Logo Przewdonik Katolicki

Artysta, patriota, patos

Natalia Budzyńska
„Bitwa pod Grunwaldem” | fot. Wikipedia

Czy Matejko może nas czymś zaskoczyć? Wygląda na to, że nie o to chodzi w największej wystawie poświęconej „największemu polskiemu artyście wszech czasów”, którą można oglądać w Krakowie.

Napisałam to określenie w cudzysłowie, bo jest nieweryfikowalne, a nie dlatego, że uważam je za kpinę. Matejce stawiano pomnik za życia, otoczony był kultem, kłaniano mu się w pas. Potem zawitał do podręczników szkolnych i kształtuje kolejne pokolenia Polaków swoją wizją naszej historii. Jego nazwisko jest synonimem polskiego malarza, artysty, półboga. Nie ma nic bardziej polskiego niż obraz Bitwa pod Grunwaldem, który funkcjonuje jako nasz kulturowy kod. Mamy go wdrukowanego w nasze polskie dusze i polskie serca, choćbyśmy nie wiem jak bardzo tego nie chcieli. Możemy wierzgać, udawać, że nas nie obchodzi, więcej nawet – wcale nie musimy tego udawać, bo przeważnie on naprawdę nas nie obchodzi, ale nic z tego. Nie uda nam się od Matejki uciec. Jest naszym praojcem, podobnie jak mazurki Chopina i Pan Tadeusz Mickiewicza z inwokacją do Litwy.
Oczywiście, że taka spiżowa postać potrzebuje odświeżenia. Każdemu z nas przydałoby się podać Matejce rękę i usiąść z nim przy kawie (pił ją litrami). Dobre byłoby dla nas odkodować głębsze warstwy jego płócien, także te pozaartystyczne, podyskutować z nim, a najpierw zauważyć, że jest o czym. Chodziłoby o to, żeby powstrzymać odruch ziewania w czasach, gdy historyczna akademicka sztuka do nas już nie przemawia, bo zmienił się świat, tamto minęło, została jedynie anegdota i w wielu przypadkach przygniatający chaos, w którym nie można się połapać.
Czy wystawa „Matejko. Malarz i historia” spełnia te oczekiwania? Czy udało się pokazać Matejkę – jak zapowiadał dyrektor krakowskiego Muzeum Narodowego Andrzej Szczerski – „w zupełnie nowy sposób”?

Historyk/malarz
Wzrostu niewielkiego, słabowity i chorowity, niezbyt dobrze mówiący po polsku (ojciec Czech, matka Niemka, oboje w procesie spolszczania), za to w żadnym innym języku, z krzywym nosem (złamanym na skutek jakichś chłopięcych przepychanek), z trudnością przechodzący z klasy do klasy. W wieku kilkunastu lat rozpoczął naukę w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych, gdzie otrzymał stypendium i na kilka miesięcy wyjechał uczyć się do Monachium oraz Wiednia. Nigdzie mu się nie podobało tak, jak w Krakowie, choć przecież uczelnie te kontynuowały trwający już od wielu lat trend na malarstwo historyczne. Bo Matejko od wczesnej młodości interesował się historią, i to w sposób ponadprzeciętny. Wtedy zaczął tworzyć swój słynny „skarbczyk”: kolekcję przedmiotów dawnych, zabytkowych, których poszukiwał i które zbierał z zapałem archeologa, szkiców, przerysowywanych rycin z dawnych ksiąg. Był historykiem samoukiem, tropicielem kultury materialnej minionych czasów.
Karierę rozpoczął, tworząc rysunki przedstawiające historię polskiego stroju. Ze swojej kolekcji, uzupełnianej przez całe życie, korzystał – jak się można domyślić – w trakcie pracy nad obrazami. Miał zamierzenie, któremu pozostał wierny: ukazać poprzez sztukę historyczne procesy. „Wtedy dopiero obraz historyczny będzie prawdziwie samodzielnie stworzonym – nie niewolniczą ilustracją do kroniki, ale skupieniem i odtworzeniem samodzielnym tego, co w kronikach jest rozproszone, rozrzucone, a do całości faktu należy. Wtedy i malarz będzie artystycznym dziejopisem, sędzią niejako i faktu samego, i wszystkich działających w nim sił i pierwiastków” – mówił.
Jego pierwsze obrazy dają do myślenia, prowokują, jak na przykład kameralny Stańczyk (w czasie balu na dworze królowej Bony wobec straconego Smoleńska) z 1862 r. z twarzą 24-letniego Matejki czy przełomowe pod wieloma względami Kazanie Skargi. A po upadku powstania styczniowego (w którym nie brał udziału ze względu na słaby wzrok) zaczął malować, ku pokrzepieniu serc i ku przestrodze, wielkie płótna, Bitwę pod Grunwaldem, Hołd pruski, Sobieskiego pod Wiedniem.
Zdobywał nagrody na zagranicznych wystawach, gdzie okrzyknięto go odnowicielem nurtu historycznego, który już bywał w odwrocie, już wkraczali młodzi, z nowymi pomysłami, kpiący z anegdoty, dążący do realizmu, a nie do przykurzonego kostiumu. A Matejko tych nowości w sztuce nie znosił. Co więcej, nie miał zamiaru jej przejawów akceptować w najmniejszym stopniu. Tak był przekonany o własnej wartości i nieomylności, że jako rektor Szkoły Sztuk Pięknych w Krakowie zabraniał swoim studentom wyjeżdżać do Europy, żeby się z owymi trendami zaznajamiać.

