Powiedziała Pani, że nauczyciel to jeden z najpiękniejszych i najważniejszych zawodów na świecie. Brzmi nieco patetycznie…
– Na początku zaznaczę, że naprawdę w to wierzę. My, nauczyciele, mamy realny wpływ na swoich uczniów i to daje ogromne poczucie sensu tego, co robimy. Jeśli zdobędziemy zaufanie młodych ludzi, mamy szansę stać się dla nich przewodnikami, towarzyszyć im w zdobywaniu wiedzy i umiejętności, pomagać w problemach. Z drugiej strony sami możemy się też od nich uczyć. Z tej relacji można czerpać ogromną satysfakcję. Dlatego uważam, że to jeden z najpiękniejszych zawodów na świecie.
Dopytam o to poczucie sensu. Wydaje się, że występuje ono mimo niesprzyjających okoliczności, których w zawodzie nauczyciela nie brakuje.
– Jeśli ma Pan na myśli system, to rzeczywiście tak jest. Podstawy programowe są przeładowane, biurokracja osiąga absurdalne rozmiary, mamy obsesję na punkcie ocen i egzaminów – to wszystko prawda. Można na ten system narzekać, można go krytykować.
Ale z drugiej strony bardzo wielu nauczycieli wie, że nie o to chodzi w edukacji. Czy moim celem, jako nauczycielki historii, powinno być to, żeby uczniowie znali daty stu najważniejszych wydarzeń? Absolutnie nie, bo pewnie sama ich dokładnie nie znam (śmiech). Chciałabym za to, żeby dzięki moim lekcjom umieli analizować pewne procesy i zjawiska, wiedzieli, dlaczego Polska jest dziś taka a nie inna, żeby wykształcili w sobie właściwe postawy itp. To dużo ważniejsze niż faktografia.
W takim razie przejdźmy od szczegółu do ogółu. O co w edukacji powinno chodzić?
– Wskazałabym trzy obszary. Po pierwsze: socjalizacja. To jeden z najważniejszych procesów, jakie dokonują się w szkole. Młodzi ludzie uczą się pewnych norm, zachowań, po prostu żyć w społeczeństwie. Te procesy zachodzą w każdej szkole, bez względu na to, jaka ona jest.
Po drugie: rozwój. Dzieci i młodzież powinni nabywać nowe kompetencje i umiejętności. Ale muszą też uczyć się elastyczności, żeby dostosować się do zmieniającego się świata i być gotowi np. na to, że będą zmieniać pracę, a co za tym idzie – będą musieli uzupełniać swoją wiedzę.
Po trzecie: powinna dawać ogólne wyobrażenie o świecie. Ale z uwzględnieniem pasji i predyspozycji każdego ucznia. Powinniśmy wspierać młodych ludzi w ich mocniejszych stronach, ale też wskazywać te słabsze. Bo nie chodzi o to, żebyśmy wychowywali przemądrzałych zarozumialców. Chodzi o to, żeby każdy młody człowiek umiał się właściwie ocenić, mając przy tym poczucie własnej wartości.
Łatwiej realizować te zadania, gdy nauczyciel i uczniowie żyją w dobrych relacjach. Trudno jest zbudować w klasie taką atmosferę wzajemnego zaufania?
– Punktem wyjścia jest dla mnie to, co o dzieciach mówił Janusz Korczak: że trzeba na nie patrzeć jak na ludzi i traktować je podmiotowo. Jeżeli tak właśnie traktujemy uczniów, to razem jesteśmy w stanie wypracować dobrą atmosferę.
Mamy tu sporo do zrobienia, bo nasz system działa jeszcze według pomysłu postpruskiego, w którym nauczyciel jest raczej treserem: ma monopol na wiedzę, uczniowie mogą go tylko słuchać. Ten system w XIX w. miał swoje uzasadnienie: jego celem było wykształcić posłusznych urzędników. Ale dziś nie można na szkołę patrzeć w ten sposób. Zejście z piedestału może być dla nas nauczycieli trudne. Ale pamiętajmy, że w bardziej partnerskich relacjach z uczniami nie chodzi o to, żebyśmy zostali ich kumplami. Granice są potrzebne, ale młody człowiek powinien mieć poczucie, że jego zdanie się liczy.
Nauczyciele często pytają mnie, jak mają zmotywować swoich uczniów do działania. Odpowiadam, żeby spytali ich najpierw, co chcą zrobić. Dlatego w klasach, w których uczę, zadaję pytania: czym się interesują, w jaki projekt chcieliby się zaangażować, daję im kilka do wyboru. I to działa. Spójrzmy szerzej – na Młodzieżowy Strajk Klimatyczny. On pokazał, że młodzi ludzie potrafią się świetnie zorganizować, przygotować kampanię społeczną, zrobić pikietę itd. Wystarczy dać im trochę przestrzeni i zaufania i okazuje się, że nie siedzą z nosami w smartfonach.
Właśnie, zaufanie. Mam wrażenie, że w czasach, kiedy uczniowie nie zawsze mają dobre relacje ze swoimi rodzicami, nauczyciel, do którego młody człowiek może zwrócić się po pomoc, jest tym bardziej potrzebny.
– To prawda. I znowu: systemowo mamy z tym problem. Pomoc pedagogiczno-psychologiczna w Polsce leży, połowa młodych ludzi w szkołach nie ma dostępu do psychologów, bo nie są oni zatrudniani. Co w tym wszystkim mogą zrobić nauczyciele? Proszę pamiętać, że jesteśmy fachowcami w swoich dziedzinach, nie mamy przygotowania do pełnienia funkcji pedagogów czy psychologów. Sama jestem bardzo empatyczną i wrażliwą osobą, w związku z czym wiele osób zwraca się do mnie o pomoc. Przez 11 lat w zawodzie przeżyłam wiele tragedii młodych ludzi. Nikt nie przygotował mnie na to, dlatego każdą z tych sytuacji bardzo odchorowywałam. Ale jednocześnie miałam poczucie, że muszę być z nimi, bo nie mają się do kogo zwrócić.
Mało w tej rozmowie mówiliśmy o rodzicach…
– A to bardzo źle, bo oni też powinni być zaangażowani w temat edukacji.
Ma Pani pomysł, jak można ich bardziej wciągnąć w ten proces?
– Tu akurat system daje takie możliwości. Jest takie rozwiązanie jak rada szkoły. Zazwyczaj w szkołach działają rada rodziców, rada pedagogiczna i samorząd uczniowski. One się ze sobą nie spotykają. Rada szkoły mogłaby je ze sobą połączyć: dać możliwość wysłuchania i wypowiedzenia się wszystkim zainteresowanym stronom. Niestety, takie rozwiązanie nie jest popularne, bo działa tylko w 2 proc. szkół. A szkoda, bo byłoby to z pożytkiem dla wszystkich. Ale znów: to nie od systemu, a od nas samych zależy, czy uda nam się coś dobrego zrobić.
No właśnie. Czyli to pytanie, które Pani zadałem – o co chodzi w edukacji – powinniśmy postawić sobie wszyscy.
– Musimy pamiętać, że gramy do jednej bramki. Nie: rodzice kontra uczniowie, uczniowie kontra nauczyciele i nauczyciele kontra rodzice. Edukacja to nasza wspólna sprawa. Dodajmy, że bardzo ważna. Od tego, jakie w przyszłości będą pokolenia, które dziś są w szkole, albo trafią do niej za chwilę, zależy w jakim kraju będziemy żyli już za 10–20 lat.