Logo Przewdonik Katolicki

Po co nam święci

Małgorzata Bilska
fot. Jorge Ferreiro/Adobe stock

Papież podpisuje dekret o beatyfikacji czy kanonizacji. Ale u początku tej drogi są ci, którzy zgłaszają się do biskupa, przekonani o czyjejś świętości. To na nich spoczywa odpowiedzialność, by dać świętego Kościołowi. Rozmowa z o. prof. dr. hab. Zdzisławem Kijasem OFMConv


Przez dziesięć lat pracował Ojciec w Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Ile procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych przeszło przez ręce Ojca?
– Trwało to dwie pięcioletnie kadencje, począwszy od 2010 roku. Spraw było bardzo wiele. W kongregacji pracowało wraz ze mną pięciu relatorów z różnych krajów, każdy miał dziesiątki spraw. W całości było ich kilka tysięcy.

Nie każdy proces beatyfikacyjny kończy się pozytywnie. Czasem zostaje zamknięty. W jakich sytuacjach tak się dzieje?
– Bywa, że brakuje niezbędnych dokumentów, związanych z życiem czy okolicznościami domniemanej męczeńskiej śmierci, albo brakuje odpowiedniej liczby żyjących świadków. Bywa i tak, że po zakończeniu dochodzenia na poziomie diecezjalnym materiały trafiają do kongregacji (aktualnie dykasterii), ale wówczas trzeba koniecznie uwzględnić dokumenty znajdujące się w archiwach rzymskich i watykańskich. Chodzi bowiem o to, by wyjaśnić każdy, nawet najdrobniejszy aspekt życia sługi Bożego czy sługi Bożej.
Czasem pojawiają się jakieś wątpliwości dotyczące życia danej osoby, które wymagają wyjaśnienia, ale brakuje pełnej dokumentacji, by je wyjaśnić. Są też sprawy, które kończą się podpisaniem przez papieża dekretu o heroiczności cnót, jednak brakuje cudu, by miała miejsce beatyfikacja czy kanonizacja. Cud – według dotychczasowej praktyki Kościoła – jest w takiej sytuacji nieodzowny do beatyfikacji i kanonizacji.

Chyba że chodzi o męczenników. Przykładem jest rodzina Ulmów, której beatyfikacja odbędzie się we wrześniu. Jak Ojciec ocenia fakt beatyfikacji całej rodziny?
– W przypadku stwierdzenia oddania życia za wiarę lub za te wartości, które z wiary wypływają, które w wierze mają swoje źródło, nie potrzeba cudu do beatyfikacji. Nadal jednak jest on konieczny do kanonizacji.
Każda beatyfikacja jest szczególna w swoim rodzaju. Każdy przypadek jest inny, odmienny od wcześniejszych – mniej czy bardziej. Przypadek rodziny Ulmów jest jednak ze wszech miar szczególny, pod wieloma względami inny od dotychczasowych, zarówno ze względu na motyw męczeństwa, jak i na obecność dzieci, które będą beatyfikowane z rodzicami.

Czy istnieje jakaś korelacja między pontyfikatem danego papieża a ludźmi, jacy są w tym czasie wynoszeni na ołtarze?
– Papież nie ma wpływu na to, kto jest beatyfikowany czy kanonizowany. Decyduje o tym samo życie, a może bardziej decydują o tym wierni. W naszych czasach są to często osoby zaangażowane w szeroko rozumiane życie społecznie. Kiedyś byli to misjonarze, którzy oddawali życie za wiarę, teraz takich przypadków jest niewiele. Nie ma też obecnie masowych prześladowań, jakie miały miejsce w okresie wczesnego chrześcijaństwa czy w okresie wielkich ideologii, otwarcie lub skrycie wrogich Bogu i wierze chrześcijańskiej. Tak było w okresie II wojny światowej, w okresie nazizmu czy komunizmu. Tak było również w wielu krajach Ameryki Południowej, rządzonych przez junty wojskowe, które prześladowały wierzących, którzy nieśli pomoc różnym miejscowym plemionom. Obecnie osoba wierząca uświęca się najczęściej w życiu codziennym – poprzez działalność charytatywną, pomoc i troskę na rzecz potrzebujących. Jest więc wiele procesów beatyfikacyjnych osób świeckich, pracowników służby zdrowia, społeczników czy polityków, żeby wspomnieć chociażby Roberta Schumana, jednego z ojców integracji europejskiej. Jedne modele świętości zastępowane są nowymi.
Kto będzie beatyfikowany, nie zależy od papieża. Zależy to natomiast – jak wspomniałem – od wierzących, od ich wewnętrznego przekonania. Osoby te są głęboko przekonane o świętości tych, którzy umarli. To wierzący „pukają” do drzwi biskupa i papieża – by posłużyć się językiem obrazowym – prosząc o ogłoszenie błogosławioną jakąś osobę. Taka prośba wypływa z głębokiego przekonania, że ów ktoś oręduje za nimi, wyprasza dla nich łaski, jest dla nich przykładem życia w trudnościach, modelem do naśladowania. Sami tego doświadczyli i teraz proszą Kościół. Oczywiście, papież może natomiast wiele uczynić, gdy chodzi o promowanie świętych. Tak jak choćby św. Jan Paweł II, kiedy ogłaszał niektórych świętych współpatronami Europy lub stawiał ich za wzór lokalnym Kościołom, do których pielgrzymował. Papież może również ogłaszać świętych doktorami Kościoła.

Do niedawna najmniej pośród świętych było świeckich. To się jednak zmienia, czego dowodem są ostatnie beatyfikacje świeckich, małżeństw, a teraz rodziny Ulmów.
– Rzeczywiście jest to problem. Trzeba podkreślić, że choć mało jest beatyfikowanych czy kanonizowanych osób świeckich, to nie znaczy, że nie ma ich wcale, że brak świeckich świętych. Tak nie jest! Niestety, w przypadku osób świeckich pojawiają się różne trudności natury, powiedziałbym, organizacyjnej i prawnej, czyli brak osób, które dałyby impuls do rozpoczęcia prac lub brak potrzebnych dokumentów. Dobrze, jeśli o kult dbają bliscy. Członkowie rodziny znają najlepiej osobę zmarłą, mają też dostęp do dokumentów, korespondencji, innych tekstów, wspomnień. Niestety, wiele rodzin osób duchowo pięknych nie ma takiej wrażliwości. Z braku czasu, niewiedzy czy zainteresowania nie podejmują się otwarcia prac, które mogłyby zaowocować procesem beatyfikacyjnym. To przykre i smutne. Lecz często biskup, nawet gdyby bardzo chciał taki proces rozpocząć, może być bezsilny, bo brak woli współpracy ze strony tych, których współpraca jest nieodzowna.
Zajmowałem się sprawami kilku osób świeckich. Pamiętam sprawę jednej kobiety z Hiszpanii, której prowadziłem proces jako relator. Początek dały mu dzieci zmarłej. Były święcie przekonane o świętości, czyli heroiczności życia mamy. Został on zwieńczony ogłoszeniem dekretu o heroiczności cnót. Teraz czekamy na cud. Dzieciom udało się zebrać dokumentację życia, opinie o świętości swojej mamy u bardzo wielu osób. Poszły więc do biskupa, by prosić go o rozpoczęcie procesu beatyfikacyjnego. Zrobiły tak, bo przyszły błogosławiony lub święty jest „własnością” Kościoła, nie zaś rodziny, diecezji czy jakiegoś zakonnego zgromadzenia.

Nie jest winą duchowieństwa czy zakonów, że słabo interesują się świeckimi. Obowiązek ten spoczywa w pierwszym rzędzie na tych, którzy żyjąc wspólnie z potencjalnym świętym lub świętą, winni podjąć starania, by cały Kościół ich poznał. Dzieci, bliższe lub dalsze rodzeństwo, rodzice, kuzyni, sąsiedzi czy współpracownicy mają moralny obowiązek informować Kościół, że znana im osoba była szczególna, wyjątkowa.
To wyzwanie dla podmiotowości świeckich. Trochę rozbudził ją Synod, ale nadal większość osób ma przekonanie, że kwestie formalne to obszar wyłącznej aktywności księży i biskupów. Świeccy nie mają wiedzy na temat procedur, prawa kanonicznego. Nigdy tego nie robili.
– Tak, to jest problem rozłożony na wiele podmiotów. Bywa, że spraw bieżących, tzw. niecierpiących zwłoki, jest tyle, że nie ma wręcz czasu myśleć i uczyć wiernych, jak winni zbierać materiały do świętości kogoś, kto już odszedł na spotkanie z Bogiem. Ignorancja w tej kwestii nie zawsze jest świadoma. Dla wielu są to – co stwierdzam z przykrością – kwestie mało znaczące, jakby drugorzędne w stosunku do tych, które niesie codzienność, dlatego poświęcają im mało czasu lub wręcz je lekceważą.

Święci są nam dani jako wzór do naśladowania. Choć gatunek literacki, jakim jest hagiografia, często przedstawiał ich w sposób ubarwiony, niemal legendarny, cudowny. Łatwo takich świętych podziwiać, trudniej naśladować.
– Dochodzenie do beatyfikacji opiera się stricte na dokumentacji historycznej i na zeznaniach świadków. Wszystkie fakty muszą być udowodnione, oparte na źródłach historycznych i zeznaniach osób, składanych pod przysięgą. Kościół bardzo o to dba. Kiedy jednak człowiek doczekał się już beatyfikacji i kanonizacji, rozpoczyna się jakiś rodzaj jego życia pozahistorycznego. Staje się odtąd własnością wszystkich. Każdy uważa, że ma do niego prawo, że może operować wiedzą na jego temat w taki sposób, jaki chce, kiedy chce i jak chce. Biskup nie ma większej możliwości ingerencji w to, co ludzie mówią i piszą o świętych, w jakich sprawach wzywają ich wstawiennictwa, w jaki sposób odnoszą się do nich. Chyba że świętemu przypisuje się słowa, które są błędne lub wręcz heretyckie, a ich nie powiedział, to wtedy biskup ma obowiązek zabrać głos. Jednak sam sposób wkomponowania świętego w realia życia codziennego ludzi to proces niezależny od decyzji „góry”, od hierarchów.

Do czasu reformy Soboru Watykańskiego II nie było nacisku na trzymanie się faktów, czego skutkiem było wpisanie do Martyrologium postaci z legend czy prywatnych objawień – jak to było w przypadku św. Filomeny. Na pewno wiemy tyle, że miała tak na imię i chyba była męczennicą. W 1961 r. usunięto jej wspomnienie z kalendarza liturgicznego, ale świętą jest nadal. Usunąć jej nie można. To relikt epoki, w której większość społeczeństwa stanowili analfabeci, a kult i żywoty świętych służyły celom „wychowawczym”. Trudno się wyzwolić z tradycji pełnej bajek zmieszanych z prawdą.
– Nie jestem pewien, czy współcześni ludzie wykształceni naprawdę są tak racjonalni, za jakich chcą uchodzić. Na pewno skończyli szkołę, bo otrzymali świadectwo. Jeżeli pojawiają się książki lub artykuły o świętych, które z historią mają niewiele wspólnego, a są rozchwytywane, czytane, chwalone i bezkrytycznie przyjmowane zamieszczone w nich historie, niekiedy jak baśnie tysiąca i jednej nocy, znaczy, że czytelnicy są mało wykształceni, a w każdym razie mało krytyczni.
Myślę, że psychika ludzka niewiele się zmienia. Człowiek potrzebuje jakiejś formy cudowności, znaków, cudów, sanktuariów itd. Potrzeba zatem, by mądrze i odpowiedzialnie mówić i pisać o świętych. W wiekach wcześniejszych eksponowano świętość bardziej w formach obrazowych. Zabiegano o cudowność ich życia, wrażliwość na kontakt z przyrodą czy materią martwą. Kiedyś święty był bardziej dla Boga, podczas gdy teraz chce się, by był bardziej dla ludzi. Szuka się więc świętych, którzy są skuteczni w sprawach życia codziennego, mniej natomiast w drodze do nieba. Ludzie biegają do świętych, którzy leczą od różnych chorób, zapewniają trwałe szczęście, gwarantują wyjście ze spraw beznadziejnych itd. Nie brak więc jakiejś magiczności w podejściu do świętych i ich relikwii. Ludzie proszą o wszystko, począwszy od takich trudnych spraw jak śmiertelna choroba po znalezienie pracy, żony, zdanie egzaminu. Korzysta się ze świętych dla załatwienia osobistych interesów. Nie trzeba się temu dziwić, poniekąd zawsze tak było. Dziwi jednak wysoki procent takich zachowań. Większość ludzi podchodzi do świętych (i ich relikwii) raczej utylitarnie. Oznacza to, że mają oni określony program na życie i szukają takiego świętego (lub takich świętych), który im umożliwi jego optymalną realizację. To nie jest ewangeliczne podejście. To nie ja mam „ściągać” niejako świętych do swoich potrzeb, ale – przeciwnie – pozwolić się świętym prowadzić ich drogami, naśladować ich czyny, gesty poświęcenia, ich miłość Boga i bliźniego.

Ojciec pisał dużo o św. Franciszku z Asyżu, założycielu swojego zakonu. On chyba zawsze był we Włoszech i w innych krajach bardzo popularny. Dziś „drugie życie” dał mu papież, który jako pierwszy w historii przyjął jego imię.
– O nim powstały Kwiatki św. Franciszka. Franciszek, jakiego tam ukazano, wszędzie widział obecność Boga. Odkrywał Jego obecność wszędzie wokół siebie i w tym, co go spotykało. Widział ją w pięknie przyrody, w ludziach (także tych, którzy go krzywdzili), w cierpieniu, trudnościach. Słońce czy księżyc, woda i ogień, słowem wszystko nazywał swoimi braćmi i siostrami, bo było darem dobrego Ojca, Stwórcy wszechmocnego. Nawet śmierć nazywał swoją siostrą, gdyż ona także była darem dobrego Boga. Dziś taki rodzaj narracji jest raczej nie do przyjęcia. Na ogół chcę, by święty był w pierwszym rzędzie zapobiegliwy o mnie, by spełniał moje prośby, realizował moje chcenie, by bronił mnie przed trudnościami, leczył choroby, zabezpieczał materialnie moją egzystencję itp. Mało jest takich czcicieli świętych, którzy proszą, aby święty wskazywał im drogę do nieba.

To postawa roszczeniowa?
– Jesteśmy bardzo egocentryczni i roszczeniowi. Nasze spojrzenie na życie, a stąd także na świętych, jest nazbyt ziemskie, wąsko materialne. Na ogół szukam więc takich świętych, którzy będą mi przydatni do spełnienia moich życzeń, w dużym stopniu związanych z ziemską egzystencją.

A jak uchronić przed wypaczeniami kult rodziny Ulmów? Oddali życie za prześladowanych Żydów – to cios w potępiany przez Kościół antysemityzm. Ale czy po beatyfikacji, kiedy staną się „własnością ludu” (ale i ruchu pro-life, bo pierwszy raz błogosławione będzie dziecko poczęte), sens ich ofiary nie pójdzie trochę w zapomnienie? Jak zadbać o autentyczny skarb, który za moment dostaniemy?
– Słuszne pytanie i słuszna troska. Jak to robić? Jak już powiedziałem, zależeć to będzie indywidualnie od każdego wierzącego, w jaki sposób przejmie to, co ofiaruje mu Kościół, w jaki sposób przyjmie przykład życia, płynący z nowych błogosławionych. Rodzina Ulmów jest jakimś „darem” dla Kościoła w Polsce, dla wiernych w naszym kraju, ale też jest ona darem dla całego Kościoła. Czy zostaną mądrze „wykorzystani”? Czy ofiara ich życia będzie dla nas szkołą życia, przykładem do naśladowania? Czas pokaże. Z pewnością należy mądrze o nich mówić i pisać; mądrze, czyli odpowiedzialnie.

Najważniejsza rola świętych to bycie drogowskazem w drodze do Jezusa. To mi przypomina słowa papieża ze wstępu do Ojca książki Reguła i życie o regule św. Franciszka z Asyżu. Święty Franciszek „tym, którzy proszą go, aby dzielić z nim jego życie, nie proponuje siebie jako modelu; tym, którzy wyrażają pragnienie wspólnoty życia z nim, wskazuje na Jezusa”. Jak to się stało, że papież Franciszek napisał wstęp – i pisze drugi?
– Mówiłem kiedyś o tym w Radiu Watykańskim. Dla mnie samego było to wielkim i miłym zaskoczeniem. Nie prosiłem, bo nigdy nie przypuszczałem, że papież może napisać wstęp do książki. Przyniesiono mi go. Nie uwierzyłem, że jest prawdziwy, więc pokazano zdjęcia, jak Franciszek go podpisuje. Dopiero wtedy zgodziłem się umieścić go w książce.
Bardzo się z tego cieszę i jestem wdzięczny. Moja książka mówi o regule św. Franciszka, którą 800 lat temu zatwierdził papież Honoriusz III. Piękne jest więc, że teraz, po 800 latach, pisze wstęp do książki o regule inny papież – Franciszek. Dla mnie to wielka radość. Papież podkreśla, że w tym świecie, w którym tak wiele i tak szybko się zmienia, są sprawy, wartości, dokumenty, które zachowują swoją aktualność.
Cieszę się bardzo, że papież napisał wstęp również do mojej drugiej książki Greccio i owoce nocy ciemnej, która powinna ukazać się wrześniu. Omawia ona ideologiczne przesłanie inscenizacji Bożego Narodzenia, którą 25 grudnia 1223 r. św. Franciszek urządził w Greccio.

---

Zdzisław Kijas OFMConv
Profesor teologii, franciszkanin konwentualny, wykładowca Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II oraz wielu uczelni zagranicznych, były rektor Pontificia Facolta Teologica san Bonaventura – Seraphicum (Rzym), były relator Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, postulator generalny Zakonu, autor kilkudziesięciu książek z zakresu teologii, hagiografii i antropologii

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki