Chodzi o preparat ellaOne, nazywany też antykoncepcją doraźną, awaryjną czy tabletką „dnia następnego”. Podjęcie decyzji o wycofaniu go z wolnej sprzedaży zajęło PiS-owi piętnaście miesięcy, podczas gdy minister zdrowia za rządów PO Bartosz Arłukowicz wprowadził ją do obrotu w kilka tygodni. Posunięcie PiS jest więc krokiem małym i powolnym. Najważniejsze, że w dobrym kierunku.
Trzy działania
Na początku warto wyjaśnić, jak działa ellaOne. Wszystko zależy od tego, kiedy zostanie zażyta. Kobiecy cykl miesiączkowy dzieli się na trzy fazy. Mówiąc w uproszczeniu, przyjęcie ellaOne w pierwszej fazie, którą nazywamy przedowulacyjną, może spowodować, że pigułka zadziała antykoncepcyjnie, czyli zablokuje uwolnienie z jajnika dojrzałej do zapłodnienia komórki jajowej. Jeśli kobieta zastosuje tabletkę w okresie okołoowulacyjnym, czyli wówczas, gdy dojrzała komórka została już uwolniona, ellaOne może zadziałać wczesnoporonnie – zapłodniona komórka jajowa nie będzie mogła zagnieździć się w macicy (wskutek zablokowania wydzielania progesteronu, tzw. hormonu macierzyństwa, który jest odpowiedzialny za podtrzymywanie ciąży). Natomiast na ostatnią, trzecią fazę cyklu przypada tzw. okres niepłodności bezwzględnej, kiedy poczęcie dziecka jest fizjologicznie niemożliwe. Jeśli kobieta nie wie, jak funkcjonuje jej ciało i nie zdaje sobie sprawy, że w tych konkretnych dniach nie ma żadnej szansy na poczęcie dziecka, a mimo to zażyje ellaOne, narazi swój organizm na działanie szkodliwych substancji.
Mocne uderzenie
O ułatwieniu dostępu do pigułek ellaOne mówiło się od początku 2015 r. Ówczesne ministerstwo zdrowia przekonywało, że zniesienie recept na tabletki „dzień po” jest wymogiem unijnym. Było to kłamstwo – władze Brukseli jedynie to rekomendowały, więc np. Węgrzy odmówili posłuchania tej „dobrej rady”. Na naszym podwórku rozpoczęły się głośne protesty: biskupów, lekarzy, dziennikarzy i obrońców życia. Ci ostatni posunęli się wówczas do dramatycznego kroku i swój apel o nieliberalizowanie dostępu do ellaOne podpisali 7 lutego 2015 r. w piwnicy bloku śmierci w byłym obozie koncentracyjnym Auschwitz. Choć dla niektórych był to zabawny performans, w rzeczywistości było to wydarzenie przerażające, wymowne i symboliczne. Jednym z sygnatariuszy tego apelu był dr inż. Antoni Zięba, prezes Polskiego Stowarzyszenia Obrońców Życia Człowieka (PSOŻCz). – Gdy zapowiedziano wprowadzenie ellaOne, dowiedzieliśmy się od niemieckich obrońców życia, że ten preparat to „wnuczka” producenta IG Farbenindustrie, który – jak wiemy – robił wielkie interesy na produkcji gazu cyklonu B do komór gazowych. Po raz pierwszy użyto cyklonu B we wrześniu 1941 r. do zabicia około 600 rosyjskich i 250 polskich więźniów obozu. Po wojnie IG Farbenindustrie nie mogła istnieć. Podzieliła się na dwie firmy. Jedna z nich, firma Höchst, produkuje dziś typowo wczesnoporonną pigułkę RU-486, dostępną na całym świecie m.in. w USA, Rosji czy Chinach. Tymczasem ellaOne jest produkowana przez HRA Pharma, która to jest powiązana z firmą Höchst. Nie mieściło nam się w głowie, żeby produkt firmy wnuczki IG Farbenindustrie miał być sprzedawany polskim dziewczętom – uzasadnia dr inż. Zięba.
Ale się stało. Mimo apelu z bloku śmierci w Auschwitz i innych głosów rozsądku ówczesny minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zmienił „status” tabletek ellaOne. 2 kwietnia 2015 r. podpisał rozporządzenie umożliwiające zakup preparatu przez osoby, które ukończyły 15 lat. Bez wcześniejszej oceny stanu zdrowia. Bez wiedzy rodzica. Bez recepty. – To barbarzyństwo, że 16-letnia dziewczyna nie może kupić butelki piwa – i słusznie, butelki wina – i słusznie, ale może bez problemu kupić pigułkę, która ma fatalne konsekwencje dla życia i zdrowia jej i jej dziecka, jeśli doszło do poczęcia – ocenia prezes PSOŻCz. Zaznacza też, że dopuszczenie ellaOne do wolnej sprzedaży złamało konstytucję. W jaki sposób? Polska ustawa zasadnicza chroni życie każdego poczętego dziecka. Tymczasem ellaOne może prowadzić do aborcji farmakologicznej.
Sukces w skali mikro
Polscy pro-liferzy marzyli, że w tematach obrony życia PiS będzie działało jak Donald Trump, który błyskawicznie pokazał światu swój stosunek do aborcji. Jednymi z pierwszych decyzji prezydenta USA było zatrzymanie finansowania organizacji promujących aborcję oraz nominowanie brakującego członka Sądu Najwyższego po zweryfikowaniu sędziego pod kątem jego postawy pro-life. Ale PiS to nie Trump, choć obrońcy życia mieli prawo oczekiwać od partii większego zdecydowania i dynamiki. – Podczas kampanii wyborczej posłowie PiS deklarowali szacunek dla życia. Zapowiadali zmianę prawa na bardziej pro-life. W swej naiwności myślałem, że po ich zwycięstwie ellaOne zniknie z aptek w ciągu miesiąca – przyznaje dr inż. Zięba. – Tym bardziej że wycofanie jej ze sprzedaży to nie jest skomplikowana sprawa. Widziałem rozporządzenie ministra Arłukowicza, które wprowadzało ją do wolnego obiegu. Mieściło się na kartce A4. Wystarczył podpis ministra i kilku urzędników – zauważa.
Tymczasem minęły dwa lata… EllaOne jak była w aptekach, tak będzie, tyle że na receptę. Nie jest to rozwiązanie idealne, bo statystyki się nie zmienią – nadal w siedmiu procentach zastosowań tabletka zadziała wczesnoporonnie. – Jestem rozczarowany, że minister zdrowia nie wprowadził całkowitego zakazu sprzedaży tego antykoncepcyjnego i wczesnoporonnego środka, i liczę na to, że wkrótce tak się stanie – mówi dr inż. Zięba. – Mimo to informacja o obowiązku uzyskania recepty zawiera ziarno dobra. Mam nadzieję, że dzięki tej decyzji zmniejszy się zażywanie pigułek. Od 30 lat walczę o prawo do życia dla każdego poczętego dziecka i wiem, że niektóre zmiany trzeba wprowadzać metodą małych kroków – dodaje.
Małe kroki
Ministerstwo Zdrowia informuje: „Tabletki ellaOne powrócą do grupy leków, których wydawanie będzie się wiązało ze ściślejszą kontrolą lekarską. Uzasadniają to względy medyczne. Wydawanie leku na receptę to procedura, która ma na celu zapewnienie pacjentom maksymalnego bezpieczeństwa farmakoterapii” (za: www.mz.gov.pl). Cóż, to dość mdłe tłumaczenie. Po pierwsze, w jakim znaczeniu ellaOne jest lekiem? Co leczy? Chyba że ludzkie życie na najwcześniejszym etapie rozwoju uznamy za „dolegliwość”? Po drugie, komu ellaOne funduje ową „farmakoterapię”? Matce czy dziecku, jeśli doszło do poczęcia? I w jaki sposób ta „farmakoterapia” jest dla obojga bezpieczna? To tylko pytania retoryczne, a szkoda, bo PiS, które zbiło wyborczy kapitał m.in. na hasłach pro-life, nie ma odwagi powiedzieć, że wycofuje pigułki z powodu ich wczesnoporonnego działania. Partia rządząca boi się malutkiej tabletki?
Abstrahując od tego, metoda małych kroków – pod warunkiem że są to kroki w dobrym kierunku – ma teraz największą rację bytu, a przemawiają za tym badania opinii społecznej. Według CBOS, w październiku ubiegłego roku odwrócił się utrzymujący od lat trend. W porównaniu z badaniami z marca tego samego roku po raz pierwszy od długiego czasu zauważono wzrost przyzwolenia na aborcję. Więcej osób zadeklarowało swe poparcie dla przerwania ciąży w sytuacjach przewidzianych w ustawie (zagrożenie życia matki, nieodwracalne upośledzenie dziecka, ciąża jako wynik czynu zabronionego). Można wnioskować, że przyczynkiem do odwrócenia wahadła było forsowanie jesienią projektu ustawy antyaborcyjnej z kontrowersyjnym zapisem o karalności kobiet, które poddały się „zabiegowi”. A potem był czarny marsz…
Co robić? Z jednej strony cieszyć się z mikrosukcesu i nie wpadać w retorykę „mordowania dzieci na receptę”, która – niestety! – raczej zniechęca do postawy pro-life, niż do niej zaprasza. Ale z drugiej strony nadal mamy prawo rozliczać PiS z obietnic. Dzieci z niepełnosprawnością dostały poszerzone becikowe, narodzone – wsparcie w ramach programu „500 plus”. A co będzie prezentem dla tych, które proszą tylko o jedno – o prawo do życia?