Logo Przewdonik Katolicki

Kwestia zaufania

Piotr Jóźwik, zastępca redaktora naczelnego
fot. Zuzanna Szczerbińska/PK

Rządząca ekipa w sprawach światopoglądowych opowiada się po przeciwnej stronie niż osoby wierzące czy konserwatywne. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?

Byłbym spokojniejszy, gdyby za wprowadzenie do szkół edukacji zdrowotnej jako obowiązkowego przedmiotu odpowiadał Błażej Kmieciak. Podoba mi się jego podejście do tego ważnego tematu. Słychać u niego autentyczną troskę o młodego człowieka i wiarę w to, że może on podejmować dobre wybory. Słychać szacunek do rodziców, będących przecież pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami swoich dzieci. Widać gotowość do tego, by decyzje podejmować nie na zasadzie „widzimisię”, ale na podstawie rzetelnych analiz – bo tylko one pozwolą nam się przekonać, co dobrze się sprawdza, a co wymaga poprawy. Niestety nasz rozmówca ministrem nie jest.
Gdy przyjrzeć się tematyce, jaka ma być poruszana na nowym przedmiocie, trudno mieć zastrzeżenia. Zdrowie i aktywność fizyczna, odżywianie, zdrowie psychiczne i społeczne, dojrzewanie, zdrowie seksualne, zdrowie środowiskowe, internet i profilaktyka uzależnień – to wszystko ważne tematy, a większość z nich nie brzmi w ogóle kontrowersyjnie. Nawet edukacja seksualna (pozwolę sobie przypomnieć, że potrzebę pozytywnego i mądrego wychowania seksualnego podnosił już Sobór Watykański II, a sporo o niej pisał też w swojej adhortacji Amoris laetitia papież Franciszek – odsyłam do tego dokumentu). W czym zatem problem? W tym, czego i jak będzie się na tych lekcjach uczyć. Zapisy w dokumentach ministerstwa są ogólne – na takim poziomie można się z nimi zarówno zgodzić, jak i widzieć w nich poważne zagrożenie. Zagrożenie tym większe, że edukacja zdrowotna ma być przedmiotem obowiązkowym w przeciwieństwie do obecnego jeszcze w szkole wychowania do życia w rodzinie.
Nie dziwię się takiemu brakowi zaufania. Odpowiedzialny za wprowadzenie zmian jest lewicowo-liberalny rząd Donalda Tuska z minister edukacji Barbarą Nowacką. Rządząca obecnie ekipa zasadniczo w sprawach światopoglądowych opowiada się po przeciwnej stronie niż osoby wierzące czy konserwatywne, a za deklaracjami idą konkretne działania (patrz: kwestia aborcji czy lekcji religii w szkołach). Dlaczego więc tym razem miałoby być inaczej? Tym bardziej, że wygląda na to, że ministerstwu nie zależało na konsultacjach społecznych projektu, który – przypomnę – wprowadza zajęcia dotykające bardzo intymnej sfery jako obowiązkowe. Ale taka już w ostatnich latach jest niestety specyfika polityki, w której rządzący bierze wszystko: może wprowadzać swoje pomysły, nie dbając nawet o pozory liczenia się ze zdaniem drugiej strony. Sprawy nie ułatwia też poziom debaty publicznej, w której o wiele bardziej od rzeczowych argumentów liczą się emocje.
Wśród głosu krytyków najbardziej przemawia do mnie głos Instytutu Profilaktyki Zintegrowanej. Jego eksperci przewidują, że wprowadzenie obowiązkowej edukacji zdrowotnej przyczyni się – to już tu i teraz – do „silnego wzrostu napięć, konfliktów i protestów w szkołach oraz do wzrostu konfliktów społecznych w skali ogólnopolskiej”, co z kolei może doprowadzić do „dalszego pogorszenia się kondycji psychicznej dzieci i młodzieży”, niemogących liczyć na wsparcie nieufających sobie wzajemnie rodziców i wychowawców. Eksperci IPZ zwracają też uwagę na to, że taka zmiana kontekstu edukacji seksualnej z wychowania do życia w rodzinie na edukację zdrowotną to kapitulacja przed czekającym nas kryzysem demograficznym. „Edukacja w obszarze seksualności (…) powinna przygotowywać dzieci i młodzież do tworzenia trwałych, opartych na miłości i wierności związków. Powinna pełnić funkcję «przygotowania dalszego» do zawierania w przyszłości małżeństw, zakładania rodzin, rodzenia i przyjmowania dzieci, pełnienia ról matki i ojca. (…) powinna być wpisana w kontekst rodziny w sposób, który pokazuje wartość i piękno budowania rodziny, ale zarazem z szacunkiem i akceptacją traktuje uczniów nieodnajdujących w sobie, na danym etapie życia, rodzinnych pragnień” – czytamy w opinii.
Problemów i wątpliwości nie brakuje, ale nie powinniśmy zakładać czarnego scenariusza. Spróbujmy jednak skorzystać z szans, jakie przynosi nowa sytuacja. Największą niech będzie to, że przestaniemy bronić swojego teoretycznego prawa jako rodziców do wychowania swoich dzieci, a zaczniemy z niego realnie korzystać, nie unikając rozmów na trudne i krępujące tematy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki