Logo Przewdonik Katolicki

Edukacja seksualna – tak, ale jaka

Piotr Jóźwik
fot. Unsplash

Edukacja seksualna jest dzieciom i młodzieży potrzebna, ale nie w formie proponowanej przez warszawską Deklarację LGBT+, która bazuje na wytycznych Światowej Organizacji Zdrowia.

Czytając wstęp do Standardów edukacji seksualnej w Europie, przygotowanych przez Światową Organizację Zdrowia (WHO), z wieloma zawartymi tam wnioskami i postulatami można się zgodzić.
Ich autorzy piszą, że dziś „młodzi ludzie w Europie rozpoczynają życie seksualne w wieku około 16–18 lat. W wieku około 25 lat przed wstąpieniem w związek małżeński lub stały związek partnerski mieli już doświadczenia seksualne z innymi partnerami (bądź na stałe pozostają w wolnych związkach)”. To brzmi dość prawdopodobnie. W temacie seksualności, zdaniem WHO, musimy zmierzyć się z szeregiem wyzwań, m.in. wzrostem liczby zakażeń HIV i innych chorób przenoszonych drogą płciową czy przemocą seksualną. To też prawda. „Proces dojrzewania biologicznego – piszą autorzy Standardów WHO – w dzisiejszych czasach rozpoczyna się wcześniej, a seksualność w większym stopniu jest obecna w mediach i kulturze młodzieżowej. To oznacza, że wychowawcy i rodzice muszą bardziej starać się pomóc dzieciom i młodzieży w radzeniu sobie z rozwojem seksualności”. Znów zgoda. Co w takim razie powinno budzić opór?
 
Liczy się przyjemność
Dobrze pokazują to dwie definicje „zdrowia seksualnego”. W definicji z 1972 r. seks powiązano ze „wzbogacaniem i podkreślaniem osobowości, metod komunikacji oraz miłości”. 30 lat później uzgodniono nową definicję. W niej już o miłości nie było słowa – seks powinien „dawać przyjemność”, a „prawa seksualne powinny być respektowane, chronione i spełniane”.
Osiągnięciu zdrowia seksualnego ma sprzyjać seksualna edukacja. Standardy WHO zawierają matrycę pokazującą konkretnie, jakie młody człowiek powinien przyswoić informacje, jakie nabyć umiejętności i jakie wykształcić w sobie postawy. I tak – dla przykładu – dzieci w wieku 4–6 lat powinny wiedzieć, czym jest uczucie podniecenia, dzieci w wieku 6–9 lat mogą dowiedzieć się już o autostymulacji, ich starsi koledzy w wieku 9–12 lat powinni znać różne metody stosowania antykoncepcji. Do tego od samego początku wytyczne mają pokazywać młodym ludziom, że istnieją różne koncepcje rodziny i różne normy dotyczące seksualności.
Mówiąc obrazowo: sytuacja wygląda tak, jakby młodemu człowiekowi wręczyć mapę, na której nie zaznaczono ani tego, gdzie jest, ani tego, dokąd zmierza, a na dodatek nie dano mu jeszcze kompasu. Z kim, kiedy i co zrobisz – nie ma tutaj żadnego znaczenia, jeśli tylko chcesz to zrobić i będzie to dla ciebie przyjemne. Masz do tego absolutne prawo: przecież międzyludzkie relacje można próbować układać na różny sposób, jeśli tylko obie (?) strony się na to zgadzają. A czy będzie to dla ciebie dobre? Na ten temat standardy WHO milczą.
 
„Tak” dla edukacji seksualnej
Nic dziwnego, że zapowiedź zastosowania w warszawskich szkołach standardów WHO (osobny temat to czy samorząd może na własną rękę taki program w szkołach realizować) wywołała protesty ze strony rodziców. Część z nich domagała się jasnego stanowiska lokalnych biskupów i otrzymała je. Szkoda, że szukając głosu Kościoła, katolicy nie sięgnęli po Franciszkową adhortację Amoris laetitia. Edukacji seksualnej papież poświęcił tam cały podrozdział.
Franciszek przypomina, że potrzebę „pozytywnego i mądrego wychowania seksualnego” podniósł już Sobór Watykański II. Sprawa ta pozostaje dla nas jednak nieodrobioną lekcją. Co z tym zrobić? W zasadzie można cytować tutaj obszerne fragmenty papieskiego tekstu.
W sytuacji, kiedy ludzie ze wszystkich stron atakowani są seksem, „młodzi ludzie powinni mieć możliwość uświadomienia sobie, że są bombardowani przesłaniami, które nie dążą do ich dobra oraz ich dojrzałości”. „Nie należy nasycać ich danymi, bez rozwijania zmysłu krytycznego wobec inwazji propozycji, w obliczu niekontrolowanej pornografii i przeciążenia bodźcami, które mogą okaleczyć seksualność”.
Edukacja seksualna powinna pielęgnować „zdrową skromność”, bo bez niej „możemy sprowadzić uczucie i płciowość do obsesji koncentrujących nas jedynie na narządach płciowych, obsesji, które zniekształcają naszą zdolność kochania oraz sprowadzają ją do stanów chorobliwych i różnych form przemocy seksualnej, które powodują, że jesteśmy traktowani w sposób nieludzki lub wyrządzamy szkodę innym”.
„Nieodpowiedzialna jest – pisze papież – wszelka zachęta kierowana do nastolatków, by bawić się swoim ciałem i swoimi pragnieniami, tak jak gdyby osiągnęli już dojrzałość, wartości, wzajemne zaangażowanie i cele właściwe małżeństwu. W ten sposób beztrosko zachęca się ich do używania innej osoby jako przedmiotu eksperymentów (…)”.
W swojej adhortacji Franciszek cytuje też Ericha Fromma. „Pociąg seksualny tworzy na krótko złudzenie związku, a jednak bez miłości «związek» ten pozostawia obcych równie daleko od siebie, jak byli dotąd” – pisał niemiecki filozof i psycholog. Komentując jego myśl, papież pisze, że „czym innym jest zrozumienie słabości wynikających z wieku lub chaosu, a czym innym jest pobudzanie młodzieży do przedłużania niedojrzałości w ich sposobie miłowania”. „Kto jednak mówi dziś o tych rzeczach? Kto jest w stanie brać młodych ludzi na serio? Kto im pomaga przygotować się poważnie do wspaniałej i hojnej miłości? Nazbyt lekko traktuje się edukację seksualną” – kończy ten fragment swojego tekstu papież Franciszek.
 
Prawo rodziców
W dyskusji o Deklaracji LGBT+ bardzo głośno mówiono o tym, że proponowana przez nią edukacja seksualna łamie konstytucyjne prawo rodziców do wychowania swoich dzieci według własnych wartości. Autorzy Deklaracji przyznają, że konsultowali jej treść ze społecznością LGBT+. Nie rozmawiali jednak z pozostałą częścią społeczności Warszawy. To wbrew lansowanym przez prezydenta Rafała Trzaskowskiego standardom WHO, które zakładają, a w niektórych krajach wręcz wymagają współpracy z rodzicami przy tworzeniu tego typu programów, bo „młodzi ludzie potrzebują zarówno nieformalnej (prowadzonej przez rodziców), jak i formalnej (prowadzonej w szkole) edukacji seksualnej”, a „oba warianty nie powinny stać w opozycji do siebie”.
Przy tej okazji warto zadać pytanie o to, jaką wagę rodzice przykładają do rozmów z dziećmi na „te” tematy. Według badania zrealizowanego w 2015 r. przez Instytut Badań Edukacyjnych, rodzice zdecydowanie przeceniają swoją rolę. Owszem – rozmowy z nimi są ważne dla ich dzieci (to jedno z trzech pierwszych źródeł informacji o seksualności), ale ważniejsze są rozmowy z rówieśnikami i to, co mówi nauczyciel WDŻ. Zaraz za podium znalazły się partner/partnerka i internet, przy czym te źródła informacji zostały w badaniu zdecydowanie niedocenione przez matki i ojców.
Osobny temat to zaangażowanie rodziców w to, co dzieje się w szkołach ich dzieci. Teraz, gdy na horyzoncie pojawiła się Deklaracja LGBT+, widać ich zainteresowanie. Ale „na co dzień” dorosłych raczej nie zajmuje to, co dzieje się w szkole. A mają do tego nie tylko prawo, ale i możliwości. Rady rodziców mogą mieć realny wpływ na to, co dzieje się w szkołach (więcej pisaliśmy o tym w „Przewodniku” 35/2018).
Sprzeciw wobec programu edukacji seksualnej bazującej na standardach WHO pokazał, że rodzicom zależy na ich dzieciach. Ale jeśli tak jest, to nie można ograniczać się tylko do negowania pojawiających się propozycji. Trzeba spróbować przygotować własny program, który oprócz mapy, na której zaznaczone będą miejsca, gdzie w tej chwili są, da też młodym ludziom kompas, który w bezpieczny sposób doprowadzi ich do dorosłości.


 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki