinów. Tematy były łatwe, lekkie i przyjemne, dziś nie robią żadnego wrażenia, można jedynie obserwować rozwój „goyowskiej” techniki, niemal impresjonistyczną swobodę prowadzenia pędzla.
Kombinacje Goi
Piął się cierpliwie wyżej po stopniach kariery, zajmując kolejne stanowiska w królewskim otoczeniu, dzięki czemu otrzymywał kolejne zamówienia. Wreszcie Karol IV i Maria Luiza Parmeńska obdarzyli go tytułem malarza nadwornego. Seňor de Goya korzystał z życia, był bogaty i modny, malował mnóstwo porterów, ale po swojemu – to właśnie one dały mu pieniądze i sławę. Ciekawe jest, że mimo iż brał pieniądze od każdego, nie przypochlebiał się nawet królowi. Można nawet powiedzieć inaczej: bywał złośliwy, a niektóre portrety wyglądają na karykatury. Umiał wykorzystać tych, którzy byli akurat u władzy, co często się mu wybacza lub zapomina. Wkrótce przecież władzę w Hiszpanii przejęli Francuzi, i teraz to oni stali się głównymi zleceniodawcami Goi. Otrzymał nawet od Francuzów order pogardliwie nazywany przez Hiszpanów „bakłażanem”. Co więcej, Goya zgodził się przewodniczyć komisji, która miała wytypować z przejętego przez państwo majątku kościelnego dzieła sztuki, które miały zostać wywiezione przez Francuzów, by zawisnąć w Luwrze jako dar Napoleona. Po upadku Bonapartego jakoś te kompromitacje uchodzą mu na sucho. Można tu obalić kolejny mit – uważa się Goyę za antyklerykała, tymczasem żonę swoją pochował we franciszkańskim habicie, przekazując kościołowi sporą jałmużnę. Nie wahał się też prosić o pomoc księży, którzy mogli obronić go przed opinią zdrajcy. Kombinował do końca życia, wykorzystując swoje koneksje i choć wiadomo, że działanie na dwóch frontach może być niebiezpieczne, król hiszpański do końca życia go wspomagał, nawet wtedy, gdy malarz mieszkał we Francji.
Rzeź
„Epizod z hiszpańskiej wojny o niepodległośc” to obraz poprzedzający arcydzieło „Rozstrzelanie powstańców madryckich 3 maja 1808 roku”, które powstało dla króla hiszpańskiego w ramach udowodnienia lojalności dla kraju. Kilka osób walczy ze sobą w jakimś opustoszałym miejscu. Nie wiadomo kto jest kim.
„Panie, po co rysować te potworności?” – spytał podobno Goyę jego służący, gdy ten szkicował zwały trupów. „Dla satysfakcji powtarzania wiecznie ludziom, by przestali być barbarzyńcami” – odpowiedział moralista Goya. Dla malarza królewskiego to grafika okazała się najintymniejszą dziedziną wypowiedzi. „Okropności wojny” to cykl składający się z 82 grafik, każda opisana krótkimi zdaniami. Opowieści o tym, że 60-letni schorowany malarz brał udział w majowym powstaniu w Madrycie można schować między bajki. Na pewno nie wychodził na ulice Madrytu ramię w ramię z powstańcami. „Okropności wojny” nie można traktować jako reporterskiego zapisu wojny domowej, bowiem artysta niewiele widział na własne oczy. Istnieje relacja ogrodnika, który widział, jak Goya z okna swgo domu obserwował przez teleskop egzekucje na wzgórzu Principe Pio. Ów ogrodnik opowiadał, jak po zapadnięciu zmroku szedł na to mijesce razem z Goyą, który szkicował pozostawione zwłoki.
Grafiki porażają okrucieństwem i rozpaczą, gwałcone kobiety, stosy trupów, rozstrzeliwani jeńcy, łupione klasztory, strach i samotność ofiar, sadyzm i furia oprawców. Koszmary wyszły z głowy Goyi. Nie ma tu godności umierania, jest okaleczenie i masakra. „Nie boję się żadnego potwora. Poza jednym: człowiekiem” – pisał Goya w liście do swojego przyjaciela.
Grafiki Goi nie były znane, gdy malarz umierał w 1828 r. w Bordeaux. Cykl powstały w latach 1810-1823 został opublikowany po raz pierwszy 35 lat po śmierci autora.
Na krakowskiej wystawie pokazano kilkanaście grafik z serii „Okropności wojny” oraz reprodukcje fragmentów tak zwanych „czarnych obrazów” Goi, które namalował na ścianach swego domu. To rozpaczliwy wyraz rozgoryczenia artysty światem ogarniętym nienawiścią. Artysta, którzy wierzył w moc rozumu i był zwolennikiem oświecenia, jednocześnie ujrzał na własne oczy, do czego prowadzi rewolucja. Na światło dzienne wyprowadził wszystkie demony, które czają się w ludzkim wnętrzu, obnażył całe zło, do jakiego zdolna jest istota ludzka. „Goya ukazuje jedną z najważniejszych właściwości sztuki, która potrafi brutalnie zmusić nas do zobaczenia najstraszniejszych stron życia, czego zwykle za wszelką cenę staramy się unikać” – napisał hiszpański filozof Ortega y Gasset.
Wystawa „Gdy rozum śpi…” czynna do 14 lutego
Muzeum Narodowe w Krakowie