Tyran/megaloman
Jedni krytycy padali przed nim na kolana, inni krytykowali, nie przebierając w słowach, choć tych było niewielu. Jeszcze za życia Matejko traktowany był jako dobro narodowe. Pisano: „Czołem przed mistrzem!”, cokolwiek namalował. Na to na przykład Stanisław Witkiewicz, czołowy krytyk sztuki, szczegółowo analizując dzieło, wskazywał niekonsekwencje w warsztacie, podstawowe błędy malarskie. O Hołdzie pruskim: „chaos stłoczonych, lecz nie połączonych ani rozkładem światła, ani harmonią barwy, ani perspektywą przedmiotów”. I dodawał: „jeszcze chwila, a zaczną na tych obrazach zjawiać się wstęgi z wypisanymi mowami malowanych osób”. Wytykano mu zbytnią teatralność, brak realizmu, błędy warsztatowe i fałszowanie historii. Jednak generalnie jego kult trwał nieustannie, pozycja jego była niezachwiana i pewna, a on sam uważał się za wieszcza. Nic dziwnego, skoro prezydent Krakowa wręczył mu oficjalnie berło – symbol duchowej władzy nad narodem.
Można by powiedzieć: życie pełne sukcesów i spełnione, gdyby nie problemy osobiste, konkretnie małżeńskie. Żona rodziła dzieci, ale jednocześnie zazdrosna o męża nie potrafiła powstrzymać emocji, w domu wybuchały awantury. On obarczał winą Teodorę, ale sam, pochłonięty pracą (a bywało, że pracował kilkanaście godzin dziennie) o małżeństwo się zbytnio nie troszczył. Ostatecznie Teodora (kilka ważnych postaci kobiecych na obrazach Jana ma jej twarz) przez rok była leczona w zakładzie dla psychicznie chorych, a potem pozostawała pod kontrolą lekarza. Obraz przedstawiający ją w białej sukni zniszczyła kiedyś w złości, kilka lat potem Matejko go odtworzył.

---

Jan_Matejko.jpg

Na zdjęciu stoi szczupły drobny mężczyzna, z długimi włosami i długą brodą. Policzki ma zapadnięte. Cierpiał na wrzody żołądka latami, leczył się mocną kawą i papierosami. Zmarł na skutek krwotoku podczas malowania Ślubów Jana Kazimierza jesienią 1893 r. Miał tylko 55 lat.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki