W Glasgow trwa szczyt klimatyczny ONZ. Jaki wpływ na jego uczestników może mieć tegoroczny raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmiany Klimatu (IPCC)?
– Tegoroczny raport IPCC pokazuje nam, co powinniśmy zrobić, by nie przekroczyć wzrostu temperatury o 1,5oC względem średniej z lat 1850–1900, czyli początku epoki przemysłowej, napędzanej przez paliwa kopalne. Powstający przy ich spalaniu dwutlenek węgla ma tę niemiłą cechę, że kumuluje się w środowisku. Mechanizm ten można porównać do dolewania wody do zatkanej wanny. Kiedy dolewamy – poziom rośnie. Ostatecznie liczy się łączna objętość dolanej wody, nie zaś tempo nalewania. Jeżeli górną krawędzią wanny jest +1,5oC, to można powiedzieć, że dwutlenku węgla wyemitowaliśmy już tyle, że lada chwila zacznie się przelewać. Potem niestety może się okazać, że dobijemy do +2 oC czy +3 oC, a wraz z postępowaniem zmiany klimatu problemy będą lawinowo narastać.
Wzrost nie więcej niż o 1,5oC to ambitny cel, zaakceptowany sześć lat temu przez społeczność międzynarodową w porozumieniu paryskim.
– Zatrzymanie wzrostu średniej temperatury globu na poziomie 1,5oC, ewentualnie 2oC, wymaga realnie ścięcia emisji CO2: do 2030 r. o połowę, a do 2050 r. całkowicie. To jest olbrzymie wyzwanie, bo mówimy o paliwach kopalnych, które są podstawą zasilania naszej cywilizacji, gospodarki i dobrobytu. Rezygnując z nich z dnia na dzień, nie bylibyśmy w stanie utrzymać przy życiu 8 miliardów ludzi. Nie jesteśmy teraz na to gotowi. A przy okazji musimy poradzić sobie ze spadkiem bioróżnorodności, postępującym wylesianiem, erozją gleb i szeregiem innych problemów.
Przez minione dekady zmiany w kierunku gospodarki zeroemisyjnej były skutecznie torpedowane, a wnioski o ludzkim wkładzie w zmiany klimatu podważane.
– Najprostszą reakcją jest wyparcie i wiele osób idzie tą drogą, negując wyniki badań naukowych. Wnioski są tak poważne, że albo doprowadzimy do katastrofy klimatycznej na skalę planetarną, albo nauczymy się szybko odchodzić od paliw kopalnych, co wiąże się z licznymi zmianami. Bez wątpienia jest to niewygodne zarówno politycznie, jak i gospodarczo. Na poziomie psychologicznym także – przywykliśmy do wygody, podróżowania samochodem, samolotem, wygodnych acz nieefektywnych systemów ogrzewania opartych np. na węglu. Wtedy głusi jesteśmy na głos wzywający do opamiętania, dotykający kwestii egzystencjalnych. Musimy działać. Dalsze zamiatanie sprawy pod dywan skazane jest na porażkę.
Pewnym przełomem po latach zwłoki była konferencja klimatyczna w Paryżu i osiągnięte tam porozumienie.
– Udało się to na zasadzie dobrowolności. Każdy kraj według własnego uznania zadeklarował, jak widzi swoją transformację, by w efekcie globalnie utrzymać wzrost temperatur w przedziale 1,5–2oC. Było wtedy jasne, że te deklaracje mogą nie być wystarczające, ale trzeba przyznać, że stopniowo odchylają nas od trajektorii prowadzącej do katastrofy klimatycznej według najczarniejszego scenariusza. Przed porozumieniem z Paryża szliśmy według kursu na ocieplenie klimatu do 4–5oC do końca stulecia.
W Glasgow może dojść do przełomu?
– Porozumienie paryskie zakłada, że po 2020 r. w kolejnych latach kraje mają składać zaktualizowane deklaracje NDC (Nationally Determined Contributions). Przed tegorocznym szczytem był na to czas i jeżeli to, co zostało powiedziane, znajdzie potwierdzenie w dokumentach, to trajektoria wzrostu temperatur prowadzi nas na trochę ponad +2oC. To wciąż za dużo, ale widać poprawę. To proces wspierany rozwojem technologicznym. Już teraz najtańsza energia pochodzi z wiatru i słońca, jest sporo tańsza od węgla.
Drugim powodem są preferencje społeczne i wyborcze, bo zauważalny jest wzrost poparcia dla dekarbonizacji. Przez dekady odkładaliśmy działania „na jutro”, uzasadniając to, że konsekwencje też będą „jutro”. To „jutro” w końcu nadeszło. Katastrofy i anomalie pogodowe zaglądają nam w oczy. Narastające kryzysy migracyjne to wypadkowa tych zmian. Im szybciej zredukujemy emisje, tym pewniej unikniemy bardzo paskudnych konsekwencji w przyszłości.
W Polsce transformacja ma twarz górnika, bo węgiel to miejsca pracy, rodziny górników, usługi wokół przemysłu górniczego… Nikt z rządzących nie odważył się w porę na zmianę kierunku.
– Jak mówimy o konserwowaniu przez Polskę uzależnienia od paliw kopalnych, to powinniśmy zapytać, czego tak właściwie bronimy? Nie mamy ropy naftowej, a gazu ziemnego importujemy około 80 proc. Za ich zakup co roku wysyłamy za granicę dziesiątki miliardów złotych, głównie do rosyjskich oligarchów, a także szejków naftowych. Wbrew pozorom nawet węgla sprowadzamy coraz więcej, bo nasz jest niekonkurencyjny w skali światowej. 20 lat temu można było z tym jakoś żyć, ale dziś – gdy bezrobocie na Śląsku jest niewielkie, a wynagrodzenia poszły w górę – cena tony węgla jest bardzo wysoka, bo wydobycie w tonach w przeliczeniu na górnika w kopalniach głębinowych nie jest duże. Gdy upadał komunizm, w kopalniach węgla kamiennego pracowało 400 tys. osób, obecnie jest to około 80 tys. To mniej niż w branży fitness. Oczywiście górników będzie trzeba przebranżowić, by zapewnić im przyszłość. Ale to już stopniowo następuje. Pamiętajmy jednak, że do wydobycia węgla w mniej lub bardziej ukryty sposób dokładamy około 10 mld zł rocznie, czyli ponad 100 tys. zł na górnika. Rozumiem wspieranie miejsc pracy, ale można te środki lepiej wydatkować, z większą korzyścią dla gospodarki kraju.
Ile realnie może zająć nam odejście od węgla w Polsce?
– To się nie wydarzy jutro, potrzebujemy dziesięciu lat. Jeżeli chcemy myśleć poważnie o klimacie, to powinniśmy to zrobić do 2030 r. Porównując trendy cen energii z węgla i z odnawialnych źródeł energii (OZE), to w zdecydowanej większości może to nastąpić na zasadach rynkowych. Chwilowo obserwujemy wzrost cen gazu i węgla, górnicy się więc cieszą. Tyle że wyższe koszty energii z paliw kopalnych jeszcze przyspieszą inwestycje w odnawialne źródła energii i transformację energetyczną.
W którą stronę powinniśmy zmierzać?
– Musimy myśleć, jak zmniejszyć zapotrzebowanie na energię oraz zadbać o to, by mieć lepsze usługi energetyczne. Obrazowo mówiąc, nie potrzebujemy gigadżuli, tylko wygodnego życia. Domy zeroenergetyczne ogrzewane pompami ciepła, bez kominów i prawie bez rachunków. Miasta z transportem na modłę Kopenhagi, pojazdy elektryczne. Rzeczy trwałe, łatwe w naprawie i projektowane pod kątem odzysku surowców. I tak dalej. Oczywiście niezależnie od poprawy efektywności energetycznej zapotrzebowanie na energię nie spadnie do zera i będziemy potrzebowali źródeł energii. Będzie to głównie elektryczność – po pierwsze dlatego, że to najefektywniejszy nośnik energii, a po drugie dlatego, że źródła energii przyszłości: słońce, wiatr i ewentualnie atom, wytwarzają prąd. Różne opracowania, w tym m.in. raporty Międzynarodowej Agencji Energetycznej, wskazują na to, że dominującą rolę w nowym systemie energetycznym będą grały słońce i wiatr. Rzecz jasna, nie zawsze będzie świecić i nie zawsze będzie wiać.
Energia z atomu?
– Analizy pokazują, że do połowy stulecia atom będzie miał około 10-procentowy udział w globalnym miksie energetycznym, będzie więc uzupełniającym źródłem energii do słońca i wiatru. W niektórych krajach udział atomu będzie oczywiście większy, w innych mniejszy.
Z elektrowniami jądrowymi jest sporo problemów, także w samym systemie energetycznym. O ile kraje, które już dysponują atomem, będą często utrzymać funkcjonowanie elektrowni jądrowych, o tyle Polska niekoniecznie powinna na niego stawiać od zera. Z wielu względów, m.in. dlatego, że z punktu widzenia ochrony klimatu kraje rozwinięte powinny odejść od węgla do 2030 r., a tak szybko atomem go nie zastąpimy, dlatego że byłoby to droższe i mniej efektywne gospodarczo od systemu opartego o OZE, dlatego że inwestycje w OZE i efektywność energetyczną nakręcą polskie firmy i miejsca pracy, a atom byśmy kupili od zagranicy.
Często mówi się, że potrzebujemy stabilnego źródła energii, ale to myślenie „po staremu”. Potrzebujemy stabilnego systemu energetycznego, a precyzyjniej: zapewniającego tyle energii – wtedy i w takiej formie – ile jest potrzebne. Do źródeł pogodozależnych, jak wiatr i słońce, potrzebujemy magazynowania energii oraz źródeł dyspozycyjnych, uruchamianych, gdy nie ma energii z wiatru i słońca.
Jest jeszcze gaz, a jak gaz – to geopolityka.
– Mówimy „gaz” i co mamy na myśli? Czym jest gaz? To jest stan skupienia. Dziś może to być gaz ziemny, jutro biogaz i biometan, a pojutrze wodór – wytwarzany, kiedy wieje i świeci, i mamy nadmiar energii w systemie w wyniku elektrolizy. A gdy energii brakuje w turbinach gazowych, zamieniamy go w prąd i ciepło. Jest już parę pomysłów, jak to można ustawić.
Czy jest w Polsce przestrzeń na taką zmianę? Czy mamy szansę nadrobić z nawiązką dystans do rozwiniętych państw?
– Jeszcze parę lat temu niewiele osób było tym zainteresowanych, ale teraz jestem przekonany, że możemy skorzystać na tej transformacji. Zarówno w mediach, jak i w społeczeństwie, a więc i wśród polityków, przywiązanie do węglowej energetyki „z czasów Gierka” odchodzi w przeszłość, wraz z politykami wychowanymi w tamtych czasach. Nasza przyszłość nie jest w coraz głębszych dziurach w ziemi, w wydobywaniu resztek węgla, ale w transformacji, w dobrze zarządzanej kreatywnej destrukcji, w której lepsze nowe zastępuje stare, jak kiedyś wodociągi woziwodów, a samochody bryczki.
Termomodernizacja budynków?
– Technologie dla efektywnych energetycznie budynków – pompy ciepła, rekuperatory, materiały izolacyjne, stolarka okienna itd. – to jedno z potencjalnych kół zamachowych polskiej gospodarki. Oferta polskich firm jest bogata, a ich kompetencje wysokie, także w kontekście światowym. Ale, patrząc szerzej, także elementy montażowe turbin wiatrowych, statków do montażu. Poza tym tramwaje, pociągi, ładowarki do autobusów, kable, elementy montażowe do fotowoltaiki. Mamy wartościowe kompetencje w Polsce i jak stworzymy na to wewnętrzny rynek, to za chwilę zaczniemy to eksportować na szeroką skalę. Widzę rosnące zrozumienie wśród co mądrzejszych polityków. Naszą rolą jest ten proces przyspieszać, edukować, uświadamiać. Świat zmienia się szybko jak nigdy wcześniej – zamiast okopać się w węglowym skansenie, możemy stać się częścią dobrej zmiany transformacji energetycznej. Mamy szansę uratować przyszłość naszych dzieci, co jest jedynie słuszną etycznie drogą. Możemy nią iść, poprawiając przy okazji naszą jakość życia i wzmacniając polską gospodarkę.