Nowy rok zaczął się od batalii o życie. Ministerstwo Zdrowia zdecydowało, że Polki kupią bez recepty tzw. „pigułkę po”. – Jeśli to środek antykoncepcyjny i nie prowadzi do zapłodnienia, to powinien pozostać poza regulacją prawną. To kwestia sumienia, etyki, moralności i każdy ma prawo wybrać sam – mówi prof. Andrzej Zoll, członek Komisji Kodyfikacyjnej Prawa Karnego przy Ministerstwie Sprawiedliwości. – Natomiast jeśli pigułka powoduje zniszczenie zarodka, czyli ma działanie wczesnoporonne, to jej sprzedaż jest niezgodna z ustawą o planowaniu rodziny – dopowiada. Problem w tym, że chodzi właśnie o to drugie.
Ale najpierw pozbierajmy fakty. Komisja Europejska 7 stycznia br. zgodziła się, aby pigułka „dzień po” była w krajach Unii Europejskiej dostępna bez recepty. Dodała jednak, że każdy kraj członkowski zdecyduje sam. Polski resort zdrowia opowiedział się wówczas za utrzymaniem obecnego stanu rzeczy – recepty są konieczne i przecież wcale nie są dużym utrudnieniem. Kto potrzebuje, idzie do ginekologa i ma. Natychmiast zareagowały feministki. Proaborcyjna Federacja na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny wystartowała 10 stycznia z petycją do Ministerstwa Zdrowia i w trzy dni zebrała 10 tys. podpisów. Resort zmienił zdanie14 stycznia, zasłaniając się przepisami. Urzędnicy stwierdzili, że stanowisko Komisji Europejskiej nie jest jednak zaleceniem, ale obliguje, zmusza, każe sprzedawać „pigułki po”. Wszystkim i wszędzie, bez ograniczeń.
Co na to prawnik?
Już dzień później, 15 stycznia, Instytut na Rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris przedstawił interpretację prawną, z której wynika, że resort zdrowia manipuluje paragrafami i wprowadza opinię publiczną w błąd. – Nie ma wątpliwości co do tego, że decyzja Komisji Europejskiej, która zezwoliła na sprzedaż wczesnoporonnego preparatu ellaOne bez recepty, nie obliguje Polski do dopuszczenia tego środka do wolnej sprzedaży. Państwa członkowskie mogą ograniczać obrót tym środkiem do całkowitego zakazu włącznie – komentuje Joanna Banasiuk, doktor nauk prawnych i wiceprezes Instytutu. – Niepodjęcie stosownych działań przez Ministerstwo Zdrowia jest wyrazem uległości polskiego rządu względem koncernów farmaceutycznych i sponsorowanych przez nie organizacji feministycznych, które są aktywnie zaangażowane w działania aborcyjne i promocję środków wczesnoporonnych – dodaje Joanna Banasiuk.
Ale to nie wszystko – zaniedbania resortu będą skutkować łamaniem art. 1 Ustawy o planowaniu rodziny, deklarującego ochronę życia ludzkiego również w okresie prenatalnym.
Co na to lekarz?
Mijanie się z prawdą ministrów Arłukowicza i Neumanna dotyczy nie tylko litery prawa. Nadużyciem jest też nazywanie preparatu „lekiem” i przekonywanie o jego antykoncepcyjnym działaniu. – To manipulacja i kłamstwo – tak o „sprawie pigułek” wypowiada się dr Maciej Barczentewicz, prezes zarządu Fundacji Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej, ceniony ginekolog z Lublina.
Preparat może działać na trzy „sposoby”. Jeśli u kobiety już wystąpiła owulacja i znajduje się ona w tzw. drugiej fazie cyklu, zażycie preparatu, oprócz tego, że zrujnuje jej gospodarkę hormonalną, nie przyniesie żadnych skutków (poczęcie dziecka jest wtedy fizjologicznie niemożliwe). Druga sytuacja: jeśli kobieta połknie tabletkę przed owulacją, może ona zadziałać antykoncepcyjnie, czyli opóźnić owulację, a więc uniemożliwić zapłodnienie. Trzeci scenariusz: jeśli kobieta przyjmie preparat w okresie okołoowulacyjnym, czyli wtedy, gdy jej organizm jest przygotowany na przyjęcie nowego życia, ellaOne może zadziałać wczesnoporonnie. Preparat wpływa na receptory progesteronowe endometrium, czyli uniemożliwia zagnieżdżenie się zarodka w macicy. Zdaniem dr. Barczentewicza jest to podstawowe działanie preparatu. – Przekazywane w mediach informacje, że preparat tylko i wyłącznie zapobiega poczęciu, rozmijają się z prawdą farmakologiczną. Są kłamstwem – podkreśla ginekolog.
