W ostatnim czasie regularnie polską debatę publiczną rozpalają dyskusje o energetyce. Niestety komentatorzy i politycy miotają się między pomysłami, które albo są nierealne, albo wewnętrznie sprzeczne.
Rekordy absurdów biją politycy Wiosny, którym na sercu leży ochrona klimatu i czyste powietrze. Chcą więc do 2035 r. wyeliminować wysokoemisyjny węgiel – problem w tym, że chcą to zrobić poprzez zamknięcie kopalń, a nie elektrowni węglowych. Tymczasem to te drugie emitują dwutlenek węgla, a nie te pierwsze. Co gorsza notorycznie mieszają problem smogu i emisji dwutlenku węgla, choć są to dwie różne kwestie. Jakby tego było mało, Wiosna stanowczo odżegnuje się od energii atomowej. Jeden z jej liderów, Krzysztof Śmiszek, stwierdził nawet, że budowa elektrowni atomowej w Polsce to „socjalistyczny wymysł”, choć akurat to energia z atomu gwarantuje niskie emisje przy stabilności dostaw. Sytuację pogorszył rewelacyjny serial HBO Czarnobyl, który tworzy klimat grozy, ale wprowadza widzów w błąd, jakoby na Ukrainie doszło niemalże do apokalipsy.
W takiej atmosferze argumenty schodzą na dalszy plan, a wygrywa ten, kto stworzy bardziej błyskotliwego mema i lepiej wypromuje go w sieci.
Cztery kluczowe surowce
Jeśli spojrzeć na energię w Polsce całościowo, a więc nie ograniczając się jedynie do publicznej energetyki elektrycznej, to nasz kraj oparty jest na czterech głównych surowcach – węglu kamiennym, węglu brunatnym, ropie naftowej oraz gazie ziemnym. Zdecydowanie najważniejszym z nich jest oczywiście ten pierwszy, który odpowiada za ponad połowę pozyskiwanej nad Wisłą energii pierwotnej. Zdecydowanie najmniejszy udział ma ropa naftowa, co pokazuje, że energia wytwarzana przez pojazdy jest marginalna w stosunku do całości energii wytwarzanej w Polsce. Z drugiej strony, emituje ona zanieczyszczenia na wysokości chodnika, więc akurat do smogu przyczynia się dużo bardziej. Warto też wiedzieć, że pozyskiwanie energii pierwotnej nad Wisłą w ostatnich latach spada. Szczyt przypadł na lata 2012–2013, gdy pozyskiwaliśmy rocznie ponad 3 tys. petadżuli (tj. bilionów kilodżuli) energii. W 2017 r. było to już jedynie około 2700 petadżuli, co oznacza, że zużywamy ją bardziej efektywnie.
Mimo wszystko pod względem ilości wytwarzanej energii pierwotnej na mieszkańca jesteśmy w czołówce Unii Europejskiej. W 2016 r. wytworzyliśmy 73 gigadżule na osobę, co uplasowało nas na 9. miejscu w UE. To jednak nic dziwnego, że nasze potrzeby energetyczne są wysokie. Na drugim końcu zestawienia są kraje ciepłego południa oraz te mniej uprzemysłowione. A Polska nie jest ani jednym, ani drugim – zimy wciąż potrafią być u nas mroźne, a udział przemysłu w naszym PKB jest stosunkowo wysoki. Polska jest też jednym z najbardziej zmotoryzowanych państw Europy, co także wpływa na poziom wytwarzanej energii pierwotnej.
Z tego względu nasza gospodarka emituje stosunkowo dużo dwutlenku węgla, który z powodu ocieplania się klimatu jest ostatnio na cenzurowanym. W 2016 r. wyemitowaliśmy 398 milionów ton CO2, czyli odpowiadamy za 9 proc. ogólnej emisji w UE. Z drugiej strony warto pamiętać, że Niemcy stawiane za wzór energiewende, czyli transformacji energetycznej w zielonym kierunku, emitują 21 proc. unijnej emisji. Tymczasem Francja odpowiada tylko za 11 proc., choć ma aż 67 milionów obywateli (Niemcy około 80 mln, a Polska 38). Wynika to z tego, że energetyka Francji w zdecydowanie największym stopniu oparta jest na atomie, który jest niskoemisyjny. Polska jednak należy do krajów, które wykonały bardzo dużą pracę w zakresie ograniczenia emisji gazów cieplarnianych. W stosunku do 1990 r. emitujemy ich o 20 proc. mniej, choć równocześnie byliśmy w tym okresie najszybciej rozwijającą się gospodarką Europy. Pod względem spadku emisji jesteśmy porównywalni z Francją i Włochami, które przecież od lat tkwią w gospodarczej stagnacji.
Nadwiślańska energiewende
Jeśli wziąć już pod uwagę samą energię elektryczną, która jest zdecydowanie najważniejsza w krajowej energetyce, to węgiel staje się jeszcze ważniejszy. Pod względem zainstalowanych mocy wytwórczych, węgiel kamienny i brunatny odpowiadają razem za 70 proc., czyli ponad 31 gigawatów. Odnawialne źródła energii (OZE) i potencjalnie mogą wyprodukować 8,5 GW, czyli 19 proc. krajowej mocy. Wśród OZE zdecydowanie dominują elektrownie wiatrowe, których moc to 5,8 GW. Elektrownie na gaz ziemny odpowiadają jedynie za 6 proc. krajowych mocy.
