Ojcze nasz to nie tylko modlitwa dana nam przez wcielonego Boga, a więc Syna doskonale znającego Ojca, ale również arcydzieło. I to pod wieloma względami.
Prowokujące otwarcie
Już pierwsze dwa słowa Modlitwy Pańskiej są wymagające, o ile pozwolimy je sobie usłyszeć. Inwokacja „Ojcze nasz” zderza wypowiadającego te słowa przede wszystkim z jego relacją do rodzonego ojca, przy okazji pytając, czy potrafi dostrzec, że Bóg to jednak kto inny. Zawiera się w niej też pytanie o wiarę w Niego jako Stwórcę i Pana wszechrzeczy oraz zmierzenie się z byciem częścią wspólnoty, do tego takiej, której członków sami nie wybieramy. To Bóg nas zwołuje i On jest źródłem oraz spoiwem jedności, więc nie istnieje wspólnota z Nim przy jednoczesnej odmowie bycia w relacji z tymi, którzy Jego wezwanie usłyszeli i przyjęli. Nawet jeśli poza wiarą w Chrystusa i tym, że jesteśmy dla siebie nawzajem irytujący, nic nas nie łączy. Na szczęście Bóg jest większy od naszych uprzedzeń i świetnie wie, co robi, prowadząc nas wspólnie po tej samego drodze. Paradoksalnie to, jak bardzo siebie nawzajem potrzebujemy, idealnie ukazuje wybór rekluzji, a więc życia radykalnie pustelniczego, w zamurowanej celi. Bez pomocy innych, troszczących się o zaspokojenie potrzeb takiego pustelnika, nie ma on szans na przetrwanie. Wybór radykalnej samotności zakłada decyzję na całkowitą zależność od sióstr i braci. Uznanie prawdy, że Bóg jest moim ojcem, jest zgodą na wejście w sieć relacji, nawet jeśli nie zawsze są one satysfakcjonujące i wygodne.
Fundament
Wróćmy jednak do słowa „Ojcze” i ciężaru, jaki ono posiada. Święty Paweł opisał Boga jako tego, od którego bierze imię wszelkie ojcostwo na niebie i na ziemi (Ef 5, 15), czyli – mówiąc mniej poetycko – tego, który jest doskonałym ojcem, realizującym wszystko, co to określenie oznacza. Tu rodzi się pytanie, jakie cechy ma ten ostatni, która z nich jest fundamentalna dla uznania kogoś za ojca i jak one wszystkie mają się realizować. O tym opowiada reszta modlitwy przekazanej nam przez Jezusa, więc jeszcze będę pisać o tym szerzej.
Ludzcy ojcowie w różnym stopniu ten ideał wypełniają, niektórzy nawet nie zadają sobie trudu, żeby go poznać i naśladować. To sprawia, że ich dzieci, a mówiąc wprost – wielu z nas – ma trudność z odmawianiem tej modlitwy, co wiąże się zresztą z postrzeganiem Boga. Należę do tej części populacji, która miała szczęście mieć dobrego ojca. Niepozbawionego wad, ale odpowiedzialnego, troskliwego i bliskiego. Mimo to, a może nawet przez to, mam podobny problem jak ci, o których wspomniałam wcześniej – trudno mi oddzielić obraz mojego ludzkiego taty od obrazu Ojca Niebieskiego. Wciąż łapię się na tym (i pewnie tak będzie, dopóki nie zobaczę Boga twarzą w twarz), że oczekuję od Niego, myślę o Nim, postrzegam Go przez pryzmat tej ludzkiej relacji. Odruchowo wybieram namiastkę, zamiast zaryzykować wyprawę w duchowe nieznane przez dostrzeżenie, że to, co poznałam z Boga, już Nim nie jest (niech żyje św. Augustyn i jego mądrość!). Ile razy więc wołam do Niego imieniem danym mi przez Syna – „Ojcze”, już w tym słowie jest zawarte wezwanie do mnie samej, by ciągle na nowo Nim się zadziwiać i zadawać sobie pytanie, jaki On jest, skoro ojcostwo mojego taty było zaledwie odbiciem Jego Ojcostwa.
Zajrzyjmy do słownika
Dobrym źródłem przybliżającym, tak na początek, rozumienie w Biblii słowa ojciec (hebr. ab, grec. pater) jest słownik. Dzięki niemu odkryjemy, że pojęcie to, oprócz podstawowego znaczenia, mogło opisywać także sprawcę, twórcę, autora, wychowawcę, a nawet… kapitał założycielski (to Grecy mieli taką fantazję). Tym samym oddaje ono ideę początku, źródła, co jednak istotne i warte podkreślenia – aktywnego, dającego impuls i kształtującego, a jednocześnie dającego pewien zasób, czy też pozostającego nim, z którego czerpie się do budowania własnego życia. Ojciec jest punktem odniesienia, czy to jako ten, którego chce się naśladować, czy ten, którego sposobu postępowania za wszelką cenę chce się uniknąć.
Jednocześnie to ten, który uruchamia pewien proces. Wierzymy, na podstawie objawienia, że Bóg stworzył świat, nie mając żadnego „kapitału początkowego”. Po prostu wypowiadał kolejne elementy znanego nam świata i one się stawały. To, jak głęboko w naturze jest zawarta i jak wielka jest moc Boga, uświadomił mi niedawno br. Columba Jordan, reformowany franciszkanin. W jednym z odcinków swojego podcastu mówił o zaskakującym zjawisku, z którym zderzyli się badacze eksplorujący niedawno, przy okazji remontu bazyliki, Grób Pański. Kiedy odsłonili płytę, na której leżało ciało Chrystusa, narzędzia badawcze zaczęły wariować. Okazało się, że tam wciąż jest obecna taka dawka energii, że nie da się nad nią zapanować, a nawet jej zmierzyć. Jak to podsumował brat – cząsteczki wciąż nie doszły do siebie po tym, jak Bóg je poruszył swoim zmartwychwstaniem. A ono przecież jest początkiem stworzenia na nowo świata po grzechu.
Misterna konstrukcja retoryczna
Wróćmy do modlitwy. Struktura Ojcze nasz jest prosta, a jednocześnie elegancka, do tego ułatwia zapamiętanie. Na początku jest inwokacja, uzupełniona o dopowiedzenie „który jesteś w niebie”. Potem pada siedem próśb. Do tego układu odwołuje się Katechizm Kościoła katolickiego, bo jego część dotycząca modlitwy jest oparta właśnie na tym schemacie. Pisarze komentujący Ojcze nasz już od początków Kościoła różnie je dzielili. Na przykład św. Tomasz z Akwinu zaproponował układ 3+4. Trudno odmówić słuszności i piękna jego intuicji – rzeczywiście pierwsze trzy wezwania odnoszą się do czci składanej Bogu, zaś trójka to liczba wskazująca na Trójcę. Czwórka to liczba doczesności (cztery wymiary, cztery strony świata itd.) – prośby, od czwartej począwszy, to wołania o łaski związane z życiem doczesnym: pożywienie, odpuszczenie grzechów, wolność od ulegania pokusom i zbawienie od zła tudzież Złego, bo to pojęcie można rozumieć dwojako. Jak więc widać już sam układ próśb, zanim zaczniemy się przyglądać ich treści, niesie w sobie znaczenie, i to niejedno.
W serii artykułów, którą zaczynam tym tekstem, chcę zaproponować jeszcze inne odczytanie treści zawartej w samej tylko strukturze tekstu, i nie tylko w niej. Nie chcę jednak od razu podawać rozwiązania i psuć niespodzianki, poza tym trudno dostrzec schemat, o którym chcę napisać, zanim pozna się głębiej znaczenie i teologię poszczególnych wezwań. Wiele, jeśli chodzi o wymowę ich układu, pokazuje nam retoryka hebrajska, uzupełniająca w pewien sposób to, co potrafimy odczytać, sięgając do retoryki klasycznej, grecko-rzymskiej. Złożenie ich obu pozwala dostrzec, jak żywy i bogaty jest to tekst oraz jak wiele treści dodatkowych, wykraczających poza te wybrzmiewające dosłownie, zawiera. Jest ich tak dużo, że kiedy dostrzegłam tę strukturę przy pisaniu doktoratu, załamałam się, że nie uda mi się ubrać jej teologii w słowa i przekazać. Przypominało to trochę próby oddania bryły na płaszczyźnie – zawsze jakiś aspekt musi pozostać niewidoczny. I to bryły ruchomej, analizowanie której przypominało zabawę z błyskawicznie poruszającym się gronostajem.
Zapraszam więc do tej podróży, a przede wszystkim do rozpoczęcia jej od świadomego wypowiadania wezwania „Ojcze nasz”, które jest do niej bramą. Trudno ją przekroczyć, ale prowadzi do fascynującej krainy, pełnej życia.