Choć kampania wyborcza toczy się już od miesięcy, dopiero decyzja prezydenta z 8 sierpnia o zarządzeniu wyborów na 15 października otwiera ją formalnie. Najbliższe wybory będą ważne, bo zdecydują one o kierunku, w jakim pójdzie nasz kraj. Niektórzy porównują je z tymi z 1989 roku. Ale mnie to porównanie wydaje się nieuprawnione.
Wybory z 4 czerwca 1989, choć były częściowo wolne i obarczone licznymi wadami, to jednak wyraziły wolę społeczeństwa o odrzuceniu władzy komunistycznej. Władzy narzuconej kolbami sowieckich karabinów, nie wolą Polaków. Po II wojnie Polska znalazła się w sowieckiej strefie wpływów nie z własnej woli, ale z umowy aliantów. I tamten układ zachwiał się pod koniec lat 80. Polacy wykorzystali wówczas jako pierwsi szansę, by zorganizować wybory, w których przynajmniej w części byli w stanie wyrazić swoją polityczną wolę.
Obecna większość rządząca Polską robi wiele rzeczy, które uważam za szkodliwe wewnętrznie i zewnętrznie. Ale nie zdobyła władzy siłą, lecz przy pomocy demokratycznych wyborów. I to zasadnicza różnica między sytuacją dzisiejszą a tą z 1989 roku. Poza tym też tamte wybory zdecydowały o geopolitycznym kierunku, który wybrała Polska. To wtedy zaczął się zwrot z orientacji na Moskwę na orientację na Waszyngton i Zachód. Naprawdę więc wybory 1989 roku zmieniły historię.
Spór między PiS a PO dotyczy dziś raczej sposobu dalszej modernizacji, a nie odwrócenia zakorzeniania w Zachodzie na rzecz wybrania Rosji. Po 24 lutego 2022 roku to jest absolutnie niewyobrażalne.
Owszem, politycy będą przekonywać, że oto stoimy przed najważniejszymi wyborami. PiS będzie twierdzić, że to walka o suwerenność: jeśli wybory wygra Platforma – ostrzega – Polska przestanie być suwerennym krajem, a stanie się przedpokojem Niemiec. Z kolei politycy PO przekonują, że jeśli wygra po raz trzeci PiS, to Polska przestanie być demokracją.
Na tym jednak polega urok, czy może przekleństwo kampanii wyborczej, że ani jedna, ani druga teza nie jest wyłącznie prawdziwa. Każda zawiera ziarnko prawdy, ale też i wielką dozę przesady.
Jeśli wygra PiS, Polska nie wyjdzie z Unii Europejskiej ani nie pożegna się ze strukturami Zachodu. Będzie iść dalej w kierunku nieliberalnej demokracji, opartej na ideologii narodowej, konserwatywnej, na silnych politycznych tożsamościach. Znajdzie się w ostrym konflikcie z Unią Europejską i Berlinem, uważając, że sojusz z USA wystarczy. Też niekorzystne, znamionujące skłonność do metod autorytarnych, cechy PiS będą coraz silniejsze. Ale nic nie wskazuje na to, by na przykład miały przestać się odbywać wolne wybory, by nasz ustrój zmienił się w kierunku białoruskim czy rosyjskim.
Ale gdy wygra PO, także nie będzie katastrofy. PO będzie zanadto akcentowała swój prozachodni kurs i będzie chciała w wielu miejscach odciąć się od polityki PiS. Ale wojna w Ukrainie sprawia, że naprawdę pole geopolitycznego manewru jest ograniczone. Nie wiemy wciąż, czy PO jest świadoma tego, że w dużej polityce nie ma powrotu do świata sprzed 2015 roku. Że wiele rzeczy się zmieniło. I wciąż nie wiemy, jakie ma odpowiedzi na wiele ważnych pytań.
Więc zamiast dawać wiarę strachom, starajmy się z wypowiedzi polityków zrekonstruować obraz przyszłości, jaką chcą zbudować po wyborach, i wybierzmy ten, który będzie dla nas najbliższy.