Logo Przewdonik Katolicki

Wagnerowcy pod polską granicą

Jacek Borkowicz
Zbuntowani wagnerowcy na ulicach Rostowa nad Donem | fot. Getty Images

Na tle całości nieudolnych wysiłków bojowych armii rosyjskiej operację przeprowadzki ludzi Jewgienija Prigożyna na Białoruś można uznać za sukces. Wagnerowcy nie są w stanie realnie Polsce zagrozić, są jednak zdolni do granicznych prowokacji.

We wtorek 25 lipca jedenasty konwój Grupy Wagnera wjechał na teren Białorusi od strony Ługańska, dużym łukiem przez terytorium Rosji. Czujne satelity wykryły, że znajduje się w nim sześć pojazdów opancerzonych typu „Szczuka” (szczupak po rosyjsku). Jest to novum, gdyż do tej pory wagnerowcy nie pojawiali się na Białorusi z ciężkim sprzętem bojowym. Konwój dołączył do swoich w bazie pod miastem Osipowicze, na południowy wschód od Mińska. Być może jest to ostatnia z większych partii Grupy Wagnera, transportowanych na Białoruś zgodnie z umową zawartą 29 czerwca przez Prigożyna z Putinem. Tak czy inaczej, cała operacja zmierza ku końcowi, a na Białoruś trafili już prawie wszyscy aktualnie zmobilizowani wagnerowcy.

W błyskawicznym tempie
Białoruska baza jest wynikiem wspomnianej umowy. Mieści się pod małą wioską Cel niedaleko Osipowicz, w głębokich borach leżących nad malowniczymi zakrętami rzeki Świsłoczy. Bazę zlokalizowano „na surowym korzeniu”, tuż za miejscowym cmentarzem, a rośnie w wyjątkowo szybkim tempie kosztem ścinanych rzędami sosen. Już dzisiaj, oprócz miejsc dla ponad 3,5 tys. bojowników Grupy Wagnera, mieści parking dla 750 wojskowych pojazdów. I w każdej chwili może być dalej rozbudowywana.
Co będą w niej wagnerowcy robili, nie bardzo wiadomo. W poniedziałek 24 lipca ich wyżsi rangą przedstawiciele rozpoczęli szkolenie białoruskich Wojsk Wewnętrznych. Żołnierze tej formacji nie podlegają dowództwu armii, lecz są przeznaczeni do zwalczania zamieszek i partyzantki we własnym kraju. Wagnerowcy będą mogli podzielić się z nimi niewątpliwym doświadczeniem wyniesionym z Czadu, Mali czy też Republiki Środkowoafrykańskiej. Tym bardziej że według ostatnich doniesień właśnie z tych subsaharyjskich krajów Prigożyn ostatnio wycofuje swoich weteranów, ściągając ich na Białoruś (o aktywności Grupy Wagnera w tym regionie pisaliśmy w numerze 6/2023).
Pewne światło na przyszłość tej formacji rzuca wiadomość uzyskana w środę: według niej wagnerowcy rozpoczęli też nabór najemników spośród białoruskich obywateli. Jednym z warunków umowy ma być „gotowość do udziału w działaniach wojennych na terytorium państw graniczących z Białorusią, w szczególności Polski i Litwy”.
Być może akcja ta jest tylko kolejnym straszakiem propagandy Aleksandra Łukaszenki, który co jakiś czas puszcza w świat rewelacje typu: „Muszę powstrzymywać wagnerowców, bo chcą maszerować na Warszawę i Rzeszów”. Doświadczenie historii uczy nas jednak, by wszelkie informacje o zagrożeniu naszego kraju traktować poważnie. Faktem jest, że pierwszy konwój wjechał na Białoruś 11 lipca. Oznacza to, że w ciągu zaledwie dwóch tygodni jedna z najbardziej niebezpiecznych jednostek militarnych świata w całości umieszczona została w pobliżu polskiej granicy.

Dokąd zajdzie „Pionier”?
Znamy tożsamość dowódcy tej grupy. 47-letni Siergiej Czubko to najbardziej „zasłużony” spośród weteranów Grupy Wagnera, na co wskazuje chociażby jego pseudonim „Pionier”. Urodził się w Czerniowcach na Ukrainie (do wybuchu II wojny światowej miasto to należało do Rumunii), co w opinii niektórych komentatorów kwalifikuje go jako Ukraińca. Wszystko wskazuje jednak na to, że pochodzi z typowej rodziny sowieckich nomadów, dla których „ojczyzną” jest aktualne miejsce zamieszkania. W każdym razie wiadomo, że państwo Czubkowie, wraz z kilkunastoletnim Sieriożą, wyprowadzili się do Rosji zaraz po ogłoszeniu niepodległości Ukrainy w 1991 r. Tam Czubko zaliczył służbę w siłach powietrznodesantowych, następnie imał się różnych zajęć, m.in. w 2014 r. będąc współtwórcą „miejskich kozaków” w Noworosyjsku nad Morzem Czarnym. Te formacje nawiązują tylko nazwą do dawnych wojsk kozackich, w rzeczywistości są półformalną zbieraniną jednostek niewyżytych, często z kryminalną przeszłością. Rok 2014, jak pamiętamy, to początek rosyjskiej inwazji na Ukrainę (wtedy jeszcze w „hybrydowej” formie), a jednocześnie wykwit tego typu inicjatyw, mających nieoficjalne błogosławieństwo Kremla. Właśnie w tymże roku powstała również Grupa Wagnera.
W owym klimacie droga do kariery Czubki stanęła otworem. W styczniu 2017 r. widzimy go w Syrii, walczącego w wagnerowskich szeregach. Wiemy, że brał udział w kilku poważnych bitwach, musiał tam wykazać się bojowymi zdolnościami, skoro niebawem przerzucono go na jeszcze bardziej ambitny „odcinek” afrykański. Jego szlak bojowy to Syria, Republika Środkowoafrykańska, Południowy Sudan, Mali, wreszcie w 2021 r. libijska baza Al-Dżufra, gdzie Czubko został prawą ręką samego Dmitrija Utkina, pseudo „Wagner”, od którego nazwę wzięła całą grupa. Notabene Utkin, ścigany międzynarodowym listem gończym za liczne zbrodnie wojenne, jakby zapadł się pod ziemię, gdyż nie mamy o nim żadnych wiadomości.
Postać ta może wydać się tym bardziej interesująca, jeżeli weźmiemy pod uwagę ostatnie pogłoski, według których Władimir Putin pragnie zachowania w całości Grupy Wagnera, jedynej efektywnej siły w całej palecie rosyjskich wojsk na ukraińskim froncie. Nie życzy jednak sobie dowództwa zbuntowanego Prigożyna. Kto miałby w takim razie go zastąpić? Osoba Czubki wysuwa się tutaj jako naturalna kandydatura.
 
Atut w ręku Łukaszenki
Gdyby tak się stało, nowego dowódcę czekałaby jednak ciężka przeprawa. Jego podkomendni to typowe „psy wojny”, najemnicy pasujący do stereotypów utrwalonych jeszcze za czasów XVII-wiecznej wojny trzydziestoletniej. Takich bardzo trudno utrzymać w ryzach. Prigożyn, czego by o nim nie mówić, ma w tym środowisku – a przynajmniej miał – pewien autorytet. Czubko, mimo osobistego męstwa i bojowego doświadczenia, jest znacznie odeń młodszy. Czy jego zalety wystarczą do utrzymania jedności tej formacji watażków?
Faktem jest że wagnerowcy już zdążyli wystraszyć mieszkańców 30-tysięcznych Osipowicz, jak również leżącego nieco dalej, większego od nich Bobrujska, dokąd co wieczór jeżdżą taksówkami „na baby”.
Popłoch wzbudzają też w Brześciu, gdzie uczestniczą w ćwiczeniach białoruskiej armii na miejscowym poligonie. Mamy tu kolejne zagranie propagandowe Łukaszenki, gdyż pod niewinną nazwą ćwiczeń kryje się podtekst mający budzić niepokój wśród Polaków. Poligon mieści się bowiem zaledwie o trzy kilometry od granicznego Bugu. A tuż za rzeką mieści się węzłowa stacja kolejowa Małaszewicze, z którą sąsiaduje przejście graniczne Terespol.
Wagnerowcy nie są w stanie realnie Polsce zagrozić, chociażby z powodu braku ciężkiej broni. Kilka „Szczuk” na ich wyposażeniu nie zmieni generalnego układu sił. Są jednak zdolni do granicznych prowokacji, które mogą nam przysporzyć sporo kłopotów. Teraz wszystko zależy od politycznej woli Łukaszenki, który pewnego dnia może po prostu ogłosić, że Grupa Wagnera mu się zbuntowała i ruszyła na Warszawę, a on nie ma sił, by ją powstrzymać. To nie jest nierealny scenariusz, więc uważajmy.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki