Od czego zacząć opowieść o książce – a ściślej trylogii – której lektura odbiera chęć dodawania czegokolwiek od siebie? Chciałoby się zdobyć na dystans do tych wszystkich opisanych okropieństw, skupić się na literackiej warstwie, uciec (?) w omawianie warsztatu autora. Bo to bez wątpienia kawał dobrej literatury. Ale z okładki książki spogląda na nas sam autor. Jego spojrzenie nie pozostawia wyboru innego niż zmierzenie się z tym, co sam przeszedł. Czekał na nas. Czekał, żeby przekazać nam swoje i innych – tych, którzy zginęli – świadectwo.
Nikt go nie słuchał
Kiedy był więźniem obozu koncentracyjnego w Monowitz (podobóz, a później obóz koncentracyjny, któremu podlegały wszystkie „przemysłowe” podobozy istniejące w ramach kompleksu Auschwitz), miał powracający koszmar (jak wielu innych Häftlingów, czyli obozowych więźniów). Wrócił z Auschwitz do domu we Włoszech, opowiedział rodzinie o tym, czego doświadczył, ale nikt go nie słuchał, wszyscy byli zajęci czym innym. Co znamienne, przywołuje ten sen kilka razy w swoich książkach, dodając, że ziścił się zaraz po wyzwoleniu, w drodze powrotnej z obozu do Katowic (gdzie czekał na niego kolejny obóz dla uchodźców, zorganizowany przez Sowietów). Wysiadł z pociągu na dworcu w Trzebini i zaczął opowiadać spotkanym ludziom to, czego doświadczył w obozie.
„Miałem masę pilnych rzeczy do opowiedzenia cywilizowanemu światu. Spraw moich, ale dotyczących wszystkich, spraw ociekających krwią, spraw, które – jak mi się wydawało – powinny wstrząsnąć od podstaw sumieniem każdego. […] mówiłem w szaleńczym tempie o moich tak niedawnych doświadczeniach, o Auschwitz bliskim, a przecież – jak mi znowu się wydawało – wszystkim nieznanym, o rzezi, z której sam tylko się uratowałem, o całej reszcie” (Czy to jest człowiek).
Ale już wtedy spotkał go podwójny zawód. Po pierwsze, człowiek tłumaczący na polski jego słowa nie przedstawił go jako włoskiego Żyda, tylko więźnia politycznego. Leviego to wręcz oburzyło, więc zapytał o powody. Usłyszał, że: „Tak jest dla pana lepiej. Wojna się nie skończyła”. Drugi zawód polegał na tym, że słuchacze zaczęli się rozchodzić. To, co jemu wydawało się „otwarciem oczu światu”, okazało się jedną z wielu opowieści. Skontestował to tymi słowami: „[…] odzyskaliśmy wolność, ale nadal jesteśmy samotni”.
Stawka jest o wiele większa
Lata później, kiedy zabrał się do spisywania swoich obozowych doświadczeń, podszedł już z nieco zmienioną motywacją: chciał dać świadectwo nie tylko w imieniu swoim, ale też tych, którzy zginęli. Jego kolejne książki zmieniały charakter. Pierwsza Czy to jest człowiek i druga Rozejm są bardziej reportażowe, poświęcone opisowi życia w obozie i długiej drodze powrotnej do Włoch. Trzecia Pogrążeni i ocaleni jest rodzajem eseju psychologicznego, z moralizatorską nutą. Powraca w niej obozowy koszmar: bycia niezrozumianym przez słuchaczy, tym razem przez młode pokolenie. A jednak nie tylko wierzy w porozumienie jakiekolwiek, ale próby podejmowania dialogu traktuje jako swoją i innych Ocalałych z Holokaustu powinność. Zrozumiał, że „stawka” jest o wiele większa niż wcześniej oczekiwane zrozumienie i odzyskanie poczucia więzi z innymi.
„Dla nas rozmowa z młodymi jest coraz trudniejsza. Traktuję ją jako obowiązek, ale jednocześnie wiem, ile mieści w sobie ryzyka, bo przecież możemy okazać się dla nich staroświeccy i nie zechcą nas wysłuchać. A musimy zostać wysłuchani, gdyż niezależnie od naszych jednostkowych doświadczeń, jako zbiorowość byliśmy świadkami wydarzenia przełomowego, fundamentalnego właśnie dlatego, że nikt go się nie spodziewał […] cały cywilizowany naród, który miał za sobą bujny rozkwit kulturalny Republiki Weimarskiej, poszedł za głosem komedianta, którego postać budzi dzisiaj tylko śmiech, a którego wówczas słuchano i gloryfikowano aż do czasu katastrofy. To jednak się wydarzyło, a zatem znowu może się wydarzyć […] i wszędzie” (Pogrążeni i ocaleni). Dzisiaj, kiedy trwają dwie wielkie wojny, w Ukrainie i Izraelu, czujemy właściwy ciężar tego przesłania.
Godzina rozmowy
Cały powyższy tekst brzmi może jak przydługawy wstęp do właściwej recenzji, ale chciałam podkreślić to, na czym od początku swojej pisarskiej drogi najbardziej zależało Leviemu – pragnienie bycia wysłuchanym. O nim też świadczy siła emocji, z jaką odebrał wiadomość o zakupie przez niemieckiego wydawcę praw do przekładu jego pierwszej książki. „[…] wydawało mi się, że wygrałem bitwę. […] wreszcie stało się dla mnie jasne, że książkę napisałem wprawdzie po włosku, dla Włochów, dla młodych, dla tych, co o niczym nie wiedzieli albo nie chcieli wiedzieć, dla tych, co jeszcze się nie urodzili, i dla tych, co chętnie lub niechętnie pogodzili się jednak z tamtą zniewagą, ale w istocie przeznaczyłem ją przecież dla tych, przeciw którym była skierowana jak broń, […] do Niemców […] miałem ich zmusić, żeby stanęli przed lustrem. Ale przede wszystkim miała to być wreszcie godzina rozmowy. […] chciałem zrozumieć Niemców. Nie tamtą bandę niezaprzeczalnych przestępców, ale ich wszystkich, cały naród, tych ludzi, których widziałem z bliska, tych, wśród których byli żołnierze wcieleni do SS, ale także ci, co wierzyli, i ci, co nie wierząc, milczeli i nie mieli choćby tyle odwagi, by spojrzeć nam w oczy, rzucić kawałek chleba, mieć dla nas ludzkie słowo” (Pogrążeni i ocaleni).
Myślę, że jako potomkowie ofiar nazistowskich Niemiec, dobrze rozumiemy to pragnienie – zrozumienia i chęci usłyszenia odpowiedzi. Levi otrzymał ich wiele. Niektóre zacytował w książce. To też świadczy o tym, że chciał rozmowy, a nie osądu. Swoich czytelników, szczególnie tych, którzy nie doświadczyli życia w obozie, ostrzegał przed wygłaszaniem sądów na temat osób, które były częścią obozowych systemów. Sam ostrożnie ważył słowa. Podkreślał, że jego świadectwo jest niepełne – jest świadectwem mniejszości „uprzywilejowanej”. Świadectwo pełne mogliby dać tylko zmarli „muzułmani”, czyli ci, którym zabrakło szczęścia, znajomości języka niemieckiego, czy wcześniej nabytego sprytu, żeby odnaleźć się od początku w obozowym systemie i móc przetrwać w nim dłużej niż 2–3 miesiące.
Spojrzeć w oczy
Mimo że zdecydowałam się nie skupiać na walorach literackich tej trylogii, muszę wspomnieć o talencie Leviego do sporządzania charakterystyk spotykanych przez niego osób. Być może umiejętności obserwacji i rozpoznawania, kto jest kim, nauczył się dopiero w obozie, a jeśli nie, zapewne obóz tę umiejętność doprowadził u niego do perfekcji. Wykorzystał ją jako pisarz. W moim odczuciu to właśnie stworzone przez niego charakterystyki ludzi stanowią o największej sile jego książek. Wśród nich nie do zapomnienia pozostanie ta: „Herubinek był nikim, synem śmierci, synem Auschwitz. Wyglądał na trzy lata, nikt o nim nic nie wiedział. Nie umiał mówić i nie miał imienia; osobliwe imię Herubinek nadaliśmy mu chyba my, a może jedna z kobiet, która zrozumiała w ten sposób nieokreślone odgłosy, wydawane od czasu do czasu przez małego. Był sparaliżowany od pasa w dół, wskutek atrofii nogi miał cienkie jak patyki, ale jego oczy, zagubione w trójkątnej, wymizerowanej buzi rzucały błyskawice, wyrażając niezliczone pragnienia, wolę przetrwania, działania, wydobycia z grobu niemoty. Brakowało mu słowa. Jego wzrok świadczył dobitnie o gwałtownej potrzebie słów, których nikt nie chciał go nauczyć. Był to wzrok dziki, a jednocześnie głęboko ludzki, wzrok człowieka dojrzałego zdolnego osądzić innych; wzrok przepełniony siłą i cierpieniem tak bardzo, że nikt z nas nie potrafił go wytrzymać” (Czy to człowiek).
Levi w swoich książkach uczy nas nie uciekać przed spojrzeniem Herubinka i jemu podobnych.
---
Czy to jest człowiek, Rozejm,
Pogrążeni i ocaleni
Primo Levi
Czarne 2024