Zdarza się, że nagle czujemy się, jakbyśmy znaleźli się między młotem a kowadłem. Nie wiadomo, w którą stronę pójść i co wybrać. Jest tak na przykład wtedy, gdy dwoje małżonków, w dobrej wierze, przekonanych jest, że stosując antykoncepcję z powodu skomplikowanej rodzinnej sytuacji, czynią dobrze, choć nauka Kościoła uznaje to za grzech. I co wtedy? Czy należy ich za to potępiać i odsądzać od czci i wiary?
Dynamiczne narzędzie
Zacznijmy od tego, że pisząc o sumieniu, rzecz jasna nie mam na myśli samowoli, samousprawiedliwiania się lub stanowienia swojego własnego prawa, które odpowiada ludzkim oczekiwaniom. Pomijam również inne nadużycia, jak stawianie sumienia na równi z kaprysem, uczuciami lub zasłyszanymi opiniami. Św. Jan w swojej Ewangelii pisze o światłości, „która oświeca każdego człowieka, gdy na świat przychodzi” (J 1, 9). Światło jest symbolem poznania, które ukrywa się w każdym człowieku. Bóg włożył w człowieczeństwo takie dynamiczne narzędzie, dzięki któremu możemy rozpoznać, co dobre, a co złe, podejmować właściwe decyzje i wyciągać wnioski z popełnionych błędów.
Jednak sumienie – jak wszystko w człowieku – podlega rozwojowi i kształtowaniu w ciągu całego życia. Ten wewnętrzny moralny kompas przypomina współczesny GPS, który pokazuje nam właściwą drogę, choć musi być ciągle uaktualniany, bo powstają nowe drogi, a inne są zamykane. Zawsze jednak możemy wybrać swoją opcję.
Trzeba jednak rozwiać pewne nieporozumienie. Sumienie wydaje sądy. Jest czynnością rozumu, a nie płytkich sentymentów, chociaż pójście za jego głosem rodzi pokój i radość, a sprzeciwianie się sumieniu powoduje niepokój i wyrzuty. Tak więc sumienie nie tworzy prawa moralnego, ale je odkrywa i zastosowuje do konkretnych sytuacji. Dlatego nie stoi w opozycji do prawa Bożego i nauczania Kościoła. Możemy co najwyżej pobłądzić w dobrym rozpoznaniu tego prawa.
Przymus nie jest rozwiązaniem
Oddzielenie przelotnych sentymentów od uczuć głębszych, które ukierunkowują rozum na prawdę i dobro, jest z zasady zajęciem intelektualnie i duchowo wymagającym. Nie można więc oczekiwać, że zawsze będzie to czynność w stu procentach udana. Kościół uczy jednak, że zawsze powinniśmy być posłuszni osądowi naszego sumienia, nawet wtedy, gdy się myli. Dlaczego? Jan Paweł II nazywa tę boską władzę w nas „więzią między wolnością człowieka a prawem Bożym” (Veritatis splendor, 54). Oznacza to, po pierwsze, że ludzka wolność nie jest nieograniczona. Tam, gdzie wolność nie szuka tego, co dobre, z czasem staje się powodem ludzkiej niewoli. Tak jest na przykład z nałogami: na początku wydaje się, że można robić coś złego i nie ma z tego powodu zbyt wielu niekorzystnych konsekwencji. Z czasem jednak wolność, która wybierała zło jakiejś uzależniającej używki, prowadzi do uwięzienia człowieka w nałogu. Wolność szukając tego, co dobre, nie staje się mniej, ale bardziej wolnością, pomaga człowiekowi być bardziej wolnym w samostanowieniu o sobie.
Ale niejako równolegle do tych obiekcji wobec wolności, trzeba przyjąć drugie ważne przesłanie, kryjące się za cytatem papieża z jego encykliki: choć nie można wolności używać dowolnie, nie należy jej również tłamsić. Wolność ma znaczenie decydujące dla rozwoju moralności. Gdy człowiek czuje się przymuszony do czegoś, nawet jeśli to coś jest dobre, to i tak nie wzrasta moralnie. Przymus nie pomaga mu w tym, żeby do jakiegoś dobra był przekonany, a przez to, przy innej okazji, może w trudniejszej sytuacji niż poprzednio, po prostu z niego zrezygnuje. Przymus z czasem okazuje się zupełnie nieskuteczny. Dlatego ten sam papież gdzie indziej mówi o „prawie stopniowości”, czyli o stopniowym dojrzewaniu człowieka do jakiegoś wymagania moralnego, które się mu stawia jako wyzwanie: dzisiaj jeszcze nie potrafię albo nie rozumiem, ale krok po kroku mogę rozumieć więcej i stosować się do jakiegoś wymogu moralnego coraz bardziej odważnie i z większym przekonaniem.
Jak przez zasłonę
Nie od razu Rzym zbudowano. I nie od razu człowiek zdolny jest do przyjęcia wszystkich wymagań prawa. Nie jest maszyną, której należy wgrać odpowiedni program i wszystko będzie działało jak w zegarku szwajcarskim. Każdy może mylić się w aplikacji prawa moralnego z różnych powodów: braku wiedzy, fałszywej wiedzy, przywiązania do zła i grzechu, ogłuszenia i zaciemnienia przez często popełniane grzechy, słabości, niewystarczającego jeszcze stopnia miłości itd.
Bóg mówi do nas przez zasłonę, nie wprost. Nie zwraca się już do doskonale uformowanych, lecz będących w drodze, pokonujących różne trudności i przeszkody. Św. John Henry Newman, katolicki specjalista od sumienia, pisze, że „zmysł dobra i zła będący pierwszym elementem religii jest tak delikatny, tak łatwo ulegający dezorientacji, zaciemnieniu, wypaczeniu, tak subtelny w swoich metodach argumentacji, tak łatwo poddający się kształceniu, tak tendencyjny w wyniku pychy i namiętności, tak niestały w kierunku, w którym podąża, iż starając się istnieć pośród różnych działań i triumfów ludzkiego intelektu, zmysł ten jest największy ze wszystkich nauczycieli i równocześnie świeci jednak najsłabszym światłem”. Sumienie człowieka należy więc traktować z delikatnością. Gdyby nie nasza niedoskonałość i skutki grzechu, nie potrzebowalibyśmy ani Objawienia, ani prawa spisanego. Wiedzielibyśmy wszystko intuicyjnie i bezpośrednio. Ale nie żyjemy w takiej kondycji.
Dlatego Kościół w swojej mądrości rozróżnia, że choć konkretna osoba może popełniać obiektywne zło, to jednak nie zawsze ponosi za nie pełną odpowiedzialność, czasem w ogóle. Jan Paweł II przypomina, że w kształtowaniu sumienia człowieka bardzo pomaga Kościół i jego nauczanie, czyli Magisterium (VS, 64). Nie zastępuje ludzkiego sumienia i szukania prawdy, lecz wspiera człowieka w jej odkrywaniu. Nie można prawdy narzucić siłą. Niepodobna też oczekiwać, abyśmy w sprawach moralnych i duchowych otrzymywali specjalne objawienia z góry i niepodważalne oświecenia.
Prymat sumienia
Jak więc zastosować te ogólne zasady do postawionego na początku tego tekstu pytania? Co ma zrobić osoba, która doświadcza w sobie rozdźwięku między głosem sumienia a nauczaniem Kościoła? Otóż dobry spowiednik nie wymaga od spowiadającego się, że z dnia na dzień całkowicie zmieni życie. A z kolei rozumiejący to penitent jest gotowy do nieustannego rozeznawania, nieustannego szukania coraz większego dobra w zmieniających się okolicznościach swojego życia. Jeśli więc wierzący po modlitwie i konsultacji uczciwie stwierdza, że sumienie nie pozwala mu realizować jakiejś części moralnego nauczania Kościoła, powinien pójść za sumieniem, dopóki trwa takie przekonanie. Nie można go zmusić, aby natychmiast zmienił swoje zdanie, albo wmówić mu, że jest w błędzie, choć on widzi sprawę inaczej. Dlaczego? Bo byłby to rodzaj zewnętrznego przymusu i autorytaryzmu. Można wprawdzie nakazać sobie lub komuś jakieś moralne działanie, gwałcąc wolność, ale doprowadzi to tylko do jeszcze głębszego rozdźwięku.
Prymat sumienia, który Kościół podkreśla, nie oznacza jednak zignorowania nauczania, ale jest uznaniem, że dana osoba nie może być zmuszona do czynienia tego, co jej zdaniem jest złe. W ten sposób szanuje się zarówno wolność, jak i godność człowieka, a także prawo wzrostu.
Szacunek dla powolnego wzrostu nie oznacza oczywiście popadnięcia w drugą skrajność, czyli przyklepania wszystkiego i spoczęcia na laurach. Jeśli osoba wierząca napotyka na dużą trudność w akceptacji nauczania Kościoła i żywi przekonanie, że powinna inaczej postąpić, a równocześnie nie czuje się z tym dobrze, to taki duchowy stan jest sygnałem do podjęcia wysiłku, czyli dalszej formacji sumienia. Ta praca polega na badaniu siebie, szukaniu, pytaniu, rozważaniu Słowa, modlitwie i rozmowie z doświadczonym kierownikiem duchowym, który pokaże kierunek i spokojnie będzie towarzyszyć osobie w drodze do zrozumienia i przyjęcia nauczania moralnego sercem. Często kosztuje to wiele cierpliwości, czasu i wewnętrznych zmagań. Przecież nawet ojciec syna marnotrawnego pozwolił mu na eksperymenty z własną wolnością i doświadczenie skutków swoich wyborów, aby jego dziecko samodzielnie odkryło, gdzie znajduje się prawdziwy dom i miłość.