Po ostatnich rozważaniach na temat arcyciekawej muzyki wokalnej i po opowieściach o reprezentacji zwierząt w sektorze muzyki instrumentalnej, bezie i innych primabalerinach – chciałabym zabrać Państwa dzisiaj w podróż do miejsca, w którym jeszcze razem nie byliśmy. Miejsce to wyjątkowe, bo i (s)tworzone przez artystki, obok których nie sposób przejść obojętnie. Ich twórczość nasycona jest prawdą, i o ile nie zawsze i nie wszyscy tę prawdę są w stanie wysłyszeć, o tyle wierzę, że jej brak rzuciłby się w oczy i uszy nawet weekendowemu słuchaczowi.
Co nam się podoba i dlaczego
Prawda w muzyce jest zjawiskiem, do którego często się odnoszę, ponieważ bardzo ciekawi mnie przyglądanie się jej w twórczości artystów, o których piszę. Zastanawialiście się kiedyś Państwo, co sprawia, że słuchacie tego, czego słuchacie? Dlaczego podoba Wam się to, co Wam się podoba? Odpowiedzi na te pytania może być wiele, a ja na poczet naszych rozważań podzieliłabym je na dwie części: techniczną i metaforyczną.
Odpowiedzi techniczne to na przykład – bo „wpada w ucho” (czyli pewnie ma chwytliwą, zwykle niezbyt skomplikowaną, ale i niebanalną linię melodyczną), bo „przyjemnie się słucha” (za co może odpowiadać barwa głosu wokalistki lub wokalisty), bo brzmi to znajomo (gdyż, jak mówi klasyk – najbardziej podobają nam się te melodie, które już słyszeliśmy)… To tylko kilka propozycji, ich wachlarz może być dużo szerszy i jak zawsze zachęcam Was do poszukania tej odpowiedzi na własną rękę. Może być to na przykładzie ulubionej płyty czy twórczości ukochanego artysty. Sprawdźcie, co takiego Was w tej muzyce pociąga.
A ja tymczasem przejdę na grunt odpowiedzi metaforycznych, na którym pozwolę sobie wyjść od słów Ludwiga van Beethovena: „Muzyka jest większym objawieniem niż cała mądrość i filozofia”. Co uboższy o jeden ze zmysłów autor IX Symfonii może mieć wspólnego z naszym gustem? – zapytacie. Nie wiem, choć się domyślam, bo odkąd jeszcze na studiach muzykologicznych napotkałam na jego słowa, odwołuję się do nich zawsze wtedy, kiedy chcę pokazać, że dzieło muzyczne może być czymś znacznie większym niż tylko sumą składających się na niego elementów, takich jak harmonia, melodyka, rytmika, dynamika czy artykulacja. To, czy dane dzieło czymś więcej się stanie, w dużej mierze zależy od nas. Od naszej otwartości na spotkanie się z tym utworem, od naszej chęci zamienienia zwykłego procesu technicznego niemal odsłuchania na przeżycie tego utworu i jego namacalne doświadczenie. Metafizyka? Być może…
Indywidualność artystyczna
Przechodząc do głównej bohaterki dzisiejszego tekstu, Vera to ja to autorski projekt etniczny Renaty Przemyk – artystki niepokornej, z determinacją kroczącej po swojej ścieżce i z otwartością przyjmującej to, co ją na niej spotka. Zanim o tym wyjątkowym albumie, kilka słów o niej samej, choć myślę, że większość z Państwa miała już przyjemność zderzyć się z jej twórczością. Jeśli nie – nic straconego, wciąż wszystko przed Wami!
Renata Przemyk – instrumentalistka, kompozytorka i autorka tekstów. Większość jej płyt uzyskało status złotych (otrzymuje się go za sprzedaż powyżej 50 tys. sztuk), były także wielokrotnie nominowane i nagradzane. Indywidualność artystyczna to obszar, w którym Przemyk doceniano najczęściej i trudno się temu dziwić. Koncertowała m.in. we Francji, Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Anglii, Irlandii i Luksemburgu. Doskonale odnajduje się zarówno na największych polskich scenach, jak i w kameralnych klubowo-teatralnych przestrzeniach. Z łatwością nawiązuje kontakt z publicznością, która zna ją od ponad trzydziestu lat. W 2009 r. świętowała 20-lecie działalności artystycznej, a na rozsianych po całej Polsce koncertach towarzyszyły jej m.in. takie znakomitości, jak Katarzyna Nosowska, Gaba Kulka, Czesław Mozil, Maria Peszek, Kayah, Natalia Grosiak czy Anja Orthodox.
Jaką muzykę tworzy Przemyk? Niejednoznaczną. Poruszającą. Gatunkowo przeważa mieszanka rocka z brzmieniami etno; proporcje tej mieszanki zmieniają się w zależności od okoliczności. Bywają utwory z mocniejszą sekcją rytmiczną i bardziej rozbudowanym składem, bywają i bardziej kameralne, intymne – tylko głos i jeden wybrany instrument. Jej twórczość nie ma granic i nie daje się sklasyfikować, co sprawia, że każdy kolejny jej album to nie tylko nowy rozdział, ale i całkiem nowa opowieść. Przemyk jest artystką poszukującą i myślę, że właśnie to w niej sprawia, że jej twórczość pełna jest prawdy. Nie spoczywa na laurach, nie korzysta z kalek, nie hołduje sprawdzonym rozwiązaniom za wyjątkiem jednego: autentyczności. Jej głos jest tym, za którym podąża od początku swojej kariery i to jest głos, którego warto słuchać.
A skoro już o głosie – również i na najnowszej płycie, o której za chwilę, artystka posługuje się bardzo ciekawą i charakterystyczną dla muzyki ludowej techniką białego głosu, zwaną także białym śpiewem lub śpiewokrzykiem. Kładzie ona szczególny nacisk na natężenie dźwięku i jego przenikliwość – te dwie wartości są nadrzędne wobec kontroli barwy czy artykulacji (które z kolei wiodą prym przy technice bel canto). Wywodzi się to z ludowego charakteru śpiewokrzyku, który odpowiadał potrzebom wykonawstwa w sytuacjach typowych dla życia na wsi, takich jak gwarne pomieszczenia czy duże, otwarte przestrzenie.
Niewygodna ucieczka
Do nagrań Very Renata Przemyk zaprosiła wspaniałą Dagadanę, czyli Dagę Gregorowicz i Danę Vynnytską, tworzące wspólnie fantastyczny zespół łączący dziedzictwo polskiej i ukraińskiej kultury, głównie, choć nie tylko muzycznej. Razem podjęły się twórczej eksploracji prawdziwej natury kobiety, czerpiącej siłę z natury i jej żywiołów. Życie zgodne z naturą jako źródło muzycznej inspiracji – czy nie brzmi to pięknie?
Brzmi! Choć premiera płyty zaplanowana została dopiero na 17 maja, jej repertuar usłyszeć można było na jednym z promujących album koncertów lub na portalach streamingowych, na których dostępny jest tytułowy utwór Vera to ja. Jaki on jest, kiedy się go słucha? W pierwszej kolejności (zważywszy na nasze wcześniejsze rozważania, nie mogło być inaczej) – prawdziwy. Ani Renata Przemyk, ani Dagadana nie byłyby w stanie zaproponować nam czegoś nieautentycznego, czegoś, czego nie czują, co robią wyłącznie ze względów komercyjnych, wizerunkowych, innych… Ich muzyka sprawia, że unikanie odpowiedzi na pytanie o to, czym dla mnie jest prawda, staje się niewygodne. W muzyce i w życiu, w relacjach z innymi i sobą. Nie można uciekać w nieskończoność. Warto stanąć z tym twarzą w twarz i o tym jest również ten album. Vera porywa do tańca i porusza, będąc zapowiedzią opowieści, w której być może wiele z nas będzie mogło dojrzeć cząstkę siebie.
Przedstawiona historia Very (będącej ucieleśnieniem nas, kobiet) prowadzi od samego początku jej życia, przez relacje ze światem, z otaczającymi ją ludźmi, własną córką, aż po świadome odejście. Poetyckie teksty na kanwie ludowej przyśpiewki i różnorodne brzmienie łączące w sobie lirę korbową i muzykę elektroniczną są pewnego rodzaju mostem łączącym przeszłość z przyszłością, stare z nowym. Mostem, na którym można przystanąć i w zatrzymaniu spróbować znaleźć w tej muzyce cząstkę siebie. Pięknych poszukiwań!
---
Vera to ja
Renata Przemyk i Dagadana
Agora 2024