Tomasz Biłka OP: Gdybym cię zapytał o takie pierwsze maryjne skojarzenie, pierwszy obraz – to co by to było?
Monika Białkowska: Sierpniowa jest Jasnogórska, przez tyle lat chodziłam na pielgrzymki, że skojarzenie wbiło się w głowę na zawsze. Ale majowa Maryja to świat dzieciństwa, początków szkoły podstawowej. Lubiłam wtedy chodzić na nabożeństwa majowe do fary. To był nieduży kościół z czerwonej cegły, na wysokim zboczu nad jeziorem. Obok stała kamienna grota. Zachwycała mnie atmosfera nabożeństw majowych – zapach kadzidła, ale przede wszystkim litania, jej treść. Nie rozumiałam wszystkiego, ale też z roku na rok odkrywały się nowe treści, kolejne imię Maryi osadzało się w kontekście i rozjaśniało. Nie wiem dziś, czy to była dziecięca pobożność, czy rodzaj łamigłówki. A może Pan Bóg takimi łamigłówkami mnie łapał? Podobnie zresztą działał później godzinkami: treść początkowo enigmatyczna, rozjaśniała się tym bardziej, im bardziej ja dojrzewałam do jej rozumienia, im więcej czytałam, im więcej wiedziałam.
Do dzisiaj ta wielość imion, jakimi nazywamy Maryję, jest dla mnie intrygująca. Są litanie do Imienia Jezus, do Serca Jezusowego, ale one nie mają w sobie tej – aż się boję użyć tego słowa – pieszczotliwości? Intymności? Jest coś bardzo familiarnego w takim zwracaniu się do kogoś wymyślonymi imionami, które niosą ważne dla nas skojarzenia. Ludzie obcy mówią do siebie po imieniu: Monika, Tomek. Przyjaciele wymyślają najróżniejsze przezwiska, które czasem przylgną do człowieka na długie lata. Zakochani sięgają po najróżniejsze „misie”, „kotki” czy inne „myszki” i ich fantazja nie zna granic. Litania loretańska zawsze była dla mnie taką właśnie rozmową z Maryją: rodzinną, o najważniejszych sprawach, które spotkały Ją i które spotykają nas. A Twoja Maryja?
TB: Malowałem Ją kilka razy, ale najważniejsze dla mnie jest chyba jednak przedstawienie Eleusy, właściwie Matki Bożej Włodzimierskiej. Znalazłem zresztą taki obraz zaraz po nowicjacie. Pojechaliśmy wtedy do Korbielowa i po całym roku przebywania nieustannie pomiędzy braćmi to był pierwszy dzień, kiedy mogłem być zupełnie sam. Chodziłem po górach i modliłem się, odmawiając różaniec, a jednocześnie ogarniały mnie ogromne wątpliwości. Myślałem: co ja najlepszego zrobiłem? Ślubowałem posłuszeństwo, ubóstwo, czystość, a przecież nie umiem tego wypełnić. Obiecałem coś, co mnie przerasta!
Schodząc wtedy z gór, natknąłem się na kapliczkę, w której był obraz. Nie wiedziałem wtedy, jaki to jest typ ikonograficzny, rozpoznałem tylko Maryję z Jezusem. Pomyślałem sobie, co to za kretyn zostawił obraz w takich warunkach, wilgoć, temperatura, przecież on się zaraz zniszczy! To bez sensu! Trzeba go stąd zabrać, obraz jest przecież porządny, a tu pusto, nikt nie przychodzi, za rok nic z niego nie będzie! Ale zaraz potem przyszła druga myśl: przecież nie mogę okraść kapliczki! Tak nie można! Odwróciłem się więc i poszedłem. Po chwili przyszło mocne doświadczenie, wręcz głos: „zabierz mnie!”. Nadal walczyłem, no nie, co ja mam zrobić, nie wolno okraść kapliczki! Wróciłem i zacząłem chodzić dookoła. Było tam kilka domów. Zapukałem do pierwszego. Siedziało w nim dwóch gości, miejscowych, pili jakąś herbatę z szyszek czy z innej kory. Jeden z nich okazał się właścicielem kapliczki. Zagadałem o nią, o obraz, ale wstyd mi było go prosić, żeby mi go podarował, więc zapytałem, czy nie chce mi go sprzedać. A on machnął ręką, że nie będzie mi nic sprzedawał, mam sobie ten obraz wziąć. Nie miałem przy sobie nic innego, więc podarowałem mu w zamian tomik wierszy Brodskiego i wziąłem obraz z kapliczki. Owinąłem go w koszulkę i tak wróciłem do klasztoru.
MB: Masz go nadal?
TB: Mam, nadal jest dla mnie bardzo ważny. Zacząłem o nim czytać. To jest obraz w typie włodzimierskim z XII wieku. Ten mój jest malowany w wersji Rublowa – Maryja ma rękę ułożoną w taki sposób, że wygląda jak odwrócony kielich, wewnątrz którego znajduje się Chrystus.
MB: Maryja z Jezusem na obrazach tylko na pierwszy rzut oka zawsze wyglądają podobnie. Różnią się gestami, spojrzeniami, ułożeniem ciała – i to wszystko nie jest przypadkowe, wszystko ma znaczenie.
TB: Na ikonie Matki Bożej Nieustającej Pomocy Jezus jest w trwodze, bo widzi postaci aniołów, pokazujące Mu narzędzia Jego męki, zwiastujące Mu tę mękę. Przestraszony chwyta się ręki Maryi, żeby nie osunąć się w otchłań, lęk, rezygnację. A na ikonie Matki Bożej Włodzimierskiej jest odwrotnie. Tutaj to Maryja patrzy gdzieś ponad głową Jezusa. Jest zanurzona w czerwonym wręcz świetle, kontemplując prawdę, że naturalną konsekwencją wcielenia Jezusa będzie Jego ukrzyżowanie, że świat nie przyjmie tego chłopca, którego Ona dziś trzyma na rękach, że „Słowo przyszło do swoich, a swoi Go nie przyjęli”. Żeby nie osunęła się w rozpacz, Jezus – z twarzą w jasnym świetle – obejmuje Ją i przytula do swojego policzka. Ta fizyczna obecność Dzieciątka sprawia, że Maryja ma siłę, żeby wejść w przyszłość razem z Nim. Jest więc w tym obrazie, w zasadzie w tych dwóch typach obrazów, opowiedziana tajemnica Męki, rozgrywająca się między Maryją i Jezusem. Maryja jest tą, która nie przynosi nam Odkupienia, ale uczestniczy z Synem w Jego męce, jest też więc w tajemnicy Paschy.
MB: To chyba mamy tak mają. Człowiek może mieć czterdzieści i pięćdziesiąt lat, a mama zawsze będzie przeżywała razem wszystkie sukcesy i porażki. Nigdy nie powie: „To jest już tylko twoja sprawa, to już mnie nie obchodzi”.
TB: A jeśli o Maryi rozmawiamy, to wielkie wrażenie zrobiło na mnie to, jak Ratzinger pisał kiedyś o Piecie. Rozważał pojęcie miłosierdzia, odnosząc się do słowa rehem, oznaczającego łono. Napisał wówczas, że pobożność ludowa wydała wspaniałe przedstawienie łona Boga Ojca, którym jest właśnie przedstawienie Piety – Maryi, która na swoim martwym łonie trzyma ciało Jezusa i rodzi do życia Kościół, staje się matką Kościoła. Rozmawialiśmy o tym, że nie mamy przedstawienia, obrazu Boga Ojca, ale mamy obraz łona Ojca, ikonę Jego płodności, ikonę rodzenia. Uważam, że to jest bardzo mocna myśl Ratzingera, do której warto wracać.
MB: Siostry zakonne z jednego z klasztorów opowiadały mi, jak to po wojnie ich klasztor został połączony i zamieszkały razem z nimi siostry z Wilna. Jednym z ogniw sporu między siostrami – żartobliwego oczywiście – stało się to, przed jakim obrazem maryjnym mają się modlić. Te miejscowe przekonywały, że tylko i wyłącznie Matka Boża Jasnogórska wchodzi w grę. Te z Wilna kręciły nosem i mówiły, że one wolą jednak rozmawiać z Ostrobramską. Bo „u Niej dzieciak nie podsłuchuje”. Jest w Maryi coś takiego, że choć bez Jezusa Jej by z pewnością w historii świata nie było zapisanej, i choć całe Jej życie wyłącznie do Niego prowadziło, to jednak lubimy porozmawiać z Nią, tak po prostu. Można teologicznie się spierać i takie spory trwają, czy w ogóle Maryja powinna być przedstawiana oddzielnie. Ale skoro świętych malujemy samych, to dlaczego równie nie Ją?
TB: Oczywiste jest dla nas, że Maryja nie jest ani żadną boginią, ani oddzielnym bóstwem, że wszystko ma w Jezusie i przez Jezusa. Ale też nie ma sensu pozbawiać Jej własnej tożsamości, tego, że jest po prostu człowiekiem. Jest sobą z całą pełnią życia w Jezusie, a nie tylko doczepką do swojego Syna.
---
Monika Białkowska
Doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, autorka internetowego programu „Reportaż z wycinków świata”, a także książek Nawet jeśli umrę w drodze, Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach, Teologia przy rosole (wraz z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem)
---
Tomasz Biłka OP
Dominikanin, malarz, kaznodzieja Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego w Łodzi. Prowadzi galerię sztuki ZIELONA 13, w której realizuje m.in. własny projekt kuratorski „Wiara Widząca”, mający na celu rozpoznanie współczesnych zjawisk z pogranicza sztuki i wiary