Upadek ministra zdrowia Adama Niedzielskiego był do przewidzenia. Liderzy obozu rządzącego Polską byliby szaleni, gdyby ryzykowali na nieco ponad dwa miesiące przed wyborami frontalny, godnościowy konflikt z lekarzami. Konflikt, w którym minister nie miał mocnych kart. Faktycznie nawet jeśli nie złamał prawa (co jest dyskusyjne), ujawniając dane wrażliwe poznańskiego lekarza Piotra Pisuli, wystąpił w roli wszechmocnej władzy korzystającej z informacji, które dla zwykłych śmiertelników są niedostępne.
Co napisawszy, pozwolę sobie na wskazanie kilku paradoksów dotyczących tej historii. Niedzielski, z zawodu ekonomista, nie lekarz, co stawiało go poza korporacyjnymi medycznymi układami, wypowiedział wojnę masowym receptom na leki psychotropowe, które stały się przedmiotem swoistego handlu. Można powiedzieć, że złamał żelazną zasadę wielu ministrów, żeby się nie narażać, robić jak najmniej, a już szczególnie w okresie przedwyborczym. Dobrze to czy źle?
Zabrał się do tego zarazem z wszystkimi słabościami typowymi dla naszej biurokracji. System ograniczający lekarzom dostęp do recept był w stosunku do pewnych usług medycznych wadliwy. Na dokładkę zainstalowano „zacinający się” system komputerowy, który go obsługiwał. Lekarze protestowali. Minister zacinał się w swoim uporze, bo przecież chciał dobrze. Każdy miał tu swoje racje.
Informacja, że doktor Pisula zapisał sam sobie leki psychotropowe, a dopiero co mówił TVN-owi, że i on, i jego koledzy mają trudności z tymi receptami, można uznać za odwet. Ale można też zobaczyć w tym wysiłek władzy, aby się bronić przed zbyt uogólniającą krytyką. Minister napisał na Twitterze, o jakie leki chodzi, bo to o nie toczył się spór.
Oczywiście niepokój, że minister nie może zaglądać do takich danych jak do swojej spiżarni, jest jakoś tam uzasadniony. W dobie, kiedy jesteśmy nieustannie podglądani i podsłuchiwani, choćby przez sztuczną inteligencję w naszych telefonach i laptopach, wrażenie, że władza także może to robić, miłe nie jest. Krzyki opozycji i opozycyjnych mediów, że chodzi tu o jakąś masową inwigilację, wydają mi się przesadne. Ale możliwe, że Niedzielski powinien zacisnąć zęby i nie robić tego, co zrobił. Władza czasem bywa skazana na bezbronność.
Popełnił błąd, zapłacił. Podobno mógł się jeszcze ratować, przepraszając lekarza. Odmówił. Nie podoba mi się wszakże uogólnianie tej historii opowieściami o polskim państwie, które podgląda nas nieustannie. W tym kontekście wymieniana jest historia pani Joanny z Krakowa, kreowanej na ofiarę policji. Ta policja ma być winna między innymi temu, że ujawniła dane medyczne kobiety.
Przypomnę jednak: zaczęło się od opowieści w mediach. Wynikało z nich, że policjanci nękali kobietę tylko z powodu dokonanej przez nią aborcji. W pierwszej wersji tej historii nie było ani groźby samobójstwa, ani faktu, że interwencji policji (skądinąd co najmniej niezręcznej, ale nie co do samej zasady) dokonano po telefonie lekarki, psychiatry, która znała stan pacjentki. Czy policja nie miała prawa się bronić przed pomówieniem? I jak mogła się bronić, nie podając informacji, które wcześniej i tak ujawnił ktoś inny?
Żadne z szaleństw: wszechobecna ingerencja państwa albo jego pełna bezbronność, mi nie odpowiada. Wszystko to uwikłane jest w najbardziej doraźną, kampanijną politykę. To z jej powodu opozycja wezwała do dymisji Niedzielskiego. Ale gdy do niej doszło, posłowie Lewicy i PO opowiadali, że ministra odwołano, żeby się przypodobać Konfederacji, bo ta atakowała go za pandemijne restrykcje. Czyli i tak źle, i tak niedobrze. Na tym niestety polega polityka w Polsce.