Zajrzyjmy jeszcze do ulotki. Czytamy, żeby „stosować tylko po konsultacji z lekarzem”. Wybrane skutki uboczne: mdłości i wymioty, bóle brzucha, zmiany nastroju, zawroty głowy, infekcje nosa, gardła i układu moczowego, depresja lub niepokój, uderzenia gorąca, upławy, zaburzenia wzroku, letarg, kaszel i odwodnienie. – Tylko czy młoda kobieta w stresie, która chce uniknąć konsekwencji nieroztropnego współżycia, przeczyta, co jest napisane drobnym druczkiem? – pyta retorycznie dr Barczentewicz. I dodaje, że świadomie mówi o młodych kobietach – badania pokazują, że głównym odbiorcą antykoncepcji hormonalnej są panie do 30. roku życia. Na Zachodzie z preparatu korzystają nawet 12–letnie dziewczynki, które dopiero weszły w fazę dojrzewania. Co gorsza, to właśnie w ich organizmach tabletki sieją największe spustoszenie.
– Dla młodych dziewczyn przyjmowanie tabletek może oznaczać perspektywicznie ubezpłodnienie. Po latach będą się domagać refundacji in vitro i możliwości korzystania z usług surogatek, ponieważ za młodu stosowały „antykoncepcję awaryjną” – dodaje dr Joanna Banasiuk. – Nie bez powodu producent zabrania stosowania tego preparatu w okresie ciąży. Brak konsultacji lekarskiej oznacza, że kobiety w ciąży będą mogły wywoływać nim poronienie. Trudno znaleźć usprawiedliwienie dla bagatelizowania tych danych i lekceważącego narażania kobiet na niebezpieczeństwo utraty zdrowia i to właśnie zdrowia reprodukcyjnego, o które tak głośno upominają się feministki – argumentuje wiceprezes Ordo Iuris.
Co na to Pan Bóg?
Zdaniem dr. Barczentewicza uchwalanie takiego prawa to promocja rozwiązłości. – Najpierw jesteśmy zachęcani do „spontaniczności” w seksualności, czyli nieużywania rozumu, a potem proponuje nam się środek, który zdejmie z nas odpowiedzialność za to zachowanie. Sprzedawanie go bez recepty to akceptacja swobody obyczajowej. Relacja intymna, która powinna być zarezerwowana dla małżeństw, teraz ma być „dostępna” dla każdego. Cywilizacyjnie to krok w złym kierunku – uważa dr Barczentewicz.
Choć młyny Kościoła mielą powoli, to na stanowisko w tej sprawie czekaliśmy tylko kilkadziesiąt godzin. Zespół Ekspertów ds. Bioetycznych Konferencji Episkopatu Polski 16 stycznia wydał oświadczenie, w którym wyjaśnił działanie preparatu i podkreślił, że jego stosowanie „można bez cienia wątpliwości uznać za zachowanie bezprawne i karalne w świetle polskiego kodeksu karnego oraz niedopuszczalne w świetle zasady ochrony godności człowieka, wypowiedzianej w art. 30 Konstytucji RP”. Ale nie tylko. Eksperci KEP czarno na białym napisali, że stosowanie tzw. antykoncepcji doraźnej to grzech ciężki. Kropka.
Wstęp do…
To naprawdę ciekawy case. Pokazuje, że gra toczy się o najwyższą stawkę, a pro-liferzy, którzy od lat mówią o walce przeciwko życiu, nie są oszołomami z patosem na sztandarach.
– Nie spodziewam się woli politycznej, by doprowadzić do zakazu sprzedaży tych pigułek. Jestem realistą – powiedział mi prof. Andrzej Zoll. To smutne słyszeć takie słowa z ust szanowanego prawnika. Ale równocześnie jest to zachęta, żeby tym bardziej bronić życia od poczęcia do naturalnej śmierci.
„Sprawa pigułek” jest też pretekstem do podjęcia na nowo rozmowy o sprzeciwie sumienia farmaceutów. To również przykład sprzedawania się liberalnych środowisk medycznych – zapłacą nam, to powiemy wszystko. Zapłacą, to powiemy, że pigułka nie zabija, choć przecież dobrze wiemy, że zabija.
I wreszcie, to inspiracja dla rodziców, dziadków, wychowawców do walki o zdrowe warunki do wzrostu naszych dzieci. Bo czy to nie paradoks, że łatwiej kupić „tabletkę śmierci” niż chipsy w szkolnym sklepiku?