Wtorek 28 lipca miał być dniem ogłoszenia kolejnego już planu restrukturyzacji górnictwa. Mówiło się o nim od kilku miesięcy, a za jego przygotowanie odpowiedzialny był minister aktywów państwowych Jacek Sasin, nadzorujący zarządzanie publicznymi przedsiębiorstwami w Polsce. Niestety, przygotowywany wystrzał okazał się niewypałem. Plan nie zyskał aprobaty związków zawodowych, które poddały go frontalnej krytyce. Ministerstwo wolało więc schować plan do szuflady, przynajmniej na jakiś czas. Wszystko to miało miejsce zaledwie kilka lat po poprzedniej, wielkiej restrukturyzacji, która miała raz na zawsze uzdrowić sytuację w polskim górnictwie. Coś więc musiało pójść nie tak.
Historia pewnej reformy
Ostatnia restrukturyzacja górnictwa polegała przede wszystkim na konsolidacji całego sektora. W tym celu powstała Polska Grupa Górnicza, która – podobnie jak Polska Grupa Energetyczna i Polska Grupa Zbrojeniowa – miała się stać wiodącym przedsiębiorstwem państwowym, skupiającym większość podmiotów z branży. W 2016 r. PGG przejęła aktywa Kompanii Węglowej, na które składało się kilkanaście kopalń, w tym dwie czołowe kopalnie w Polsce – KWK „Piast” i KWK „Ziemowit”. Rok później PGG przejęła aktywa znacznie mniejszego Katowickiego Holdingu Węglowego, w którego skład wchodziła m.in. słynna kopalnia „Wujek”. W sumie nowo utworzone przedsiębiorstwo zostało „wyposażone” w 15 przejętych z dwóch spółek kopalń i wiele mniejszych podmiotów – między innymi elektrociepłownie i zakłady remontowe. Spółka została dokapitalizowana, dzięki czemu miała być odporna na nadchodzące szoki na rynku węgla i energii. Konsolidacja kopalń pod jednym szyldem miała natomiast ułatwić lepsze zarządzanie kapitałem produkcyjnym polskiego sektora wydobywczego.
Początkowo wszystko szło zgodnie z planem. PGG sprzyjała zarówno dobra koniunktura w polskiej gospodarce, jak i ceny węgla. W 2017 r. ceny węgla na światowych giełdach dochodziły do 100 dolarów za tonę, a w 2018 r. w pewnym momencie nawet tę granicę przebiły. Spółka notowała więc dobre wyniki finansowe. W 2017 r. zysk był jeszcze niewielki – wyniósł 86 mln zł – jednak rok później PGG była na plusie prawie pół miliarda złotych. Kolejny rok nie był jednak łaskawy dla węgla, którego ceny spadły o połowę. Co było do przewidzenia, gdyż europejska energetyka odchodzi od tego paliwa w związku z polityką ograniczania emisji dwutlenku węgla. Hossa na rynku węgla nie mogła więc trwać latami. W ubiegłym roku PGG zanotowała co prawda zysk z działalności operacyjnej na poziomie 86 mln zł, jednak dokonała nadzwyczajnego odpisu aktualizującego wartość jej aktywów, przez co jej wynik finansowy znalazł się na ogromnym minusie – PGG była pod kreską 427 mln zł. Można więc powiedzieć, że straciła niemal wszystko, co zyskała rok wcześniej.
Według przedstawicieli PGG winą za nagły spadek rentowności polskiego górnictwa była polityka energetyczna UE i pięciokrotny wzrost opłat za emisję CO2, który osłabił konkurencyjność węgla jako źródła energii. Polityka ta nie była jednak tajemnicą, można się było do niej przygotować. Problem w tym, że w 2020 r. doszedł czynnik, który mało kto przewidywał – globalna pandemia COVID-19. W wyniku lockdownu gospodarki drastycznie spadł popyt na energię, a co za tym idzie, na źródła energii. To jeszcze bardziej pogrążyło Polską Grupę Górniczą.
Spadek wydajności
Więcej światła na przyczyny fiaska ostatniej restrukturyzacji górnictwa rzuciła kontrola NIK ze stycznia tego roku. Mówiąc wprost, Najwyższa Izba Kontroli nie zostawiła na niej suchej nitki. Kontrolerzy przede wszystkim znaleźli mnóstwo uchybień podczas samego tworzenia PGG. Wartość aktywów przejętych przez PGG została wyceniona o 40 proc. niżej niż wyceny niezależnych rzeczoznawców. Przy czym w niektórych kopalniach aktywa zostały wycenione znacznie wyżej, a w innych znacznie niżej. „Przeprowadzony sposób wyceny skutkował tym, że np. hipotetycznie identyczne urządzenie o wartości wycenionej przez rzeczoznawców majątkowych w wysokości np. 1 mln zł – w jednej z kopalń było księgowane w wartości blisko 1,3 mln zł, w drugiej 253 tys. zł, a w trzeciej jego wartość księgowa wynosiła 1 zł” – czytamy w raporcie pokontrolnym NIK.
Taka wycena aktywów zaciemniała prawdziwą kondycję finansową nowo powstałej spółki i uniemożliwiała skuteczne zarządzanie. Mimo wszystko część postawionych zadań została wykonana. Do Spółki Restrukturyzacji Kopalń przeniesiono część nieefektywnych zakładów. Łączenie poszczególnych podmiotów w kopalnie zespolone (połączono m.in. „Piasta” z „Ziemowitem”) i tworzenie wyrobisk połączeniowych między nimi nieco polepszyło wykorzystanie ich potencjałów. Jednak polskie kopalnie pozostały niekonkurencyjne względem dostawców węgla z innych krajów. I to mimo że inwestorzy (m.in. państwowe spółki energetyczne) dokapitalizowały PGG kwotą 3,4 mld zł. W okresie 2016–2018 wynagrodzenia w górnictwie wzrosły o 13 proc., a więc dokładnie tyle samo, co wynagrodzenia w całej gospodarce. Problem w tym, że w tym samym czasie wydajność w górnictwie spadła o 2 proc. W 2016 r. w kopalniach należących do PGG wydobywano 716 ton węgla na pracownika rocznie, a w 2018 r. już tylko 701 ton.
Ukrywanie kłopotliwego planu
W maju tego roku minister Jacek Sasin w rozmowie z RMF zadeklarował, że przedstawi plan restrukturyzacji górnictwa w ciągu kilku tygodni, a w jego wyniku nikt nie straci pracy. Finalnie plan miał zostać zaprezentowany 28 lipca, jednak nie do końca odpowiadał zapowiedziom ministra Sasina z maja. Zakładał on likwidację dwóch kopalń – „Ruda” i „Wujek” – w których pracuje obecnie około 8 tys. osób. Miałyby one trafić do Spółki Restrukturyzacji Kopalń w październiku tego roku. Na trzy lata zawieszone miało także zostać wypłacanie czternastej pensji, a 30 proc. wynagrodzenia miało być uzależnione od wyników. Na odchodzących górników czekać miał pakiet osłonowy wart aż 5 mld zł, z którego miały zostać pokryte urlopy przedemerytalne dla pracowników dołowych, którym zostały cztery lata pracy lub mniej, oraz sięgające nawet 100 tys. zł odprawy za dobrowolne odejście z pracy. PGG miała także otrzymać 1,75 mld zł z Tarczy Antykryzysowej.
Górnicy jednak nie przystali na ten plan. Związki zawodowe zwracają uwagę, że w istocie oznacza on zamknięcie aż czterech kopalń, z czego trzy znajdują się na terenie Rudy Śląskiej, wchodząc w skład jednej zespolonej kopalni „Ruda”. To oznaczałoby katastrofę dla tego miasta. Według nich plan jest wstępem do zamknięcia wszystkich kopalń w Polsce do 2036 r., co jest niewytłumaczalne, zważywszy na to, że w nadchodzących latach Polska będzie importować nawet 10 mln ton węgla rocznie. Według związkowców optymalnym czasem zamknięcia ostatniej polskiej kopalni powinien być rok 2060, a proponowany pakiet osłonowy dla pracowników nie równoważy utraty pracy. „Solidarność” chciałaby również wprowadzenia rekompensat za ponoszenie opłat za emisję CO2, co miałoby częściowo zwiększyć opłacalność produkcji energii z węgla.
Głośny sprzeciw związków zawodowych sprawił, że propozycja Ministerstwa Aktywów Państwowych nie została ogłoszona. Ukrycie planów ministerstwa oczywiście nie oznacza, że problemy polskich kopalń zniknęły. Wręcz przeciwnie, odsuwanie restrukturyzacji górnictwa tylko jeszcze je pogłębi. Jeśli obie strony nie dojdą do porozumienia w ciągu następnych tygodni, marazm w polskim górnictwie może być już nie do ogarnięcia.