Logo Przewdonik Katolicki

Więź miłosierdzia

Monika Białkowska, Tomasz Biłka OP
Powrót syna marnotrawnego, Rembrandt, fot. WIkipedia

Czy zgodzimy się na miłosierdzie dla innych, dla tych, którzy są dla nas obcy, dla tych, którzy są naszymi wrogami?

Monika Białkowska: Temat na dziś jest dość oczywisty: to miłosierdzie. Z jednej strony prawda o Bogu znana, od kiedy sam Bóg zaczął się ludziom objawiać. Z drugiej strony prawda późno rozpoznana, a na pewno późno doceniona, bo przecież Niedziela Miłosierdzia obchodzona jest zaledwie od dwudziestu kilku lat. Wreszcie, to prawda, której ludzie chyba bardzo łakną. Mało pamiętam moją babcię, umarła, jak miałam dziewięć lat. To były lata osiemdziesiąte, kiedy nie obowiązywał już wprawdzie zakaz kultu Miłosierdzia Bożego, ale też treść objawień siostry Faustyny nie była jakoś powszechnie znana. Pamiętam za to doskonale obrazek Jezusa Miłosiernego, który babcia trzymała na swoim nocnym stoliku. Trochę już pogięty, zniszczony. I ten właśnie obrazek jako jedyny chciała mieć włożony do trumny. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, co ten obrazek oznaczał, po latach rozpoznałam, że to było właśnie to. I wzrusza mnie dzisiaj ta ucieczka babci właśnie do Bożego Miłosierdzia – do prawdy znanej „od zawsze”…

Tomasz Biłka OP: Dla mnie ta opowieść zaczyna się właśnie od Starego Testamentu. Konkretniej mówiąc, zaczyna się od dwóch pytań. Są w Starym Testamencie dwie księgi, które kończą się pytaniem. Pierwsza z nich to Księga Lamentacji, w której na końcu czytamy: „Czyżbyś nas całkiem odtrącił? Czy tak bardzo na nas się gniewasz?”. To pytanie, które człowiek kieruje do Boga. Wiadomo, że pada ono w konkretnym kontekście niewoli babilońskiej i zburzenia Świątyni, ale jest też jednocześnie pytaniem o to, czy nasz grzech jest ostateczny i czy Bóg w związku z tym grzechem zapomina o człowieku. To pytanie, bardzo dramatyczne, powraca w nas, kiedy doświadczamy jakiejś swojej klęki, kiedy doświadczamy różnych nieszczęść. Powtarzamy wtedy to samo: „Czyżbyś nas całkiem odtrącił? Czy tak bardzo na nas się gniewasz?”. Odpowiedzią na to pytanie jest Nowy Testament i całe wydarzenie Jezusa Chrystusa, w którym Bóg odpowiada nam, że nie – że nie zapomniał o nas, że się nie gniewa, że posyła swojego Syna nie po to, żeby świat potępił, ale żeby świat został zbawiony.
Drugą księgą kończącą się pytaniem jest Księga Jonasza. To z kolei jest pytanie, które Bóg kieruje do człowieka – do Jonasza, ale też do nas wszystkich. „A czyż Ja nie powinienem mieć litości nad Niniwą, wielkim miastem, gdzie znajduje się więcej niż sto dwadzieścia tysięcy ludzi, którzy nie odróżniają swej prawej ręki od lewej, a nadto mnóstwo zwierząt?”.

MB: To z pozoru jest pytanie retoryczne. Ale jeśli przemyśleć je głębiej, jest w nim jakieś napięcie i dramat. Bóg pyta człowieka o to, jaki ma być dla drugiego człowieka. Składa los wielu w ręce jednego, w ręce tego, który jest blisko Niego. I czytam w tym najprędzej jakąś próbę. Widzę Boga oczekującego z niecierpliwością, czy okażemy się jak On miłosierni – czy jednak nie…

TB: To jest pytanie o to, czy Jonasz – czy człowiek jako taki – zgodzi się na Boga, który jest Bogiem miłosiernym, który lituje się nas każdym grzesznikiem i nie chce jego śmierci, ale nawrócenia. To pytanie zasadniczo pozostaje bez odpowiedzi, albo raczej tej odpowiedzi udziela każdy z nas swoim życiem. Podobnym pytaniem kończy się również przypowieść o synu marnotrawnym. Mamy tam ojca, który pyta starszego o to, czy zgodzi się na to, żeby ucieszyć się z powrotu brata, czy pozwoli ojcu być ojcem również dla niewiernego syna.
Mam wrażenie, że zostajemy tu wprowadzeni w centrum pytania o samego Boga. Czy pozwolimy Bogu być takim właśnie, jakim nam się objawia, czy pozwolimy Mu być Bogiem miłosiernym?

MB: A ja mam wrażenie, że odpowiedź – taka szczera – mogłaby być dwojaka. Bo tak, bardzo chcemy, żeby Bóg był miłosierny: dla nas. A potem jesteśmy gotowi przedstawić Mu całą listę tych, dla których miłosierny być nie powinien, którzy naszym zdaniem na Jego miłosierdzie nie zasłużyli.

TB: Oczywiście każdy z nas, gdy myśli o Bożym miłosierdziu, myśli przede wszystkim o miłosierdziu dla siebie. Z tym nie mamy problemu i tego bardzo pragniemy. Ale to pytanie wcale nie dotyczy nas. Ono jest właśnie o tym, czy zgodzimy się na miłosierdzie dla innych, dla tych, którzy są dla nas obcy, dla tych, którzy są naszymi wrogami.
Kiedy czytamy o miłosierdziu w Starym Testamencie, na jego określenie pojawiają się tam najczęściej dwa hebrajskie pojęcia: hesed i rahamim. Hesed oznacza przymierze i wzajemną życzliwość, trochę na zasadzie kontraktu – ale ta życzliwość jest tak daleko posunięta, że kiedy jedna strona umowę łamie i w zasadzie powinna ona przestać obowiązywać – to druga strona tej umowie nadal jest wierna, podtrzymuje ją w mocy.

MB: Mamy więc miłosierdzie – coś zostało złamane, ale nadal obowiązuje. Mimo jakiejś zdrady uznajemy, że nadal jesteśmy ze sobą związani i dla siebie życzliwi. Że nadal chcę być odpowiedzialna za to, co na siebie wzięłam i twoja zdrada nie zwalnia mnie z tej odpowiedzialności.

TB: I to Jan Paweł II nazywa taką męską stroną miłosierdzia, widząc w hesed wierność samemu sobie i odpowiedzialność za miłość. Słowo rahamim natomiast oznacza nie tylko miłosierdzie, ale też wnętrzności, w tym łono. Dotyka więc jakiejś najgłębszej więzi, jak matczyna. Mówi o samej istocie, wręcz o wewnętrznej konieczności kochania jakiejś istoty. To mniej więcej to, o czym czytamy u proroka Izajasza: „Czy może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu; ta, która kocha syna swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie”.

MB: Ta w uproszczeniu „męska” i „żeńska” strona miłosierdzia, konsekwencja i odpowiedzialność za to, co moje, i wewnętrzna niemożność zrezygnowania z tej miłości siłą rzeczy prowadzą nas do skojarzenia z Rembrandtem.

TB: To rzeczywiście naturalnie przychodzi tu do głowy. Powrót syna marnotrawnego Rembrandta jest genialną ikoną i genialnym zobrazowaniem przypowieści o miłosierdziu – gdzie jedna dłoń ojca jest wyraźnie męska, a druga kobieca, i obie tulą zniszczonego i ogołoconego syna, wracającego jak niewolnik.
Ale jest w tym obrazie też mały szczegół, istotny, choć nie zawsze zauważany. Klęczący przed ojcem syn ma obnażoną jedną stopę. To może być opowieścią o tym, jak to się dzieje, że człowiek się nawraca, że do tego nawrócenia się ku miłosierdziu ma moc. Ten znak obnażonej stopy można czytać w kluczu ikonografii chrześcijańskiej. Na wielu ikonach w typie Eleusy widzimy dzieciątko Jezus, właśnie z obnażoną stopą. U nas najbardziej znana ikona to Matka Boża Nieustającej Pomocy, gdzie również stopa Jezusa jest obnażona. To jest odniesienie do zapowiedzi z Księgi Rodzaju o potomstwie, które zmiażdży głowę węża, a wąż zmiażdży mu piętę.
Kiedy patrzę na Rembrandta, czytam w tym obrazie obecność samego Chrystusa. To właśnie dzięki Niemu, dzięki Jego męce i zmartwychwstaniu, otrzymujemy tę zdolność powrotu do Ojca. To Jezus jest tym Synem w każdym z nas. Jest obecny w każdym grzeszniku. Jednoczy się z każdym grzesznikiem, żeby dać mu moc powrotu do Ojca.

---

Monika Białkowska
Doktor teologii fundamentalnej, dziennikarka „Przewodnika Katolickiego”, autorka internetowego programu „Reportaż z wycinków świata”, a także książek Nawet jeśli umrę w drodze, Siostry. O nadużyciach w żeńskich klasztorach, Teologia przy rosole (wraz z ks. prof. Henrykiem Seweryniakiem)

Tomasz Biłka OP
Dominikanin, malarz, kaznodzieja Dominikańskiego Ośrodka Kaznodziejskiego w Łodzi. Prowadzi galerię sztuki ZIELONA 13, w której realizuje m.in. własny projekt kuratorski „Wiara Widząca”, mający na celu rozpoznanie współczesnych zjawisk z pogranicza sztuki i wiary

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki