Godna podziwu jest determinacja i błyskotliwość kobiety kananejskiej, która niemal wymogła na Jezusie uzdrowienie córki. Zastanawiające jest także to, że mieszkanka pogańskiej ziemi, pochodząca z ludu niekoniecznie poważanego przez naród wybrany, potrafiła wejść z Nauczycielem w tak inspirujący dialog. To rozmowa dwóch szanujących się osób, mimo mało zachęcającego początku i pozornie obcesowej odpowiedzi Jezusa na wołanie zdesperowanej kobiety. Jednak nawet w tych słowach, które wielu odebrałoby jako odmowę, pobrzmiewa zachęta do dalszej rozmowy. Jakby Jezus chciał być przekonany przez Kananejkę, jakby pragnął, by jej argumenty sprowokowały Go do przekroczenia granic własnej misji, którą sam streścił słowami: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.
To rozmowa zaufania i otwarcia, wymiana poglądów, która nie prowadzi do starcia racji i sporu, ale owocuje dobrem – wiarą obudzoną w sercu Kananejki i zdrowiem jej dziecka. Okazało się, że jej nadzieja przekraczała tę, którą nosili w sobie oczekujący Mesjasza Izraelici. To nadzieja na to, że wolność i zbawienie są przeznaczeniem nie tylko wybrańców, ale każdego, kto zapragnie ich doświadczyć. Tak żarliwemu pragnieniu Pan nie mógł odmówić. Nie mógł zostawić kobiety, która w Nim złożyła całą swoją nadzieję. Przekonała Go swoim usilnym wołaniem i wytrwałością w szukaniu wyjścia z dramatycznej sytuacji. Zobaczył w niej nie tylko przedstawicielkę innej kultury, odmiennej wrażliwości, nawet nie tylko zrozpaczoną matkę. Zobaczył w niej kobietę wielkiej wiary. Ujęła Go też jej odważna postawa w reakcji na zachowanie się Jego najbliższych uczniów.
Zresztą, ich rola w tej scenie daje dużo do myślenia Kościołowi dzisiaj. Namawiali Mistrza, by odprawił krzyczącą kobietę, która zakłócała ich święty spokój i zaburzała określoną wizję Jego misji. Jak widać, pokusa reglamentowania dostępu do Jezusa i kontroli nad tym, kto ma prawo do relacji z Bogiem, dotyczyła nie tylko tak często przywoływanych jako negatywny przykład faryzeuszów. Takiej pokusie ulegali od samego początku niektórzy uczniowie Jezusa. A to Kananejka im przeszkadzała, a to dzieciom zabraniali podchodzenia do Nauczyciela. Właściwie, dopóki sami nie doświadczyli, jak bardzo są słabi i grzeszni, dopóki nie ogarnął ich mrok Wielkiego Piątku i światło Zmartwychwstania, dopóki nie poznali na sobie, jak wielkoduszny jest Pan w przebaczaniu, gotowi byli zazdrośnie strzec dostępu do Niego.
Trudno nie przypomnieć w tym miejscu papieża Franciszka, który przed takimi postawami przestrzegał portugalskich duchownych podczas spotkania przy okazji Światowych Dni Młodzieży w Lizbonie. „Proszę, nie czyńcie z Kościoła komory celnej: tu wchodzą sprawiedliwi, ci, którzy są w porządku, którzy dobrze zawarli związek małżeński, a tam wszyscy inni. Nie. Kościół nie jest taki” – mówił papież. Myślę, że jego wezwanie dotyczy nie tylko duchownych. Gorszącym sporom i próbom oceny moralności bliźnich w równym stopniu oddają się gorliwi katolicy świeccy, jakby sami zapomnieli o leczącym ich dusze miłosierdziu Boga. „Nie żyjcie, oskarżając: to jest grzech, a to nie jest grzechem. Niech przyjdą wszyscy, a potem powiemy, ale niech najpierw usłyszą zaproszenie Jezusa, następnie przyjdzie skrucha, a potem bliskość Jezusa. Sprawiedliwi i grzesznicy, dobrzy i źli, wszyscy, wszyscy” – wołał Franciszek. Wszyscy. Kościół nie jest komorą celną, ale miejscem otwartym dla każdego, kto – jak Kananejka – szuka nadziei, żarliwie pragnie zbawienia i miłości, i błaga: „Panie, dopomóż mi”.
Bóg lubi przekraczać granice. Nie da się Go zamknąć w ramach wyznaczonych przez ludzi, Kościół i świat. On jest zawsze zaskakujący i nigdy nie idzie do człowieka dwa razy tą samą drogą. Zdaje się, że nie wiedzieli o tym uczniowie Jezusa, a i nam, przyzwyczajonym do określonego rytmu wiary, zdarza się o tym zapominać. On, by dotrzeć do człowieka, przekracza wszelkie schematy.