Logo Przewdonik Katolicki

Powróćmy do ziół

Weronika Frąckiewicz
fot. archiwum prywatne, Li Ding/Adobe Stock

Rozmowa z Tomaszem Tęgowskim OFMConv o napięciu między medycyną naturalną a akademicką, niepotrzebnym włączaniu filozofii i ziołach, z których może korzystać każdy

Zioła jednym skojarzą się z babciami, które uparcie forsowały swoje metody leczenia, innym… z marihuaną. Tymczasem Ojciec, młody franciszkanin, zajmuje się ziołolecznictwem. Warto wracać do leczenia ziołami?
– Już ojciec Andrzej Klimuszko, franciszkanin, mówił: ,,Wróćmy do ziół”. Nie miał na myśli tylko zakonu franciszkańskiego, ale kierował swój postulat powszechnie. Warto wrócić do ziół, czyli do zgłębiania wiedzy na ich temat i zastosowania, bo w nich naprawdę jest moc. Patrząc pod kątem naukowym, każde zioło zawiera w sobie substancje czynne, które posiadają konkretne właściwości lecznicze. Zioła to tak naprawdę pierwsza medycyna ludzkości. Substancje lecznicze, które stosowali pierwsi lekarze od zarania dziejów, były właśnie z ziół. Potwierdzają to liczne badania naukowe. Podczas soboru nicejskiego w 325 r. zadecydowano, że wszystkie opactwa, wówczas benedyktyńskie, mają posiadać herbaria, czyli ogrody ziołowe, które będą służyć do leczenia braci. W starszych gałęziach medycyny, takich jak medycyna chińska i ajurwedyjska, podstawą również było ziołolecznictwo. Także na kartach Pisma Świętego wielokrotnie możemy przeczytać o ziołach, które służą człowiekowi, jak chociażby w psalmie 147: ,,On niebo okrywa chmurami, deszcz przygotowuje dla ziemi, sprawia, że góry wypuszczają trawę i zioła, by ludziom służyły”. Zioła się nie zdezaktualizowały. Uważam, że są przydatne i potrzebne dla ludzi w każdym wieku, także dziś, gdy farmakoterapia rozwija się w imponującym tempie.

Medycyna i farmacja w dzisiejszych czasach tak się rozwinęły, że zdecydowana większość chorób jest zabezpieczona lekami chemicznymi. Po co więc wracać do czegoś, co ma słabsze działanie i jest trudniej dostępne?
– Aspiryna, która jest powszechnie znanym i używanym środkiem przeciwbólowym i przeciwzapalnym, to tak naprawdę kwas acetylosalicylowy, który występuje m.in. w korze wierzby, wiązówce czy malinie. Wspomniana kora wierzby przyjęta w wersji mocniejszej niż zaparzona w postaci herbaty, lecz jako ekstrakt, zazwyczaj nie będzie uczulała osoby, która wykazuje alergię na salicylany. Taki ktoś nie może przyjąć aspiryny, ale może zioło, które zawiera kwas acetylosalicylowy. Jestem taką osobą i korzystam z dobrodziejstwa chociażby malin czy wiązówki. Wzór chemiczny kwasu w ziołach i aspirynie czy polopirynie jest ten sam, tylko prawdopodobnie posiada on inne wiązanie i dlatego nie wywołuje alergii. Zioła w czystej formie wydają się słabsze od leków, ponieważ aby zadziały, ich ilość musi być większa objętościowo. Jednak współczesna fitoterapia pokazuje nam, że istnieją możliwości obejścia tego problemu. Stosuje się dziś mikronizację, czyli rozdrobnienie zioła do takiej formy, aby zwiększyć wchłanialność substancji czynnej. Przykładem poddawania temu procesowi może być chociażby dzika róża, która w owocu spożywanym w całości nie będzie tak przyswajalna jak w postaci pudru, ponieważ w jednym gramie pudru będzie więcej witaminy C niż w garści owoców. W procesie mikronizacji odrzuca się to, co jest zbędne, zostawiając to, co najważniejsze. Mikronizacja pozwala wchłaniać substancje czynne przez śluzówkę, dzięki czemu omijana jest droga żołądkowa. Jednym z produktów o bardzo szybkim działaniu są olejki eteryczne, które również stosuje się w fitoterapii. W większości ich moc, w stosunku do ziół w czystej formie, zwiększa się do około 70 proc. Gdy korzystamy z olejków, które możemy stosować wewnętrznie, skracamy znacznie drogę z krwi do mózgu, wzmacniając tym samym działanie substancji czynnej. Przykładem jest chociażby olejek konopny, stosowany w bólach głowy. Jego działanie jest naprawdę szybkie.

Żyjemy w czasach ,,albo–albo”. Są osoby, które bronią naturalnych metod i nie chcą słyszeć o farmacji chemicznej, a są też tacy, którzy potępiają wszelkie próby odwoływania się w lecznictwie do natury. Jak zachować rozsądek i równowagę pomiędzy tymi podejściami?
– Przede wszystkim należy kierować się rozwagą w rozeznawaniu i patrzeć krytycznie, dostrzegając plusy i minusy. Przykładem niejasnego wykorzystania medycyny naturalnej może być wspominana już medycyna chińska i ajurwedyjska. Istnieje niebezpieczeństwo interpretowania jej na swój użytek. Człowiek, który chce zostać lekarzem medycyny ajurwedyjskiej, studiuje ten rodzaj leczenia sześć lat, równolegle studiując medycynę akademicką. Dzisiaj często osoby mające naturalne podejście do medycyny automatycznie dokładają do tego filozofię, która nie jest z nią ściśle związana. Medycyna ajurwedyjska nie jest jednorodnie złączona z hinduizmem czy z innymi religiami z regionu Indii, a dzisiaj wszyscy bardzo chcą te dwa obszary połączyć. Obserwuję to nawet wśród lekarzy i terapeutów stosujących medycynę ajurwedyjską. Podobnie rzecz ma się np. z medycyną słowiańską. Osoby, które wracają do sposobów leczenia naszych przodków, automatycznie łączą to z filozofią kultów pogańskich. Swoim strojem czy zachowaniem terapeuci jednoznacznie pokazują, że łączą medycynę z filozofią. W swoim gabinecie stosuję bańkę chińską, zioła zaczerpnięte z medycyny ajurwedyjskiej, ale nie wplatam w to żadnych odniesień do filozofii czy hinduizmu. Stosuję również techniki masażu ajurwedyjskiego czy pinopresury, która ma korzenie w akupresurze i akupunkturze. Korzystam z tego, bo wiem, że ma to swoje uzasadnienie naukowe, gdyż za pomocą tych technik pobudzane są zakończenia nerwowe. Według mnie równowaga polega na tym, aby poznać obydwie strony i dostrzec plusy, z których można skorzystać. Ale tylko człowiek rozważny będzie mógł podejść do tego krytycznie.

Jaka jest tradycja fitoterapii w zakonie franciszkańskim?
– Już w 1209 r., kiedy Franciszek spisał nieoficjalną regułę naszego zakonu, umieścił w niej zapis, że bracia niechorujący mają się zająć chorymi, w sposób, w jaki sami chcieliby, aby inni się nimi zajęli. Franciszek nie napisał wprost, że leczenie powinno odbywać się za pomocą ziół, ale w tamtych czasach rozumiało się to samo przez się. Później podejście franciszkanów do ziołolecznictwa ewoluowało. Bracia, którzy przychodzili do zakonu, często byli lekarzami. Regułą było powstawanie herbariów przy klasztorach. Na wirydarzu miały pojawić się zioła, które były używane w kuchni, ale i w medycynie. Już pierwsze kroniki naszego zakonu mówią o braciach zajmujących się leczeniem za pomocą ziół. W Polsce pierwsi bracia, którzy stosowali fitoterapię, osiedlili się w Gnieźnie i Inowrocławiu. Dwóch najsłynniejszych polskich fitoterapeutów XX wieku to franciszkanie: ojciec Andrzej Klimuszko i ojciec Grzegorz Sroka. Dziś ja kontynuuję ich dzieło, choć kilku braci z innych prowincji, w mniejszym lub większym stopniu, również zajmuje się ziołolecznictwem.

Jak wygląda proces zdobywania wiedzy z zakresu ziołolecznictwa?
– Fitoterapia jest dynamiczną dziedziną, która się rozwija. Tak naprawdę wiedzę zdobywam cały czas, od dziecka (śmiech). Pochodzę z małej miejscowości w województwie warmińsko-mazurskim. Do szkoły chodziłem około 12 kilometrów. Czasem robiłem skrót przez łąki i już wtedy jako mały chłopak zachwycałem się bogactwem rosnących tam roślin. Uczyłem się ich nazw, a niektóre z nich, o zgrozo, próbowałem w ciemno. Całe szczęście nie skończyło się to tragicznie (śmiech). W 2016 r. rozpocząłem naukę w kierunku bycia fitoterapeutą. Ukończyłem towaroznawstwo zielarskie drugiego stopnia, fitoterapię, dietetykę kliniczną, medycynę Świętej Hildegardy, aromaterapię i medycynę ajurwedyjską. Przez kursy i podyplomowe studia gromadziłem wiedzę z różnych obszarów. W zeszłym roku zdobyłem tytuł technika farmaceutycznego, a w tym roku opiekuna medycznego. Jestem również hirudoterapeutą i larwoterapeutą, choć obecnie w gabinecie nie mam ani pijawek, ani larw, lecz wiem, jakie jest ich zastosowanie, jak leczyć za ich pomocą, dokładając do tego zioła. Nieustannie się dokształcam, zgłębiając dostępną literaturę czy biorąc udział w konferencjach i sympozjach, na które czasem bywam zapraszany również jako wykładowca.

Nie jest Ojciec lekarzem, a jednak leczy. Czy nie jest to postawa w kontrze do współczesnej medycyny?
– Całym sercem opowiadam się za medycyną akademicką. Wśród moich przyjaciół są również lekarze, mam znajomych studentów medycyny. Mój współbrat z prowincji krakowskiej jest lekarzem i praktykuje w szpitalu bonifratrów. Opierając się na tym, co medycyna akademicka jest w stanie mi powiedzieć o danym człowieku poprzez badania kliniczne i łącząc to ze swoją wiedzą, proponuję osobom, które do mnie przychodzą, substancje, jakie zawarte są w lekach farmakologicznych, w postaci ziół. Zawsze zachęcam pacjentów, aby stawali w prawdzie i jeżeli decydują się na ziołolecznictwo, żeby informowali o tym swoich lekarzy prowadzących. Oczywiście bywa różnie. Są lekarze, którzy obligują pacjenta do wyboru jednej ścieżki leczenia. Nie mogę powiedzieć o sobie, że leczę ziołami. Wspomagam leczenie akademickie za pomocą naturalnych metod.

Jak osoba, która z ziół zna tylko miętę i rumianek, i to w formie herbaty, może zacząć stawiać pierwsze kroki w stosowaniu ziół? Czy możliwe jest zdobycie wiedzy bez wsparcia merytorycznego?
– Korzystamy często z ziół w kuchni i nawet sobie nie uświadamiamy, że te przyprawy, które wrzucamy do potraw, są ziołami o różnych właściwościach. Warto pamiętać, że osoba, która chciałaby mieć większą wiedzę z zakresu fitoterapii i stosować ją na co dzień, nie powinna całej swojej wiedzy czerpać z internetu. Mówiąc trochę z przymrużeniem oka, dziś każdy może założyć stronę czy profil ,,Porady babci Zenobii” (śmiech). Jednak za tym kimś może kryć się osoba, która rzeczywiście jest zafiksowana na medycynie naturalnej, ale nie ma żadnej podstawy naukowej do tego, aby się nią posługiwać. Zjawisko to obserwuję bardzo często w moim gabinecie. Nierzadko ktoś przychodzi i mówi, że w internecie przeczytał, że coś trzeba brać tak i tak, albo że kurację należy zacząć w pełni Księżyca, a nie dwa tygodnie przed tym okresem. Nierzadko informacje w internecie wykluczają się. Dla tych, którzy chcą zacząć poruszać się w świecie ziół, dobrym sposobem są spotkania organizowane na przykład przez biologów czy fitoterapeutów w realu. Ostatnio w Elblągu uczestniczyłem jako słuchacz w spacerze po parku. Botanik, który je prowadził, mówił o ziołach, które rosną wokół nas, a które depczemy. Takie spacery edukacyjne są dobrym początkiem dla tych, którzy chcieliby trochę więcej wiedzieć na temat ziół dla własnego pożytku. Jeśli jednak ktoś chciałby edukować innych, powinien zdobyć wiedzę na kursach, szkoleniach i w szkołach podyplomowych.

---

TOMASZ TĘGOWSKI OFMconv
Franciszkanin, teolog, duszpasterz w klasztorze franciszkańskim w Elblągu, poeta, spowiednik, kierownik duchowy, rekolekcjonista, zielarz, fitoterapeuta, pomysłodawca i założyciel Centrum Medycyny Klasztornej „Medicina Monasterialis”, prowadzi profil na Facebooku Fitoterapeuta Ojciec Tomasz



 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki