Nie każdy wie, że we wrześniu odbył się szeroko zakrojony strajk górników. Był to jeden z bardziej przemilczanych w mediach strajków w ostatnich latach. O strajkach nauczycieli czy lekarzy rezydentów słyszała cała Polska, a o strajku górników nieliczni, zainteresowani sprawami publicznymi, czytający na co dzień gazety i portale informacyjne. Być może chodziło o to, że kilkuset górników śląskich kopalń strajkowało pod ziemią, więc nie rzucali się w oczy. Bardziej prawdopodobne jednak, że relacjonowanie strajku było niekomfortowe zarówno dla telewizji bliskich rządowi, jak i tych bliższych opozycji. Wszak górnicy protestowali przeciwko polityce rządu, który wielokrotnie zapewniał o swojej miłości do węgla. Z drugiej strony, górnicy bronili zakładów wydobywających węgiel, a energetyka węglowa jest przez opozycję odsądzana od czci i wiary.
To przemilczenie strajku dobrze obrazuje polską debatę o transformacji energetycznej. Niby wszyscy mają sprecyzowane zdanie, jednak gdy przychodzi do rozmowy o szczegółach, każdy mówi ogólniki lub kluczy. Temat węgla jest niewygodny nie tylko dlatego, że wzbudza ogromne emocje na Śląsku, który jest kluczowym regionem podczas wyborów. Przede wszystkim jest to temat niezmiernie trudny. Polska jest krajem znajdującym się w energetycznym pacie. Musimy transformować energetykę m.in. z powodu polityki unijnej, zwanej Europejskim Zielonym Ładem, zmierzającej, słusznie zresztą, do ograniczania emisji dwutlenku węgla. Jednocześnie nasz sektor energetyki węglowej zapewnia nam tak dużą część energii elektrycznej, że nie znalazł się jeszcze nad Wisłą taki, który by mądrze opowiedział, jak od tego węgla rzeczywiście odejść.
Mimo wszystko 25 września tego roku zdarzyła się rzecz bez precedensu. Dosyć niespodziewanie rząd podpisał porozumienie z górnikami, zakładające likwidację branży. A związki zawodowe się na to zgodziły. Po raz pierwszy w historii Polska oficjalnie przyznała, że węgiel nie będzie naszym źródłem energii po wsze czasy, określając nawet konkretną datę końca górnictwa węgla kamiennego.
Krok po kroku...
W porozumieniu rządu z górnikami określono datę zakończenia pracy każdej z kopalń należących do Polskiej Grupy Górniczej. Proces zamykania kopalń rozpocznie się w przyszłym roku, gdy zlikwidowana zostanie ruch „Pokój” kopalni „Ruda”. W tym samym roku słynna kopalnia „Wujek” zostanie połączona z „Murcki-Staszic”, co de facto zakończy działalność „Wujka”. Dwa pozostałe ruchy kopalni „Ruda” – „Bielszowice” oraz „Halemba” – zostaną połączone w 2023 r. i zakończą pracę w 2034. To było kluczowe dla Rudy Śląskiej, w której zamknięcie wszystkich trzech zakładów jednocześnie mogłoby spowodować katastrofę ekonomiczno-społeczną. Wydłużenie pracy „Halemby” zapewni temu miastu jeszcze kilkanaście lat na przestawienie lokalnej gospodarki na inne tory. W 2035 r. eksploatację zakończy jedna z największych i najbardziej rentownych kopalń w Polsce, czyli „Piast-Ziemowit”. W latach 40. XXI w. zamknięte zostaną cztery ostatnie kopalnie należące do Polskiej Grupy Górniczej. Ostatnie dwa ruchy rybnickiej kopalni „ROW” – „Chwałowice” oraz „Jankowice” – działać będą aż do 2049 r.
Kluczowym elementem porozumienia jest zapewnienie wszystkim obecnie pracującym w PGG górnikom gwarancji zatrudnienia w sektorze górniczym aż do uzyskania praw emerytalnych. Bez tego zapisu związki zawodowe bez wątpienia nie przystałyby na porozumienie likwidujące branżę. Górnicy z zamykanych kopalń będą przenoszeni do zakładów jeszcze działających. Ci, dla których z jakichś względów nie znajdzie się miejsce pracy pod ziemią lub w zakładzie przeróbki mechanicznej węgla, będą mogli skorzystać z mechanizmów osłonowych – urlopu górniczego w wymiarze do 4 lat lub jednorazowej odprawy pieniężnej.
Do 15 grudnia tego roku ma zostać podpisana umowa społeczna, które doprecyzuje szczegóły porozumienia. Zawarte mają być w niej m.in. dokładne terminy zamknięcia każdej z kopalń, mechanizmy finansowania wygaszanych zakładów, a także inwestycje w nisko lub zeroemisyjne źródła energii w regionie. Żeby plan w ogóle mógł wejść w życie, rząd musi wcześniej uzyskać zgodę Komisji Europejskiej na udzielenie pomocy publicznej PGG. Część komentatorów powątpiewa, czy taką zgodę uzyska. Bartłomiej Derski z portalu „Wysokie Napięcie” twierdzi wręcz, że KE nie będzie mogła się zgodzić na tak długo trwającą pomoc publiczną, gdyż brakuje odpowiednich przepisów unijnych. Wydaje się jednak, że decydenci UE tak dobrze poruszają się w europejskich traktatach, że znajdą jakiś kruczek prawny, jeśli tylko będą chcieli. A w przypadku historycznego porozumienia, określającego zakończenie funkcjonowania polskiego sektora węglowego, powinni znaleźć w sobie na tyle dobrej woli.
…i co dalej?
Porozumienie dotyczy tylko kopalń należących do Skarbu Państwa. Nie obejmuje więc tej części sektora wydobywczego, która jest w rękach prywatnych – mowa o kopalni „Bogdanka” w zagłębiu lubelskim czy „Silesia” z Czechowic-Dziedzic na Śląsku. Mimo wszystko i tak dotyczy zdecydowanej większości polskiego sektora górniczego, więc można powiedzieć, że oznacza symboliczny koniec polskiego górnictwa. Zakończenie eksploatacji w polskich kopalniach wcale jednak nie oznacza, że Polska odejdzie od węgla. Nasze uzależnienie od „czarnego złota” nie jest uzależnieniem od kopalń, lecz od elektrowni węglowych, z których pochodzi zdecydowana większość energii elektrycznej powstającej nad Wisłą. W roku 2018 78 proc. energii elektrycznej zostało wyprodukowane z węgla, tymczasem z odnawialnych źródeł energii jedynie 13 proc., choć rok wcześniej było to 14 proc. Udział OZE w polskiej energetyce zamiast więc rosnąć, jeszcze spada. Rośnie za to znaczenie gazu w produkcji prądu, jednak wciąż odpowiada on za zaledwie 7,2 proc. produkcji energii pierwotnej (w 2017 r. za 5,6 proc).
Tymczasem założenia Europejskiego Zielonego Ładu, przyjęte na letnim szczycie UE, przewidują osiągnięcie przez kraje Unii Europejskiej zerowej emisji CO2 netto do roku 2050. Co gorsza, Fundusz Sprawiedliwej Transformacji, który miał finansować reformy sektorów energetycznych krajów UE, został ograniczony do zaledwie 10 mld euro (początkowo mówiono o kwocie cztery razy większej). Polsce miałaby przypadać jedna trzecia, o ile zadeklarujemy osiągnięcie neutralności klimatycznej, czego do tej pory nie zrobiliśmy.
W corocznym rankingu „Energy Transformation Index” (ETI), który pokazuje podatność sektorów energetycznych na reformy w kierunku osiągnięcia neutralności ekonomicznej, Polska sklasyfikowana jest dopiero na 75. miejscu. Z państw UE jedynie Bułgaria jest niżej (na 77. miejscu). Nasza niska pozycja to efekt przede wszystkim wysokiego udziału węgla w miksie energetycznym, niskiej elastyczności systemu elektroenergetycznego oraz niestabilnej polityki biznesowej. Analitycy Polskiego Instytutu Ekonomicznego (PIE) na podstawie wyników poszczególnych państw w ETI oszacowali, że Polska byłaby w stanie osiągnąć zerową emisję CO2 netto w roku 2056. Czyli siedem lat po zamknięciu ostatniej kopalni należącej do PGG.
Autorzy raportu „Przyszły miks energetyczny Polski” z Fundacji Instrat oraz PIE widzą jednak szansę na zmianę na tym polu. Na początek proponują postawienie w większym stopniu na gaz, którego znaczenie w polskiej energetyce wciąż jest niewielkie, choć rośnie. Gaz jest co prawda emisyjnym źródłem energii, jednak w wyniku jego eksploatacji generowana jest znacznie mniejsza ilość CO2 niż w przypadku węgla. Ze wszystkich paliw kopalnych jest on najbardziej „zielony”, więc mógłby stać się alternatywą przynajmniej w okresie przejściowym. Tak właśnie zrobili Duńczycy, którzy korzystali na dużą skalę z gazu w czasie przestawiania swojej energetyki na źródła odnawialne (czego zresztą do dziś jeszcze nie sfinalizowali). Polska uczyniła w ostatnim czasie wiele, żeby zdobyć nowe źródła dostaw gazu. Wybudowaliśmy Gazoport, podpisaliśmy umowę z Amerykanami na dostawy, uruchomiono również interkonektory gazowe m.in. z Niemcami. Rusza także budowa gazociągu Baltic Pipe, którym od końca 2022 r. będziemy mogli importować gaz z Norwegii. Przynajmniej według planów.
Rewolucja u bram
Prawdziwym „game changerem” w dążeniu do neutralności klimatycznej może się jednak okazać dopiero uruchomienie polskiej elektrowni atomowej. Energia jądrowa jest źródłem zero emisyjnym i bardzo stabilnym, więc posiadanie przynajmniej jednej wydaje się niezbędne, jeśli zamknięcie kopalń miałoby się dokonać bez większych perturbacji. Polska podpisała w zeszłym roku umowę o współpracy w dziedzinie energetyki jądrowej ze Stanami Zjednoczonymi, więc jest nadzieja, że jeśli naszym politykom brakłoby determinacji, to przynajmniej Amerykanie będą przypominać o podpisanym dokumencie. Budowa pierwszej elektrowni atomowej w Polsce ma ruszyć w 2026 r., jednak trudno się do tej daty specjalnie przywiązywać. Wszak była ona już wielokrotnie przekładana. Jeśli jednak zapowiedzi te rzeczywiście się zrealizują, to w roku 2040 w Polsce powinno działać sześć reaktorów jądrowych o mocy około 6–9 GW.
Odnawialne źródła energii wciąż odpowiadają za kilkanaście procent energii wytwarzanej w Polsce, jednak jest nadzieja, że będzie to się stopniowo zmieniać. Szczególnie w zakresie fotowoltaiki, której koszt wytworzenia w ostatniej dekadzie spadł ponad czterokrotnie. Zainstalowane moce paneli fotowoltaicznych od 2014 r. wzrosły stukrotnie i wynoszą obecnie 2,53 GW. To efekt m.in. programu „Mój prąd”, który dofinansowuje instalację paneli fotowoltaicznych w domach osób prywatnych do kwoty 5 tys. zł. Według szacunków w 2030 r. moce fotowoltaiki w Polsce mają już osiągnąć poziom ponad 7 GW, a pięć lat później nawet 11,5 GW, więc przebiją z nawiązką moc planowanej elektrowni atomowej. To w zdecydowanej większość energia rozproszona, wytwarzana przez tzw. prosumentów, czyli osoby prywatne udostępniające prąd do sieci z własnych instalacji. Największa elektrownia fotowoltaiczna w Polsce – zlokalizowana w Czernikowie i należąca do Energi – ma moc zaledwie niecałych 4 MW.
W czerwcu tego roku PGE uruchomiła natomiast dwie największe farmy wiatrowe w Polsce – w Kamieniu Pomorskim oraz Gryficach stanęły w sumie 43 wiatraki. Dzięki oddaniu tych inwestycji za jednym zamachem moc wiatrowa PGE zwiększyła się o jedną piątą. Spółka PGE Energia Odnawialna posiada już 16 farm wiatrowych i 29 elektrowni wodnych o łącznej mocy 2,3 GW.
Region z potencjałem
Zamykanie kopalń często jest przywoływane jako zagrożenie dla ekonomicznej stabilności Śląska. Trzeba jednak pamiętać, że region przeszedł w ostatnim czasie spore przemiany i jego gospodarka nie jest już oparta na kopalniach. Autorzy raportu „Od restrukturyzacji do trwałego rozwoju” z WiseEuropa wskazują, że w sektorze górniczym w 2016 r. pracowało już tylko 4 proc. zatrudnionych w regionie. Tymczasem cały przemysł ulokowany na Śląsku odpowiada aż za jedną trzecią regionalnego PKB. Od 2000 r. poziom rozwoju Śląska wzrósł z połowy średniej unijnej do niemal trzech czwartych. Stopa bezrobocia jest najniższa w całym kraju. PKB na głowę z uwzględnieniem siły nabywczej w podregionach tyskim i katowickim jest wyższe od niektórych przemysłowych regionów Europy Zachodniej – m.in. od francuskiego Nord-Pas-de-Calais czy brytyjskiego Yorkshire Południowego. W regionie jest także bardzo dobrze rozwinięte szkolnictwo zawodowe – szczególnie na tle reszty Polski – dzięki któremu można kształcić pracowników potrzebnych w nowych sektorach energetyki.
Oczywiście na Śląsku są także obszary mające spore problemy ekonomiczne – chociażby Bytom czy Ruda Śląska, w której działają skierowane do szybkiego zamknięcia trzy kopalnie. Górnicy otrzymali jednak gwarancje zatrudnienia, a likwidacja kopalń została rozciągnięta w czasie. Śląsk więc przeżyje wygaszanie polskiego górnictwa. Trudniejsze zadanie czeka polską energetykę.