Logo Przewdonik Katolicki

To dopiero początek

Piotr Jóźwik
fot. BenStudioPRO Adobe Stock

Tematu deprawacji dzieci i młodzieży nie można sprowadzać wyłącznie do zajęć z edukacji seksualnej, bo problem jest zdecydowanie szerszy. Mówiąc obrazowo: wydaje się, że udało się wygrać bitwę, ale wojna trwa.

Zatrzymać niebezpieczeństwo płynące z zajęć edukacji seksualnej – dla pasterzy Kościoła w Polsce to był temat numer jeden przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego. Świadczą o tym apele i komunikaty wydane przez naszych biskupów.
W połowie sierpnia Komisja Wychowania Katolickiego Episkopatu wystosowała apel do rodziców i prawnych opiekunów. „Wobec planowanego finansowania przez niektóre samorządy (organy prowadzące szkoły) zajęć dodatkowych w placówkach oświatowych apelujemy do rodziców o czujność i roztropność. Warto zainteresować się tym, co dzieje się w szkołach, jakiego typu zajęcia są organizowane, kto je prowadzi i jakie treści przekazuje” – czytamy.
Apel zatytułowany „Stop Deprawacji Dzieci i Młodzieży!” miał związek z doniesieniami o kolejnych miastach, które w prowadzonych przez siebie szkołach chcą wprowadzić edukację seksualną lub tzw. edukację antydyskryminacyjną. „Przypominamy – napisał bp Marek Mendyk, przewodniczący Komisji Wychowania Katolickiego – że dziecko nie może uczestniczyć w żadnych tego typu zajęciach bez wyraźnej zgody rodziców lub prawnych opiekunów”.
Niespełna dwa tygodnie później Komisję Wychowania Katolickiego wsparło szersze gremium – Rada Biskupów Diecezjalnych. „Przypominamy – napisali hierarchowie – że wychowanie dzieci i młodzieży jest przede wszystkim prawem i obowiązkiem rodziców. Natomiast zadaniem szkoły jest ich wspieranie zgodnie z zasadą pomocniczości”. „Świadomość praw rodziców oraz ich aktywne zaangażowanie w działalność rad rodziców są tym ważniejsze – rozwinęli swoją myśl w dokumencie «Edukacja seksualna. Odpowiedzialność rodziców» biskupi – że w ostatnich miesiącach miały miejsce przypadki wprowadzania do szkół zajęć wbrew przepisom obowiązującego prawa, z powołaniem się wyłącznie na autorytet władz samorządowych, jako organu prowadzącego. W wielu miejscach nauczyciele, dyrektorzy szkół i samorządowcy nie znają i nie stosują przepisów stojących na straży praw rodziców”.
Te mocne słowa polskich biskupów odbiły się szerokim echem. Jednak tematu deprawacji dzieci i młodzieży nie można sprowadzać wyłącznie do zajęć z edukacji seksualnej. Problem jest zdecydowanie szerszy, bo zagrożenia dla tej sfery życia młodych ludzi czają się nie tylko w szkole. Mówiąc obrazowo, wydaje się, że udało się wygrać bitwę, ale wojna trwa.

Skąd to zamieszanie
O sprawie edukacji seksualnej zrobiło się głośno na początku roku, kiedy to władze stolicy podpisały tzw. Deklarację LGBT+. Jednym z jej punktów było wprowadzenie w warszawskich szkołach edukacji seksualnej opartej na standardach WHO, czyli Światowej Organizacji Zdrowia. Te standardy wywołały duży opór. Uczestnicy zajęć od samego początku mieli być informowani o tym, że istnieją różne koncepcje rodziny i różne normy dotyczące seksualności. Do tego młodzi ludzie szybko mieli być wprowadzani w świat seksu: dzieci w wieku 6–9 lat powinny dowiedzieć się o autostymulacji, a ich starsi koledzy w wieku 9–12 lat powinni znać różne metody stosowania antykoncepcji.
Czemu ma służyć taka – jak czytamy w deklaracji – „edukacja na miarę XXI wieku”? Chodzi o to, żeby młody człowiek wiedział, że w świecie seksu nie powinien czuć się skrępowany. Jeśli chce „to” zrobić, może – z kim, kiedy i jak chce, byleby odbyło się to za zgodą drugiej strony. Intymne relacje międzyludzkie można przecież układać na różne sposoby. Według definicji zdrowia seksualnego z początku XXI wieku, seks powinien „dawać przyjemność”, a „prawa seksualne powinny być respektowane, chronione i spełniane”. Innymi słowami ujęła to w rozmowie z „Newsweekiem” szefowa Przedstawicielstwa WHO w Polsce. „Chcemy rozwijać umiejętności dzieci i młodzieży, by w przyszłości podejmowały świadome i satysfakcjonujące decyzje, które nie będą zagrażać ich zdrowiu” – powiedziała Paloma Cuchi.
Co ciekawe, Warszawa nie jest pionierem zajęć z edukacji seksualnej. Jak sprawdziła Katolicka Agencja Informacyjna, pierwszym miastem, które sfinansowało edukację seksualną w szkołach była Łódź. Edukatorzy, m.in. z organizacji LGBT, pojawili się w łódzkich szkołach w 2012 r. Próbowano także w Słupsku, ale propozycja ówczesnego prezydenta miasta Roberta Biedronia została odrzucona, m.in. dlatego, że nie była konsultowana ani z rodzicami, ani z nauczycielami. Podobny program próbowali też wdrożyć krakowscy radni. Głosowanie Rady Miasta zostało jednak unieważnione przez wojewodę małopolskiego, który uznał, że rada przekroczyła swoje kompetencje, bo „za organizację zajęć edukacyjnych w szkole odpowiada dyrektor szkoły”.
W ostatnich dniach sierpnia Warszawa wycofała się ze swojego pomysłu. To nie znaczy jednak, że problem zniknął, bo zajęcia z edukacji seksualnej, które mogą namieszać w głowach dzieci i młodzieży, odbywały się i nadal mogą się odbywać w szkołach. I to wbrew polskiemu prawu.

Co na to prawo
Prawo oświatowe mówi, że podstawę programową dla wszystkich placówek szkolnych określa minister odpowiedzialny za sprawy oświaty i wychowania (art. 47). Władze lokalne – tak jak np. władze Warszawy – mogą realizować własną politykę oświatową, ale musi być ona zgodna z polityką oświatową państwa, nad czym czuwać ma powoływany przez ministra edukacji narodowej kurator oświaty (art. 51 ust. 1). W przypadku stolicy jednak nic takiego nie miało miejsca.
Ważniejsze jest jednak co innego. W myśl polskiego prawa w procesie wychowawczym szkoła pełni tylko pomocniczą rolę (potwierdza to art. 1 pkt 2 prawa oświatowego). Konstytucja gwarantuje rodzicom prawo do wychowania dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami (art. 48 ust. 1 i 53 ust. 1). Ponadto każdy może żądać ochrony dziecka przed demoralizacją (art. 72 ust. 1).
Żeby te prawa były respektowane, rodzice muszą się jednak… zaangażować. Udział dziecka w jakichkolwiek zajęciach nieobowiązkowych (a tylko w takiej formie mogą być realizowane zajęcia z edukacji seksualnej, jak również z wychowania do życia w rodzinie), wymagają zgody rodzica lub opiekuna prawnego. Taka zgoda musi dotyczyć tych konkretnych zajęć (nie powinna być zatem wyrażona in blanco, np. na pierwszym zebraniu w nowym roku szkolnym), a rodzic powinien zostać szczegółowo poinformowany na temat tego, co będzie się na nich działo.
Jeszcze większy wpływ mogą mieć ci, którzy zaangażują się w działalność w radach rodziców lub „trójek klasowych”. Prawo oświatowe daje im szeroki wachlarz możliwości. Od pozytywnej opinii rady rodziców zależy współpraca szkoły z jakąkolwiek organizacją, która chciałaby przeprowadzić zajęcia z uczniami. Rada rodziców w porozumieniu z radą pedagogiczną uchwala też m.in. program wychowawczy realizowany przez placówkę.
Niestety, prawo to nie wszystko. Prawnicy z Ordo Iuris, którzy od 2017 r. prowadzą kampanię społeczną „Chrońmy dzieci!”, zbadali niemal tysiąc szkół wskazanych przez zaniepokojonych rodziców. Z opublikowanego w zeszłym roku raportu wynika, że ponad połowa dyrektorów (57 proc.) nie znała przepisów chroniących prawa rodziców, a przeważająca większość organizacji, które prowadziły edukację seksualną lub inne kontrowersyjne zajęcia (87 proc.), nie uzyskały zgody rady rodziców na prowadzenie działalności w szkole.
W świetle tych ostatnich danych należałoby podziękować polskim biskupom. Dzięki ich stanowczemu stanowisku wielu rodzicom udało się pewnie przypomnieć, że mają wpływ na to, co dzieje się w szkole ich dziecka.
Jednak tak zdecydowane ustawienie się „przeciw” edukacji seksualnej niesie za sobą też ryzyko wylania dziecka (nomen omen) z kąpielą. Może bowiem doprowadzić do sytuacji, w której jakakolwiek edukacja seksualna będzie z góry odrzucana jako deprawująca. Tymczasem wydaje się, że młodzi ludzie jak nigdy potrzebują w tej sferze życia pomocy. Dobrze jeśli tego zadania podejmą się ich rodzice i będą w stanie mu sprostać. Wtedy może się okazać, że żadne dodatkowe zajęcia nie będą potrzebne. Gorzej, jeśli młodzi ludzie zostaną zostawieni sami sobie. Gdy zaczną szukać wiedzy na własną rękę (albo znajdzie ich ona sama), szkody mogą być trudne do naprawienia.

Większy problem
Dobrą diagnozę problemów młodych ludzi ze światem seksu przedstawił papież Franciszek. „Młodzi ludzie powinni mieć możliwość uświadomienia sobie, że są bombardowani przesłaniami, które nie dążą do ich dobra oraz ich dojrzałości” – napisał w adhortacji Amoris laetitia. „Nie należy nasycać ich danymi, bez rozwijania zmysłu krytycznego wobec inwazji propozycji, w obliczu niekontrolowanej pornografii i przeciążenia bodźcami, które mogą okaleczyć seksualność”. Te zdania jak ulał pasują jako komentarz do programu edukacji seksualnej według wytycznych WHO.
Dlatego – nie tylko zdaniem Franciszka; potrzebę „pozytywnego i mądrego wychowania seksualnego” podniósł już Sobór Watykański II – potrzebujemy edukacji seksualnej. Powinna ona pielęgnować „zdrową skromność”, bo bez niej „możemy sprowadzić uczucie i płciowość do obsesji koncentrujących nas jedynie na narządach płciowych, obsesji, które zniekształcają naszą zdolność kochania oraz sprowadzają ją do stanów chorobliwych i różnych form przemocy seksualnej, które powodują, że jesteśmy traktowani w sposób nieludzki lub wyrządzamy szkodę innym”.
Fragmenty papieskiego dokumentu można też odnieść wprost do „edukacji na miarę XXI wieku” (przypomnę, że to określenie z warszawskiej Deklaracji LGBT+). „Nieodpowiedzialna jest – pisze papież – wszelka zachęta kierowana do nastolatków, by bawić się swoim ciałem i swoimi pragnieniami, tak jak gdyby osiągnęli już dojrzałość, wartości, wzajemne zaangażowanie i cele właściwe małżeństwu. W ten sposób beztrosko zachęca się ich do używania innej osoby jako przedmiotu eksperymentów (…)”. „Czym innym jest zrozumienie słabości wynikających z wieku lub chaosu, a czym innym jest pobudzanie młodzieży do przedłużania niedojrzałości w ich sposobie miłowania”.
„Kto jednak mówi dziś o tych rzeczach? Kto jest w stanie brać młodych ludzi na serio? Kto im pomaga przygotować się poważnie do wspaniałej i hojnej miłości? Nazbyt lekko traktuje się edukację seksualną” – kończy ten fragment swojego tekstu papież Franciszek.

Co dalej
No dobrze, jak więc poważnie potraktować temat edukacji seksualnej? Wskazówką może być odpowiedź, jaką rzecznikowi praw dziecka Mikołajowi Pawlakowi udzielił… Adam Bodnar. „Edukacja seksualna, prowadzona przez specjalistów i w oparciu o przemyślany program nauczania, ma szansę zniwelować negatywne skutki, które może wywierać medialno-internetowy przekaz na temat seksualności, docierający do dzieci w niepełnej, zniekształconej, wyrwanej z kontekstu i niekontrolowanej formie – napisał rzecznik praw obywatelskich. – Nie wszyscy rodzice są w stanie i chcą prostować i uzupełniać te internetowo-medialne informacje we własnym zakresie. Jednostronna wola i starania rodziców też nie wystarczą do efektywnej rozmowy. Młode osoby czują się natomiast w znamienitej większości niezręcznie, omawiając temat seksualności z rodzicami i, odwrotnie do wyobrażonego poglądu, kwestie osobiste i wrażliwe wolą poruszać w środowisku szkolnym niż w domu”.
Wszystko jednak rozbija się o dość istotny szczegół, czyli jaki miałby być ten „przemyślany program nauczania”. Programy takie jak ten, który miał być realizowany w Warszawie, skupiają się przede wszystkim na ciele i na tym, jak zapewnić mu przyjemność tu i teraz. Zdecydowanie za mało jest w nim odniesień do etyki, która pozwala na budowanie trwałych relacji uczuciowych. „Przemyślany program nauczania” powinien na równi uwzględniać oba wymiary człowieczeństwa – zarówno cielesny, jak i ten duchowy, dotyczący relacji.
Najważniejszym pozytywnym efektem fal sprzeciwu wobec zajęć z demoralizującej edukacji seksualnej w szkołach jest to, że ten temat znalazł się w orbicie naszych zainteresowań. Ale sprzeciw wobec zajęć realizowanych według wytycznych WHO i im podobnych to zaledwie pierwszy krok. Nazbyt lekko – jak napisał papież Franciszek – podchodzimy do sprawy edukacji seksualnej. Teraz ma szansę się to zmienić.

 

Szkoła już uczy o seksualności
Przy okazji warto pamiętać, że uczniowie polskich szkół mogą (są one nieobowiązkowe) brać udział w zajęciach z wychowania do życia w rodzinie. Wprowadzono je na początku lat 90. Ich celem jest przekazywanie wiedzy „o życiu seksualnym człowieka, o zasadach świadomego i odpowiedzialnego rodzicielstwa, o wartości rodziny, życia w fazie prenatalnej oraz metodach i środkach świadomej prokreacji”. Program „Wychowanie do życia w rodzinie” realizowany jest w klasach IV–VIII szkoły podstawowej, a także w szkołach ponadpodstawowych: branżowej szkole I stopnia, w klasach I–III liceum ogólnokształcącego i w klasach I–III technikum.
Założenie jest takie: zajęcia z WDŻ mają wspierać rodziców w tych obszarach, o których w wielu domach nie mówi się za wiele albo nie mówi się wcale. Program składa się z sześciu bloków tematycznych: rodzina, dojrzewanie, seksualność człowieka, życie jako fundamentalna wartość, płodność i postawy. W temacie seksualności uczeń uczy się, czym jest płciowość i seksualność; poznaje, na czym polega identyfikacja z własną płcią; rozpoznaje różnice m.in. między rodziną pełną a niepełną; wskazuje odmienności w rozwoju psychoseksualnym dziewcząt i chłopców; potrafi też scharakteryzować i ocenić różne odniesienia do seksualności: permisywne, relatywne i normatywne.
Do zadań szkoły w zakresie realizacji WDŻ należy natomiast m.in. „wzmacnianie procesu identyfikacji z własną płcią”, „pomoc we właściwym przeżywaniu okresu dojrzewania” i „promowanie integralnej wizji seksualności człowieka”.
Ponadto tematy związane z seksualnością są poruszane na lekcjach biologii, a także etyki. Według podstawy programowej tego przedmiotu uczeń uczy się m.in., dlaczego seksualność jest wartością oraz że akty seksualne podlegają moralnej ocenie.

Źródło: KAI

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki