Sinead O’Connor przypomniała mi o sobie sześć lat temu wstrząsającym nagraniem z jakiegoś motelu w New Jersey. Pewnie nie tylko mnie. Płakała i mówiła o swoim osamotnieniu, o swojej chorobie i o tym, że czuje się nikomu niepotrzebna. Potrzebowała pomocy. Nie pierwszy raz. Od lat miała zdiagnozowaną chorobę dwubiegunową, leczyła się. W udzielonym dwa lata temu wywiadzie powiedziała, że bierze leki, ale i tak szpital psychiatryczny stał się jej drugim domem i czuje się w nim bezpieczna. Byłam wtedy wstrząśnięta. I znowu o niej zapomniałam. Tak to już jest, dopóki nic się nie dzieje, to zapominamy. A teraz nie żyje.
Dlaczego pisać o irlandzkiej piosenkarce, która miała wielki talent, piękny głos i ogromnie cierpiała? Czy wystarczającym powodem są jakieś sentymentalne wspomnienia z czasów, gdy było się młodym i ze łzami w oczach słuchało się hitu Nothing compares 2 U? Bo teraz można pokiwać głową ze smutkiem nad upływającym czasem i pomyśleć: „Przecież była jeszcze młoda, mogła żyć. Miała 56 lat”?
Sinead O’Connor, odważna kobieta, ośmioletnia dziewczynka z traumą, dziecko doświadczone agresją i przemocą ze strony matki, zbuntowana nastolatka oddana do sióstr magdalenek – tak, tych niesławnych irlandzkich magdalenek, które wiele mają na swoim sumieniu. Dziewczyna, która znała jeden sposób radzenia sobie z traumą: śpiew. Wykrzykiwała go. Odzyskała dzięki muzyce odwagę, moc, siłę.
Podarła zdjęcie Jana Pawła II. Tak wyraziła swój gniew dwudziestoparoletnia Irlandka, która doświadczyła ze strony Kościoła katolickiego zdrady. Wtedy był rok 1992 i jej słowa o wykorzystywaniu seksualnym dzieci przez księży wydawały się niemożliwe. Dzisiaj wiemy, że miała w swoim gniewie rację. Lata później Benedykt XVI przepraszał za nadużycia Kościoła w Irlandii. Sposób może nas oburzać, możemy uznać, że był zbyt agresywny, ale tylko tak umiała o tym mówić: krzycząc. Potem poniosła tego konsekwencje: została publicznie zhejtowana. To był koniec jej kariery. A upomniała się o wykorzystane dzieci…
Widzę Sinead O’Connor, która była odważna, która nie dała się zaszufladkować, nie dała się tej całej popkulturze zamknąć w złotym pałacu. Widzę też cierpiącą kobietę, która szukała Boga do końca swoich dni. Szukała i zadawała Mu pytania, była z Nim w ciągłym dialogu. Tak, odwróciła się od katolicyzmu, została wyświęcona w kościele, którego nazwy zupełnie nie znam, miała żal do Watykanu o zatajanie przypadków pedofilii, w końcu nawet przeszła na islam. Nie wiem dlaczego. Myślę sobie, że nie ma to znaczenia, bo szukała odpowiedzi na najważniejsze pytania, szukała pokoju po latach cierpienia, które nie chciało jej opuścić.