Potencjalna moc to jedno, a jej wykorzystanie to drugie. OZE potencjalnie mogą wytwarzać 19 proc. krajowej energii, ale faktycznie wytwarzają jedynie 13 proc., gdyż wciąż są niestabilnym źródłem energii, zależnym w dużym stopniu od czynników zewnętrznych, np. atmosferycznych – natężenia wiatru i słońca. Dlatego też elektrownie węglowe, niezwykle stabilne, choć emitujące sporo CO2, odpowiadają aż za 78 proc. energii elektrycznej w Polsce. Równie stabilne elektrownie gazowe za nieco ponad 7 proc. W takiej sytuacji nic dziwnego, że emisja CO2 w Polsce jest stosunkowo wysoka, co sprawia, że ceny energii rosną z powodu wzrostu cen opłat za emisję.
Widać jednak, że energetyka w Polsce również przechodzi transformację, może nie tak efektowną jak niemiecka energiewende, ale jednak. W 2018 r. najwięcej nowej mocy zyskały nad Wisłą elektrownie gazowe – mowa dokładnie o 585 megawatach dodatkowej mocy. Ten doskonały wynik to przede wszystkim efekt zakończenia prac nad elektrociepłownią gazową w Płocku. Szybko rozwija się w Polsce również fotowoltaika, czyli energetyka pozyskiwana ze słońca. W 2018 r. panele fotowoltaiczne zamontowane nad Wisłą uzyskały dodatkowe 271 megawat, co oznacza wzrost aż o 80 proc. w stosunku do 2017 r. Pozostałe rodzaje elektrowni nie zmieniły specjalnie swoich mocy, a wzrosty lub spadki były niższe od 20 MW. Wyjątkiem są elektrownie węglowe, których moc spadła w 2018 r. o 88 MW.
Oddanie nowych bloków w elektrowni węglowej Kozienice oraz wspomnianej wyżej elektrociepłowni w Płocku sprawiło, że pod względem faktycznej produkcji w 2018 r. za największy wzrost odpowiadały węgiel kamienny (dodatkowe 2383 gigawatogodzin) oraz gaz ziemny (2683 GWh). Pomimo znacznego wzrostu zainstalowanych mocy fotowoltaika wytworzyła jedynie dodatkowe 135 GWh, a produkcja energii w elektrowniach wiatrowych wręcz spadła i to aż o 2061 GWh. Widać więc, że OZE są wciąż bardzo chimerycznym źródłem energii. Elektrownie wiatrowe były też w ostatnim czasie ofiarą niekorzystnych regulacji, które znacznie utrudniły ekspansję tego rodzaju działalności. Polska odchodzi też od spalania węgla brunatnego, z którego energia jest szczególnie „brudna”. Z tego surowca w 2018 r. uzyskaliśmy o 2874 Gwh mniej niż w roku poprzednim.
Import w miejsce wydobycia
Zamykanie kopalni, jakie miało miejsce w ostatnich latach, sprawiło, że wydobycie węgla w Polsce od kilku lat regularnie spada. Jeszcze w 2012 r. wydobyliśmy 80 mln ton węgla, tymczasem w 2018 r. już jedynie 65 mln ton. Czy to sprawiło, że zużywamy go mniej, jak chcieliby fachowcy z Wiosny Biedronia? Absolutnie nie, po prostu więcej go importujemy. W 2018 r. zaimportowaliśmy go 16 mln ton, czyli dwukrotnie więcej niż w 2012 r., w którym wydobycie było rekordowe w tej dekadzie. Zamykanie kopalni w oczywisty sposób nie sprawi, że Polska będzie wolna od węgla, gdyż prawie nie mamy innych elektrowni. Co gorsza, aż 78 proc. importowanego węgla pochodzi z Rosji, z której importujemy też przecież większość gazu, a także dużą część zużywanej ropy. Zamykanie kopalni powoduje więc przede wszystkim jeszcze większą zależność energetyczną od tego agresywnego i pozbawionego skrupułów sąsiada. Spadek wydobycia węgla sprawił również, że niemalże zupełnie zaniknął polski eksport tego surowca. W ubiegłym roku wyeksportowaliśmy zaledwie 2 mln ton węgla, choć jeszcze na początku wieku eksportowaliśmy go prawie 10 razy więcej.
Regularnie wzrasta też zużycie w Polsce gazu ziemnego. W 2017 r. zużyliśmy go już 20 mld metrów sześciennych, choć jeszcze w 2009 r. było to 16 mld. Jednak dzięki szeregowi inwestycji, takich jak Gazoport czy połączenia gazowe z sąsiadami, nie jesteśmy już tak zależni od importu z Rosji, jak kiedyś. Obecnie z kierunku wschodniego sprowadzamy w sumie 52 proc. zużywanego gazu – to wciąż wiele, ale wynika to już głównie z niższej ceny tamtejszego surowca, a nie z przymusu. 21 proc. zużywanego gazu wydobywamy sami, 8 proc. sprowadzamy z Kataru w postaci skroplonej przez Gazoport, a 18 proc. z Niemiec dzięki połączeniom gazowym. Pojawiły się też nowe kierunki importu tego surowca. Pierwsze dostawy otrzymaliśmy z USA, również przez Gazoport. W 2017 r. odpowiadały one jedynie za pół procenta naszego zużycia, ale ten kierunek ma bardzo duży potencjał wzrostu, gdyż Stany Zjednoczone dopiero niedawno zadecydowały o eksporcie swojego gazu łupkowego. Z Norwegii sprowadziliśmy tylko 0,4 proc. zużycia, ale przygotowywany właśnie Baltic Pipe sprawi, że norweski gaz stanie się dla nas dużo ważniejszy. A co za tym idzie, Gazprom powoli przestaje być dla nas niezbędnym dostawcą.
Ostatni dzwonek
Mimo poczynionych w ostatnich latach inwestycji, takich jak wspomniane bloki energetyczne w Kozienicach i Płocku czy Gazoport, polska energetyka stoi przed gigantycznymi wyzwaniami. Zdecydowana większość elektrowni jest przestarzała i wymaga modernizacji. Także sieci przesyłowe są stare, przez co tracimy sporo wytworzonej energii, a nasza efektywność energetyczna jest niska. Ceny opłat za emisje sprawiają, że cena energii elektrycznej w Polsce jest coraz wyższa, co widzimy doskonale w tegorocznych rachunkach. Każdej zimy polskie miasta pogrążone są w smogu, gdyż wciąż mnóstwo lokali mieszkalnych ogrzewanych jest domowymi piecami. Modernizacja sieci oraz podłączenie wszystkich mieszkań do centralnego ogrzewania to nasze podstawowe wyzwania. To drugie jednak sprawi, że zapotrzebowanie na moce w elektrowniach wzrośnie, a że opieramy się głównie na węglu, będziemy więcej płacić za emisję.
Rozwiązaniem może być budowa przynajmniej jednej elektrowni atomowej. Atom ma w Polsce złą renomę, głównie z powodu dwóch słynnych awarii – eksplozji reaktora w niedalekim Czarnobylu oraz japońskiej Fukushimie. Jednak skutki obu awarii okazały się po latach zdecydowanie mniejsze od prognoz, a niewielka liczba dużych awarii pokazuje, że jest to bezpieczny sposób pozyskiwania energii. Warto pamiętać, że Polska jest otoczona elektrowniami atomowymi niemalże ze wszystkich stron. Tak więc fakt, że sami nie mamy żadnej, w ogóle nie czyni nas bezpiecznymi na ewentualne skutki hipotetycznej awarii. Przykładowo w Czechach działa sześć reaktorów atomowych, które produkują 29 proc. krajowej energii elektrycznej. Cztery słowackie reaktory odpowiadają za ponad połowę krajowej produkcji energii elektrycznej, tak samo jest na Węgrzech. Na Ukrainie działa 15 reaktorów, które również zapewniają połowę prądu dla mieszkańców i przedsiębiorstw. Elektrownia atomowa budowana jest też w okręgu kaliningradzkim.
Niestety Polska zabiera się za ten projekt wyjątkowo niemrawo. Raport NIK dotyczący realizacji Programu Polskiej Energetyki Jądrowej (PPEJ) nie zostawił na nim suchej nitki. Choć pierwotnie planowano otwarcie elektrowni w 2024 r., to NIK wykazał, że jest to nierealne i najwcześniej zacznie ona działać po 2030 r. O ile w ogóle. W latach 2014–2017 wydaliśmy na PPEJ 776 mln zł, tymczasem niemalże nie zbliżyliśmy się do celu. A jak wykazał NIK, w długim okresie energia atomowa jest zdecydowanie najtańsza – koszt MWh wynosi 296 zł, przy 541 zł z węgla i 796 zł z wiatru. W koszcie energii z węgla połowę stanowią opłaty za emisję CO2, które w przypadku atomu nie występują. Trudno zrozumieć, dlaczego Polska wciąż nie ma własnej elektrowni atomowej, choć mają je niemal wszystkie kraje sąsiednie – nawet dużo mniejsza Słowacja i dużo biedniejsza Ukraina. Najwyższy czas wziąć się za realizację PPEJ na poważnie.
LICZBY
9. miejsce w UE zajmuje Polska pod względem ilości wytwarzanej energii na mieszkańca
Źródła energii:
78 proc. – elektrownie węglowe
13 proc. – odnawialne źródła
7 proc. – elektrownie gazowe
Koszt wytworzenia energii (MWh):
796 zł – z wiatru
541 zł – z węgla
296 zł – z atomu
398 mln ton CO2 wyemitowaliśmy w 2016 r. To oznacza, że odpowiadamy za 9 proc. ogólnej emisji w UE