Polska się wykańcza. Zabija nas alkohol – po cichu, bez wrzawy i bez oporu. Od paru lat polskie media niezależnie od barw politycznych przywołują alarmistyczne statystyki dotyczące przełamywania kolejnych niechlubnych rekordów. Następnie konstatują w komentarzach, że Polacy przegrywają walkę z alkoholem. Ale, po pierwsze, informacyjne wzmożenie odbywa się mniej więcej raz w roku, kiedy to GUS czy Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych publikują aktualne dane. Alarm szybko mija, wszyscy o tym zapominają, życie wraca do normy. Po drugie: tu nie ma żadnej walki, poddajemy się nie tylko bez oporu, ale wręcz zachęcamy wroga do buszowania po naszym terytorium. Teza o tym, że Polacy przegrywają walkę z alkoholem, brzmi złowrogo, ale jak widać jest jeszcze gorzej.
W 2021 roku Polacy wydali na alkohol
45 mld złotych, co jest rekordem wszech czasów. Można byłoby się spodziewać, że ogłoszenie tego faktu stanie się w Polsce punktem zwrotnym, że zmobilizujemy szyki obronne. Tymczasem poza dramatycznymi komentarzami ze strony przedstawicieli Episkopatu, że ten kosmiczny wynik jest faktem tragicznym i kompromitującym dla społeczeństwa – nie wydarzyło się nic!
Kościół od lat upomina się o zakaz reklamy alkoholu w mediach, zwłaszcza w telewizji. Reklamy pokazują ludzi roześmianych, wesołych szczęśliwych i zdrowych. Wszyscy (?) wiemy, że w rzeczywistości alkohol nie powoduje ani radości, ani zdrowia, ani szczęścia, ani szczęśliwych relacji, tylko burzy to wszystko po kolei. Ale piwo wciąż leje się z ekranów. Na których chwilę potem emituje się tragiczne wieści o skutkach picia.
Sprawa reklamy czeka na poważne rozstrzygnięcia ustawowe, ale powstawanie sklepów z alkoholem w miastach i miasteczkach to sprawa lokalnego samorządu. Tymczasem bywa tak, że są kłopoty z dostępem do apteki, ale alkohol można kupić wszędzie i o każdej porze. Włodarze miast i gmin, gdzie jest wasz zdrowy rozsądek, gdzie jest wasz patriotyzm?
Nie mogę też pojąć, jak to jest możliwe, że temat polskiego picia nie jest obecny w naszej polityce! A przecież alkoholizm przynosi Polsce olbrzymie straty – doprowadza do śmierci (uzależnionych i ofiar ich nałogu), generuje wielkie koszty leczenia, demoluje rodziny, burzy związki między ludźmi, przynosi śmierć na drogach itd. Dlaczego nie mówią o tym politycy – z prawa i lewa? Dlaczego tak wiele dywagujemy o zagrożeniach ze strony Brukseli, Berlina czy Moskwy, a tak mało o tym, że wykańczamy się sami? Dlaczego w sierpniu, miesiącu tak ważnych polskich rocznic, nie przypominamy sobie słów kard. Wyszyńskiego, że troska o trzeźwość jest polską racją stanu?
Zagrożenie, przed jakim stajemy, ma znaczenie absolutnie kluczowe: dotyczy naszego fizycznego i moralnego przetrwania (trzeba pamiętać o katastrofie demograficznej i przerwanym cyklu następstwa pokoleń). Naprawdę, jest się czego bać. Jedyna nadzieja w tym, że w walce o trzeźwość Kościół doczeka się wreszcie działań ze strony naturalnych w tym wymiarze sojuszników: rządu i samorządów. Czas otrzeźwieć!