Logo Przewdonik Katolicki

Szkoła to nie miejsce do ideologicznych konfrontacji

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Receptą byłaby ostrożność połączona z maksymalnym uwzględnianiem różnych racji. Tyle że obecne kierownictwo MEN jest od takiej postawy jak najdalsze.

Piszę ten tekst, zerkając na telewizor. Na ekranie demonstracja na placu Zamkowym w Warszawie. Organizuje ją nieznana do tej pory Koalicja Nauczyciele dla Wolności. To protest przeciw nowemu przedmiotowi szkolnemu pod nazwą edukacja zdrowotna. Nie podejmuję się na razie oceniać, na ile adekwatne do rzeczywistości jest ich hasło „Edukacja – tak. Deprawacja nie”. Zarzuty są dwa. Jeden, że w segmencie dotyczącym życia seksualnego mówi się o nim zbyt technicznym językiem, nie wiążąc go z uczuciami i życiem rodzinnym. Drugi – że pewne treści pojawiają się za wcześnie. Ktoś powiedział, że pewne fragmenty wiedzy o seksie oferuje się dziesięcioletnim dzieciom, które wciąż jeszcze wierzą, że to Święty Mikołaj przynosi im prezenty. Trzeba by rozebrać na czynniki pierwsze każde zdanie opisu podstawy programowej tego przedmiotu. A i tak przydałaby się fachowa wiedza psychologa czy seksuologa. Tyle że tzw. eksperci też są podzieleni, często wzdłuż linii światopoglądowych.
Zawsze miałem sceptyczny stosunek do wizji szkoły wykładającej o rzeczach tak intymnych jak życie erotyczne. Argumenty zwolenników są takie, że dzieci i młodzież mają dzisiaj wcześniej takie doświadczenia, a one są związane z rozmaitymi zagrożeniami, więc lepiej, aby przygotował na nie młodych ludzi nauczyciel, niż miałby to zrobić rówieśnik czy internet, a czasem aby te niebezpieczeństwa spadły bez żadnego przygotowania. Nie uchylono jednak wciąż artykułu 48 konstytucji, który stwierdza: „Rodzice mają prawo do wychowania swoich dzieci zgodnie ze swoimi przekonaniami”. Omawianie wielu zagadnień wpisanych do programu nowego przedmiotu wiąże się z wyborami etycznymi. Przykładem jest stosunek do aborcji czy antykoncepcji. Zresztą sam wybór wczesnej inicjacji seksualnej nie jest etycznie neutralny. Czy nauczyciel będzie w stanie go omawiać „bezstronnie”? Czy jego wykład nie zmieni się w indoktrynowanie bardzo młodych ludzi? Czy rodzice powinni mieć tu coś do powiedzenia? Czy ponad ich głowami ma wychowywać szkoła, upaństwawiając coś, co powinno się na początku odbywać w rodzinach? Zwolennicy takiej edukacji mówią, że rodzice rzadko kiedy są przygotowani do poważnej rozmowy z dziećmi na te tematy, że nie mają na to ani czasu, ani ochoty. Na dokładkę wskazuje się i na to, że przecież nie tylko na lekcjach edukacji zdrowotnej szkoła ma sto sposobności, aby podsuwać inny od rodzicielskiego punkt widzenia, czasem alternatywny światopogląd.
Tak, mamy tu sprzeczność, która prowadzi do kwadratury koła. Co mogłoby być receptą na jej przecięcie? Zapewne ostrożność połączona z maksymalnym uwzględnianiem różnych racji. Tyle że obecne kierownictwo MEN z ostentacyjnie lekceważącą katolików Barbarą Nowacką jest od takiej postawy jak najdalsze. Prawda, ideologicznie wyrazisty – tyle że w drugą stronę – był i poprzedni minister z PiS, Przemysław Czarnek. Ale tzw. wychowanie do życia w rodzinie – możliwe, że konserwatywne ponad miarę – było przynajmniej przedmiotem nieobowiązkowym. Resort Nowackiej ma misję kształtowania młodych Polaków na jedną modłę: progresywną. Tego się specjalnie nie ukrywa, edukacja, szkoła mają być narzędziem propagowania nowej wiary: w postęp, brak granic, brak tabu. Trzeba wykorzenić resztki katolickiego zabobonu.
Możliwe, że w samej podstawie programowej, którą zamierzam przestudiować ze szczegółami, ten cel nie jest nakreślony wyraźnie. Możliwe też, że nauczyciele będą bardziej powściągliwi niż ich polityczni nadzorcy. Ale szkoła to wyjątkowo niewłaściwe pole ideologicznych konfrontacji. One zawsze będą się odbywać kosztem jakiejś części uczniów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki