List O odnowie studium historii Kościoła kierowany jest przede wszystkim do kapłanów i osób zaangażowanych w formację kandydatów do kapłaństwa, ale właśnie w ten sposób wskazuje drogę na przyszłość Kościoła – a przez to staje się ważny również dla nas.
Tworzyć więź
Historia Kościoła jest ważną częścią całej wiedzy, którą na temat Kościoła jako takiego warto posiadać. Nie wystarczy znajomość prawd katechizmowych i dogmatów. Dobrze jest też rozumieć, w jaki sposób Kościół rozwijał się, wzrastał, a czasem również upadał. Akademicki wykład historii Kościoła nigdy nie omijał również trudnych czy kontrowersyjnych wydarzeń. Uznajemy, że taka jest prawda o nas, o ludziach kolejnych pokoleń, którzy wyznając jedną wiarę, popełniali również mniejsze lub wielkie błędy.
Papież Franciszek zauważa, że owszem, samo studium jest ważne, ale ważniejsze jeszcze jest budowanie wrażliwości historycznej. Chodzi tu nie tylko o to, co się wydarzyło przed wiekami – chodzi o to, w jaki sposób tamte wydarzenia ukształtowały nasze „dzisiaj”, jak ukształtowały nas samych. „Nikt nie może naprawdę wiedzieć, kim jest i kim zamierza być jutro, bez pielęgnowania więzi łączącej go z pokoleniami, które go poprzedziły – przekonuje papież. – Dotyczy to nie tylko poziomu losów poszczególnych osób, ale także szerszego poziomu wspólnoty. Studiowanie i opowiadanie historii pomaga bowiem podtrzymywać płomień zbiorowej świadomości. W przeciwnym razie pozostaje tylko osobista pamięć o faktach związanych z własnymi zainteresowaniami lub emocjami, bez prawdziwej więzi ze wspólnotą ludzką i kościelną, w której się znajdujemy i żyjemy”.
Kochać, co upada
Kiedy człowiek zna swoją przeszłość i rozumie jej mechanizmy, rozumie również swoje miejsce i proporcję „dzisiaj” wobec całej historii. To, co w konkretnym momencie wydaje się dramatem i katastrofą, w obliczu historii jest tylko jednym małym elementem wielkiej układanki i wcale nie oznacza końca rzeczywistości. Taka perspektywa pozwala myśleć i działać z jednej strony zdecydowanie, a z drugiej spokojnie, bez egzaltacji, ale i bez paniki. Pomaga również – jak pisze papież – zrozumieć rzeczywistość bez niebezpiecznych abstrakcji, taką, jaka jest, a nie taką, jaką sobie wyobrażamy lub chcielibyśmy, żeby była. Dopiero bowiem prawdziwa i zdrowa relacja z rzeczywistością – wolna od naszych projekcji – uzdalnia nas do odpowiedzialności za świat, w którym żyjemy.
Rzeczywistość Kościoła bywała w przeszłości i trudna, i skandaliczna. To nie znaczy, że mamy się tego wstydzić czy ukrywać. Dopiero mówienie o tym chroni nas przed anielską i nieprawdziwą koncepcją Kościoła, oderwanego od tego, co ziemskie i słabe, wyniesionego ponad człowieka. Nie można kochać tego, co nie istnieje. Nie można kochać tworu własnej wyobraźni. Kochać można tylko to, co istnieje – a prawdziwa miłość kocha, znając wszystkie słabości.
„Ten Kościół, który rozpoznaje siebie także w swoich mrocznych momentach, staje się zdolny do zrozumienia plam i ran świata, w którym żyje, i jeśli próbuje ten świat uzdrowić i sprawić, by wzrastał, uczyni to w taki sam sposób, w jaki próbuje siebie samego uzdrowić i sprawić, by sam wzrastał, nawet jeśli często mu się to nie udaje” – pisze Franciszek.
Promocja czarnych kart?
Jeśli ktoś zarzuci tu papieżowi, że kładzie nacisk na ciemne karty historii Kościoła, jakby to one głównie miały nas zmieniać i formować, to zapewne będzie miał trochę racji. To właśnie jest punkt, w którym papież próbuje zmieniać nasz kierunek myślenia. Pisze nawet wprost o konieczności porzucenia „przerażającego podejścia, które sprawia, że rozumiemy rzeczywistość jedynie z perspektywy triumfalistycznej obrony własnej funkcji lub roli, jaką się pełni”.
Naszą tożsamość kształtuje nie tylko duma i zwycięstwa. Na koncie mamy również wiele słabości i upadków. To właśnie one każą nam podchodzić dziś do człowieka z szacunkiem i miłością, jak do brata – bez dumnej wyższości tego, któremu nigdy nie przydarzyło się zgrzeszyć. Częste u papieża Franciszka nawoływanie do pokory i wychodzenia ku najsłabszym, tutaj zyskuje dodatkowe uzasadnienie. Dostajemy prostą przecież, a często niedocenianą wskazówkę: do kogokolwiek podchodzisz, w gruncie rzeczy jesteśmy sobie równi. Nie wywyższa nas nic: ani osobista doskonałość, ani doskonałość Kościoła. Doskonały jest tylko Bóg.
Droga do uprzedzeń
Sprawą, na jaką Franciszek kładzie wyraźny akcent, jest konieczność osobistego wiązania się z historią. „Jeśli jakaś osoba składa wam propozycję i mówi, byście pomijali historię, czy nie doceniali doświadczenia osób starszych, pogardzali wszystkim, co minione, a patrzyli jedynie w przyszłość, którą ona wam oferuje, czyż nie jest to łatwy sposób pozyskania was dla jej propozycji, abyście robili tylko to, co ona wam mówi? – pyta papież. – Ta osoba potrzebuje, byście byli puści, wykorzenieni, nieufni wobec wszystkiego, abyście ufali jedynie jej obietnicom i podporządkowali się jej planom. Tak działają ideologie o różnych barwach, które niszczą (lub dekonstruują) wszystko, co inne, i w ten sposób mogą panować bez przeszkód. Potrzebują do tego ludzi młodych, którzy gardzą historią, odrzucają bogactwo duchowe i ludzkie, przekazywane przez pokolenia, którzy pomijają wszystko, co ich poprzedziło”.
Nieznajomość historii sprawia, że ludzie zajmują się sprawami nieistotnymi, marnując energię i rozwiązując fałszywe problemy. W wielu miejscach, żeby móc głosić własne ideologie, wymazuje się historię lub przejmuje jej wycinki, by na nich budować wielkie mistyfikacje. Szczątkowa i wybiórcza wiedza z tychże mistyfikacji prowadzi jedynie do wynikających z ignorancji uprzedzeń i fanatyzmów.
Tylko prawda
To nie byle jaka opowieść jest nam potrzebna, by budować swoją tożsamość – również w Kościele. Nie jest nam potrzebna opowieść wielka i piękna. Jest nam potrzebna opowieść prawdziwa. Papież tu odwołuje się do genealogii Jezusa. Pisze, że nic w niej nie zostało ani uproszczone, ani wymazane, ani dopisane ku większej chwale. Franciszek dyplomatycznie zauważa, że „genealogia Jezusa składa się z prawdziwej historii, w której pojawiają się pewne, delikatnie mówiąc, co najmniej problematyczne imiona”. Pojawiają się w niej imiona zabójców i imiona kobiet wyklętych przez Boga. Ale taka jest prawda, która „kończy się i rozkwita w Maryi i Chrystusie”. Gdyby ktoś chciał zafałszować genealogię Jezusa, wpisując w nią inne, wyłącznie chwalebne postaci, sama opowieść może i brzmiałaby lepiej – ale sam Jezus w ten sposób stałby się nieprawdziwy i niezrozumiały.
Nie zapominajcie
Ostatnią ważną kwestią, która porządkuje Franciszkowe myślenie o historii Kościoła, jest jej związek z przebaczeniem. Papież pisze wyraźnie, że nie wolno zachęcać do zapominania. „Nie można zapomnieć o Shoah. Nie wolno zapominać o bombardowaniach atomowych Hiroszimy i Nagasaki. Nie wolno też zapominać o prześladowaniach, o handlu niewolnikami i morderstwach na tle etnicznym, które miały i mają miejsce w różnych krajach, a także o wielu innych wydarzeniach historycznych, które sprawiają, że wstydzimy się być ludźmi. Trzeba o nich nieustannie pamiętać, wciąż na nowo, niestrudzenie, nie ulegając zobojętnieniu. Łatwo jest dziś popadać w pokusę pójścia naprzód, mówiąc, że minęło sporo czasu, i że musimy patrzeć w przyszłość. Nie, na miłość Boga! Bez pamięci nigdy nie można iść naprzód; nie można się rozwijać bez pełnej i jasnej pamięci”.
Przebaczenie nie jest zapomnieniem. Kiedy stajemy wobec rzeczywistości, której nie wolno zapomnieć, można ją przebaczyć.
Pamięć o własnej przeszłości, w której było miejsce również na zło – stanięcie w prawdzie – a na tym fundamencie szukanie przebaczenia i pojednania. Wydaje się, że to nie jest żadna rewolucja. Słyszeliśmy to po wielokroć na temat człowieka. Papież Franciszek przypomina, że dotyczy to również całego Kościoła.