Rząśnia to niewielka miejscowość w województwie łódzkim. Kilka tysięcy mieszkańców, sklepy, kościół, szkoła, urząd gminy. Gdy popatrzeć uważnie na jej zdjęcie satelitarne, od razu zwraca uwagę liczba dachów, na których zainstalowano panele fotowoltaiczne. Należy do nich także dach miejscowej plebanii. Właśnie Rząśnia jest jedną z nielicznych gmin w Polsce, gdzie prawie wszyscy mieszkańcy to już tzw. prosumenci – czyli nie konsumenci energii elektrycznej, ale ci, którzy sami ją produkują na własne potrzeby, nadwyżki wysyłając do sieci lub magazynując w akumulatorach. To wszystko efekt realizowanego od kilku lat lokalnego programu dofinansowania, w którym gmina finansuje nawet 80 proc. kosztu montażu paneli.
Według danych opublikowanych w ubiegłym tygodniu przez Agencję Rynku Energii liczba indywidualnych prosumentów wzrosła w Polsce w ciągu zaledwie pięciu ostatnich lat aż o jedenaście TYSIĘCY procent i wyniosła w 2020 r. już 500 tys. gospodarstw domowych. I chociaż nadal produkowana przez nich energia jest zaledwie nikłym procentem całej energii produkowanej w Polsce (1,2 roc.), to i tak już w samym tempie przyrostu widać, z jak dynamiczną rewolucją mamy do czynienia.
– Opłacalność – to klucz do każdej rewolucji technologicznej – uważa Aleksandra Gawlikowska-Fyk z think tanku Forum Energii. – Jeśli nam się coś zaczyna opłacać, to nawet nie potrzeba zmiany mentalności, żeby nas do tego przekonać. I to się dziś dzieje w polskiej energetyce, która powoli od kilku lat przestawia się na OZE – mówi.
Oblicza rewolucji
OZE, czyli odnawialne źródła energii, to nie tylko panele fotowoltaiczne zapewniające własny, bezpłatny prąd ze słońca dla ich posiadacza. To również kolektory słoneczne, za pośrednictwem glikolu ogrzewające płynącą w mieszkaniu wodę (także tę grzewczą), farmy fotowoltaiczne produkujące sieciowy prąd na dużą skalę, elektrownie wodne, źródła geotermalne, biopaliwa czy wreszcie farmy wiatrowe na morzu lub na lądzie. W przypadku źródeł wiatrowych i słonecznych ich niewątpliwą zaletą jest niewyczerpywalność „paliwa” oraz cena: wszak i słońce, i wiatr działają za darmo, my zaś płacimy jedynie za technologię pozwalającą dobrze je wykorzystać.
Tak pozyskana energia najczęściej nakręca inne bezemisyjne technologie, np. pozwala zasilać samochody elektryczne (bezpłatnie – jeśli ją sami wyprodukujemy), produkować wodór, pełniący funkcję magazynu energii lub paliwa, czy zasilać pompy ciepła – źródła ogrzewania dla całych domów.
Wiele wskazuje na to, że wymienione wyżej źródła zielonej energii przestają już być fanaberią ekologów, a stają się koniecznością w Polsce. Z kilku powodów. – Po pierwsze, władze Polski w umowach międzynarodowych, takich jak Porozumienie Paryskie czy unijny Zielony Ład, zobowiązały się do przeciwdziałania zmianom klimatu i degradacji środowiska – mówi Magdalena Maj, analityk Zespołu Energii i Klimatu w Polskim Instytucie Ekonomicznym. – Większość emisji gazów cieplarnianych, które wpływają na zmiany klimatu, pochodzi z paliw kopalnych. Dlatego rozwiązaniem jest zastępowanie węgla odnawialnymi źródłami, które zapewnia nam czystą energię. Po drugie, paliwa kopalne to źródła wyczerpywalne, które kiedyś i tak będą musiały być zastąpione. Po trzecie, w Polsce wydobycie węgla i jego cena przestają być konkurencyjne zarówno wobec węgla na innych rynkach, jak i wobec innych źródeł energii. Koszty droższej produkcji energii, a także koszty zdrowotne i środowiskowe będą ponosić konsumenci. Dlatego im wcześniej zaczniemy planować transformację energetyki i całej gospodarki, tym będzie ona mniej dotkliwa w skutkach, także dla sektora górniczego, i mniej kosztowna dla odbiorców energii – konkluduje.
Rząd ma plan
Nie dalej jak dwa tygodnie temu Centrum Informacyjne Rządu poinformowało o przyjęciu dokumentu zatytułowanego „Polityka energetyczna Polski do 2040 r.”, dokładnie opisującego oficjalną polską strategię energetyczną na najbliższe lata. To, na co wszyscy zwrócili uwagę, to tempo rewolucji przewidziane przez rząd. W ciągu najbliższych dziewięciu lat, czyli do roku 2030, udział węgla w strukturze zużycia energii ma z obecnych około 70 proc. zejść nawet do 37,5. Do tego czasu udział źródeł odnawialnych ma wzrosnąć z obecnych kilkunastu procent do 32. Tylko moc zainstalowanych farm wiatrowych na Bałtyku ma wynieść 5,9 GW, czyli więcej, niż obecnie produkuje elektrownia Bełchatów (5,3 GW). Zważywszy na fakt, że obecnie nie działa na polskim morzu ani jedna taka farma – jest to tempo imponujące. Realne jednak, jeśli wziąć pod uwagę liczbę firm, które już inwestują w ich budowę. Wśród nich są tacy giganci jak RWE czy Iberdrola, nie brak też rodzimego Synthosu, należącego do miliardera Michała Sołowowa, czy Polenergii, należącej do Dominiki Kulczyk.
Wśród rządowych planów energetycznych znalazła się również pierwsza polska elektrownia jądrowa na sześć bloków jądrowych, produkujących bezemisyjnie nawet 6-9 GW energii.
Spóźniona polityka
Dokument został różnie oceniony przez różne środowiska. Związek zawodowy „Solidarność” ‘80 grzmi, że rząd chce w piorunującym tempie pozbawić pracy tysiące górników, inni zaś wytykają, że dokument nie wprowadza żadnej rewolucji, a jedynie sankcjonuje tę, która już się dzieje. – O tym dokumencie słyszymy już od siedmiu lat, trzy lata temu ukazał się jego wstępny projekt. Opublikowany dziś opis też nie niesie niezbędnych wyliczeń, zapowiada jedynie, że ukażą się w „Monitorze Polskim”. Trudno zatem odbierać ten dokument jako wyznacznik kierunku zmian. Raczej jest to spóźniony dowód na to, że dużo się już w polskiej energetyce dzieje – ocenia Magdalena Graniszewska z „Pulsu Biznesu”, specjalizująca się w branży energetycznej.
Jej zdaniem to opóźnienie władz Polski wynika z wcześniejszych oporów natury politycznej: rządzący bali się stracić wyborców w polskich górnikach. – Nie dalej jak w 2015 r., jeszcze przed wyborami, obie największe partie obiecywały górnikom, że „węgiel będzie zawsze”. Po wyborach zaś zwycięzcy realizowali te obietnice, blokując rozwój technologii OZE, wprowadzając m.in. ustawę zakazującą stawiania wiatraków w określonej odległości od zabudowań. Teraz jednak widać pewien przełom. Po pierwsze, rządzący widzą, że mając gotową strategię transformacji energetycznej, można na nią z UE wyciągnąć konkretne pieniądze, po drugie zaś widzą, że sami górnicy już się zmienili. Jest ich mniej, mają świadomość zmian klimatycznych, nieuchronności transformacji, także oni chcą oddychać dobrym powietrzem i chcą, by ich dzieci zajmowały się czymś „czystszym” niż wydobywanie węgla spod ziemi – zauważa Magdalena Graniszewska.
Przeszkody na drodze zmian
Rządowy plan zakłada, że zamykanie kopalń i odchodzenie od węgla jako dominującego źródła polskiego prądu i polskiego ciepła ma odbywać się w sposób „sprawiedliwy społecznie”. Dla pozbawionych pracy w górnictwie autorzy dokumentu przewidują powstanie 300 tys. miejsc pracy w branżach związanych z odnawialnymi źródłami energii, energetyką jądrową, elektromobilnością, infrastrukturą sieciową, cyfryzacją czy termomodernizacją budynków. „Sprawiedliwa transformacja oznacza zapewnienie nowych możliwości rozwoju regionom i społecznościom, które zostały najbardziej dotknięte negatywnymi skutkami przekształceń w związku z niskoemisyjną transformacją energetyczną. Działania związane z transformacją rejonów węglowych będą wspierane kompleksowym programem rozwojowym” – czytamy w dokumencie.
Aby to wszystko mogło stać się faktem, już teraz potrzebne są praktyczne zmiany. – Z całą pewnością już idziemy w dobrym kierunku. Bardzo ważne jest wyznaczenie dat odejścia od spalania węgla w gospodarstwach domowych, wiemy bowiem, że to one w dużej mierze odpowiadają za polski smog. Ciągle jeszcze jednak zostaje sporo do zmiany w regulacjach czy w systemach dotacji, warto też pomyśleć o powoływaniu doradców energetycznych, pomagających w przejściu na czystsze ogrzewanie. Ważna jest też rozbudowa i decentralizacja sieci energetycznej, by lepiej funkcjonowała w systemie wielu różnych źródeł – ocenia Aleksandra Gawlikowska-Fyk z Forum Energii.
Czy jednak jest możliwe, aby przejście z węgla na OZE nastąpiło płynnie i bezboleśnie? Zdaniem Magdaleny Maj z PiE samo OZE, czyli oparcie się głównie na wietrze i słońcu, nie wystarczy, by zaspokoić obecne potrzeby energetyczne kraju. – Zarówno wiatr, jak i słońce nie są stabilnymi źródłami. Czasem energii elektrycznej produkują za dużo, czasem zdecydowanie za mało. Dopóki nie powstaną odpowiednie systemy magazynowania nadwyżek energii i inteligentne sieci energetyczne, zapewniające płynność całego systemu, ważne, aby oprzeć go na jakimś stabilnym źródle o dużej mocy oraz na mniejszych elastycznych i kontrolowanych źródłach. Tym właśnie mogłaby być zapowiadana elektrownia jądrowa i przejściowo źródła gazowe – zauważa Magdalena Maj.
Według planów Ministerstwa Klimatu i Środowiska pierwszy reaktor miałby być uruchomiony już w 2033 r., jego budowa ma zaś ruszyć już w roku 2026. W przyszłym roku mamy poznać lokalizację.