Gdyby Polska ogłosiła kiedyś konkurs na wzorcowy przykład naszego narodowego imposybilizmu, niechybnie wygrałyby nadwiślańskie plany wybudowania elektrowni atomowej. Te plany towarzyszą nam co najmniej od lat 70. i wciąż nie udało się ich zrealizować. W gruncie rzeczy nawet tak do końca nie wiemy, czy rzeczywiście jej chcemy. To znaczy obecny rząd obwieścił, że jest zdecydowany, by sfinalizować wreszcie te zamierzenia, jednak są w Sejmie ugrupowania, które im się sprzeciwiają. Tak więc po prawie półwieczu dyskutowania wciąż nie doszliśmy w tej niezmiernie ważnej sprawie nawet do konsensusu. W ciągu tych niemal pięciu dekad tworzyliśmy plany, listy intencyjne, spółki celowe, nawet postawiliśmy prawdziwe, betonowe fundamenty – wydaliśmy zresztą na to wszystko setki milionów złotych – a wciąż trudno powiedzieć, czy choć trochę zbliżyliśmy się do celu. Co ciekawe, w ostatnim czasie pojawiła się szansa, że polskie władze może uprzedzić prywatny biznesmen, który planuje postawienie elektrowni atomowej należącej do kontrolowanego przez niego przedsiębiorstwa, jednego z największych w kraju.
Atomowa opera mydlana
Historia nieukończonej elektrowni jądrowej w Żarnowcu sięga początku lat 70. Wtedy rząd „wiecznego” premiera Jaroszewicza zdecydował, że należy zlikwidować… wieś. Leżące nad Jeziorem Żarnowieckim Kartoszyno miało zniknąć z powierzchni ziemi, gdyż te tereny miały się stać lokalizacją polskiej elektrowni jądrowej. Wieś więc zniknęła, a w 1982 r. podjęto ostateczną decyzję o budowie w tym miejscu elektrowni Żarnowiec. Zresztą planowano już także budowę kolejnej elektrowni Warta, niedaleko Piły. Jak się szybko okazało, zburzenie czegoś jest dużo łatwiejsze, niż wybudowanie czegoś innego na tym samym miejscu. Prace trwały, powstały nawet zalążki budynku głównego, jednak nie zdążono do przełomu w 1989 r.
Sprawę utrudniła katastrofa w elektrowni w Czarnobylu w 1986 r. Od tamtej pory budowa elektrowni jądrowej spotykała się ze sporym oporem społecznym. Nowa, demokratyzująca się Polska nie chciała pozostawiać tych protestów bez odpowiedzi, więc jeszcze w 1989 r. rząd Tadeusza Mazowieckiego wstrzymał budowę. Rok później zorganizowano w tej sprawie referendum, wokół którego różne organizacje ekologiczne prowadziły zmasowaną kampanię antyjądrową. Nic więc dziwnego, że aż 86 proc. głosujących zagłosowało przeciw realizacji inwestycji. W związku z tym 17 września 1990 r. podjęto ostateczną decyzję o zaniechaniu dalszej budowy elektrowni Żarnowiec.
W styczniu 2009 r. rząd premiera Donalda Tuska poinformował, że wraca do polskich marzeń atomowych. Ogłoszono wtedy rozpoczęcie polskiego programu jądrowego. Pierwszy blok miał rozpocząć działalność już w 2020 r. (jest koniec 2019 r., więc widać wyraźnie, na jakich słabych podstawach opierały się te plany). Powstała w tym celu spółka celowa należąca do Polskiej Grupy Energetycznej PGE-EJ. Na jej czele stał m.in. były minister rządu Tuska Aleksander Grad, który otrzymał tak wysoką pensję, że można było przypuszczać, że tym razem bierzemy się za sprawę naprawdę poważnie. Problem w tym, że także to spaliło na panewce. Na różnego rodzaju prace analityczne i projektowe wydaliśmy, jak wyliczyła NIK, 900 mln zł. Mimo to nie dało to żadnych poważnych rezultatów.
Chemiczny potentat wchodzi do gry
Obecny rząd ma mocarstwowe ambicje na różnych polach, z czym zresztą się nie kryje, więc można było przypuszczać, że powróci on do planów budowy elektrowni jądrowej nad Wisłą. Plany są ambitne, bo po 2033 r. powinny powstać w Polsce aż dwie elektrownie jądrowe, jedna w Polsce centralnej, a druga na północy kraju. W sumie mamy mieć sześć bloków jądrowych, a całość inwestycji może kosztować nawet 135 mld zł. To oczywiście może się wydawać ogromną kwotą, jednak będzie to inwestycja rozłożona na lata, więc w skali budżetu jest to suma do udźwignięcia. Problem w tym, że perspektywa czasowa jest niezmiernie daleka. Dokument Polityka Energetyczna Polski zakłada, że w 2033 r. zostanie dopiero rozpoczęta budowa pierwszego z sześciu bloków.
Jest jednak realna szansa, że tym razem pójdzie inaczej. Podczas czerwcowej wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA polski minister energii wraz ze swoim amerykańskim odpowiednikiem podpisali memorandum o współpracy polsko-amerykańskiej w obszarze energetyki jądrowej. W realizacji naszego programu jądrowego mielibyśmy skorzystać z technologii zza oceanu, oczywiście Amerykanie mieliby wtedy swoje udziały w projekcie, sięgające być może nawet 49 proc. Memorandum to nie jest jeszcze umowa, tylko zaledwie deklaracja woli, jednak można mieć nadzieję, że USA będą naciskać polską stronę, by uzgodnienia się zmaterializowały. Co może przełamie wreszcie polski imposybilizm w tej sprawie.
W październiku sprawa jednak nabrała niespodziewanie nowego wymiaru. „Dziennik Gazeta Prawna” poinformował, że grupa Synthos, należąca do najbogatszego Polaka Michała Sołowowa, podpisała porozumienie z gigantem jądrowym GE Hitachi Nuclear Energy (konsorcjum japońsko-amerykańskie). Synthos we współpracy z Hitachi ma w ciągu zaledwie dekady postawić w Polsce pierwszy reaktor jądrowy. Będzie to jednak niewielki blok, jego moc będzie wynosić 300 megawatów, a całość inwestycji będzie kosztować 1 mld dolarów. Nie zmieni więc to obrazu polskiej energetyki, jednak można mieć nadzieję, że jeśli inwestycja zakończy się sukcesem, na jednym reaktorze się nie skończy. Grupa Synthos to potentat przemysłowy, największy w Europie producent syntetycznego kauczuku i polistyrenu, którego roczne przychody wynoszą 2 mld euro. Dla Synthosu to przede wszystkim inwestycja mająca wesprzeć ich działalność, jednak może stać się punktem przełomowym – być może wreszcie pęknie bariera psychologiczna, która blokuje rozwój polskiej energetyki jądrowej.
Czysta i dostępna energia
Dlaczego w ogóle powinniśmy dążyć do budowy elektrowni jądrowej? Powodów jest kilka, a najważniejszym z nich jest konieczność ograniczania emisji dwutlenku węgla do atmosfery. Wymaga od nas tego unijna polityka klimatyczna, a jest to związane z potrzebą ograniczenia ocieplania się klimatu. Polska energetyka jest wysoko emisyjna, gdyż oparta jest na węglu. Tymczasem energetyka jądrowa jest w zasadzie zeroemisyjna. „Dym” unoszący się z chłodni kominowych przy elektrowniach jądrowych to jedynie para wodna.
Poza tym energia jądrowa w długim terminie jest dużo tańsza niż pozostałe źródła energii. Oczywiście sama budowa elektrowni jądrowej pochłonie gigantyczne kwoty, jednak tego typu instalacje są bardzo długowieczne. Kwota ta rozłoży się więc na kilkadziesiąt lat eksploatacji jednej takiej elektrowni, a koszty do wytwarzania samej energii są już niewielkie. Uran jest łatwo dostępny, a do produkcji potrzeba go bardzo niewiele. Raport NIK porównał średnią cenę megawatogodziny w całym czasie eksploatacji instalacji, wykorzystując dane z raportu OECD. Koszt energii jądrowej wyniósł 296 zł za MWh, gazowej 426 zł, węglowej 541 zł, wiatrowej 621 zł, a słonecznej 778 zł.
Poza tym budowa elektrowni jądrowej może zwiększyć niezależność energetyczną Polski, gdyż posiadamy znaczne zasoby uranu. Już teraz rozpoznane zasoby w naszym kraju wynoszą 7,3 tys. ton uranu, co starczyłoby na pół wieku pracy jednej elektrowni. Prawdopodobnie jednak na terenie syneklizy perybałtyckiej leży kolejne 20 tys. ton uranu, co już zapewniłoby surowiec dla jednej elektrowni na prawie półtora wieku. Światowe zasoby uranu również są bardzo duże. Przy obecnym zużyciu szacuje się, że starczyłoby ich na kolejny wiek, a wciąż odkrywane są nowe złoża. W ciągu zaledwie ostatniej dekady rozpoznane zasoby uranu wzrosły o jedną czwartą.
Kontrowersyjny atom
Oczywiście pojawiają się również argumenty przeciw budowie elektrowni jądrowej w Polsce. Przede wszystkim odnoszą się one do bezpieczeństwa. Duże awarie elektrowni jądrowych można policzyć na palcach jednej ręki – można wymienić głównie Czarnobyl oraz Fukushimę. Prawdopodobieństwo awarii jest więc niewielkie, jednak jeśliby do niej doszło, skutki mogłyby być ogromne. Koszt usuwania skutków awarii w Fukushimie szacuje się na kilkaset miliardów dolarów. Po pierwsze jednak współczesne technologie jądrowe wyposażone są w takie mechanizmy bezpieczeństwa, że ryzyko większej awarii jest bliskie zera. Trzeba pamiętać, że katastrofa w Czarnobylu była efektem całej serii ewidentnych błędów ludzkich oraz źle zaprojektowanego reaktora, którego wady były ukrywane przez cenzurę ZSRR. A w elektrownię w Japonii uderzyło tsunami, które Polsce raczej nie grozi. Po drugie, Polska i tak jest otoczona reaktorami jądrowymi niemal ze wszystkich stron. Działają one chociażby na Słowacji, Ukrainie, w Szwecji, na Węgrzech i w wielu innych europejskich państwach.
Kolejnym argumentem przeciwników energii jądrowej jest teza, według której cały świat odchodzi od atomu, gdyż to przestarzała technologia, rodem z XX wieku. Internet też jest rodem z XX wieku i jakoś nikt nie zakłada jego końca. Trudno zresztą powiedzieć, żeby świat rzeczywiście ograniczał zużycie energii jądrowej. W 2018 r. zużycie energii z tego źródła wzrosło o 2,4 proc., a w samej Azji aż o 12 proc. Do czego walnie przyczyniły się Chiny, bardzo szybko zwiększające konsumpcję energii jądrowej. W samej Europie również nastąpił wzrost zużycia energii jądrowej, chociaż minimalny – o 0,1 proc. Jednak np. w Szwajcarii wzrost ten wyniósł aż 25 proc. Francja jest drugim największym na świecie konsumentem energii jądrowej – w ubiegłym roku zwiększyła ona jej zużycie o kolejne 3,6 proc.
Poza tym w Europie buduje się mnóstwo nowych reaktorów. Francuzi budują nowy reaktor we Flamanville, a Finowie w Olkiluoto. W słowackiej miejscowości Mochovce budowane są nawet dwa nowe reaktory. Stawiają je także Ukraińcy, a w obwodzie kaliningradzkim powstaje jeden reaktor, choć jak na razie budowa została wstrzymana z przyczyn organizacyjno-finansowych. Co ciekawe, w mieście Ostrowiec pierwszą elektrownię jądrową, złożoną z dwóch reaktorów, budują Białorusini. Niedługo może się więc okazać, że będziemy otoczeni elektrowniami jądrowymi ze wszystkich stron i jako jedyni w regionie nie będziemy mieli własnej.
Boisko z odpadem
Jeszcze innym problemem jest składowanie odpadów. Oczywiście jest faktem, że radioaktywność odpadów atomowych może się utrzymywać przez setki lat, a obszar składowania siłą rzeczy jest ograniczony – nie można tego robić w nieskończoność, bo zabrakłoby ziemi. Radioaktywność odpadu jest jednak neutralizowana poprzez zeszkliwianie, a same odpady są zakopywane w szczelnych beczkach bardzo głęboko pod ziemią. Poza tym ilość odpadu jest bardzo niewielka – podczas gdy elektrownia węglowa spala rocznie 3 mln ton surowca, to elektrownia jądrowa o takiej samej mocy zaledwie 30 ton. Do składowania odpadów przez dziesięciolecia wystarczy obszar wielkości kilku boisk piłkarskich.
Trzeba też pamiętać, że polska ma pewne doświadczenie w energetyce jądrowej. Mało kto wie, że w Polsce działa czynny reaktor jądrowy Maria – bardzo niewielki, bo o mocy 30 megawat, ale jednak. Zresztą w ostatnich kilku dekadach działało ich nad Wisłą więcej – były też Ewa, Anna, Agata i Maryla. Wielu polskich naukowców zatrudnionych jest w przemyśle jądrowym w innych państwach. Nie będziemy więc zupełnie zdani na łaskę innych – choć oczywiście samą technologię będziemy musieli sprowadzić i za nią zapłacić.
Własne elektrownie jądrowe mają kraje od nas nie tylko dużo biedniejsze, ale i mniejsze. Połowa prądu na Ukrainie i na Słowacji wytwarzana jest z atomu. Jedna trzecia w Bułgarii i Chorwacji. Z całym szacunkiem dla tych państw, ale jeśli Bułgarzy i Chorwaci potrafili zbudować i bezpiecznie eksploatować własne elektrownie jądrowe, to naprawdę nie ma powodu, żeby nie mogli tego wreszcie zrobić Polacy.
Koszt energii (za MWh)
296 zł – jądrowa
426 zł – gazowa
541 zł – węglowa
621 zł – wiatrowa
778 zł – słoneczna