Jak wygląda sytuacja na granicy?
– Staramy się być obecni i wrażliwi na głos mieszkańców tych okolic oraz współpracować z innymi organizacjami pozarządowymi i służbami. Moim zadaniem jest m.in. wzmacnianie życia parafii i rodzin. Po cyklu spotkań, podczas których była okazja do rozmów, teraz spotykamy się na modlitwie. Parafie stworzyły sztafetę modlitwy i każda ma wyznaczony dyżurny dzień tygodnia. Główną intencją tych modlitw jest prośba o pokój. W każdej parafii jest też miejsce znane mieszkańcom, skąd można zabrać kurtkę czy inne rzeczy, gdy spotkamy kogoś potrzebującego. Powstały też Namioty nadziei, w których można znaleźć artykuły pierwszej potrzeby.
Tak wygląda w praktyce godzenie racji stanu z powołaniem chrześcijańskim?
– Mogę mówić za siebie. Mnie ukształtował kontakt z ludźmi, których wrażliwość w tych aspektach mnie otworzyła. W sierpniu miałem możliwość spotkania z różnymi osobami na wyspie Lesbos. Była to dla mnie weryfikacja obiegowych opinii z rzeczywistością, z historiami usłyszanymi od prawdziwych ludzi. To daje bardzo dużo do myślenia. Za każdą masą kryją się konkretni ludzie, ze swoimi historiami, przeżytym dramatem.
Od czego rozpoczęliście działania na Podlasiu?
– Analogicznie. Nasze pierwsze wizyty na terenie przygranicznym miały takie samo założenie: zweryfikować, czy rzeczywistość jest czarno-biała. Widząc złożoność tej sytuacji, zastanawialiśmy się, jak jako Caritas Polska możemy pomóc? Gdzie nasza obecność jest możliwa i wskazana? Gdzie możemy nieść pomoc? Prowadząc działania, robimy to zarówno z troski o człowieka, jak i z troski o Kościół.
Jesteście obecni na miejscu także z myślą o mieszkańcach terenów przygranicznych. W miesiącach wakacyjnych było w nich wiele zrozumienia, zapewniali o gotowości wsparcia ludzi w potrzebie. Teraz problem nabrzmiewa. Nie przerasta ich to?
– Sytuacja jest dynamiczna. Kiedy zaczynaliśmy nasze spotkania, jeszcze nie było takiego przegrupowania wojska, tak dużych kolumn sformowanych z przybyszów kierowanych w stronę granicy. I narracja wokół była nieco inna. Niedawno na jakiś czas zamknięto sklepy, a dzieci nie poszły do szkoły. Nieopodal w jednej ze szkół, gdzie odbywają się lekcje, wojsko stacjonuje na boisku szkolnym. Niektóre dzieci mówią o tym, że zbliża się III wojna światowa i bardzo to przeżywają.
Trudno się im dziwić. Wyczuwalne jest napięcie?
– Co jakiś czas słychać oddawane strzały, ulicami poruszają się wozy z uzbrojonymi ludźmi. To nie trwa tydzień, ale intensyfikuje się od miesięcy. Mieszkańcy to prości, dobrzy ludzie – w najlepszym znaczeniu tych słów. Na spotkaniach w parafiach nie kreują się na kogoś, kim nie są, ale dzielą się swoimi doświadczeniami, przemyśleniami. Człowiek żyjący w prostocie z Panem Bogiem potrafi odróżnić, co jest dobre, a co jest złe. Jeżeli przechodzi ktoś potrzebujący pomocy, nawet teraz, w tych dniach, głodny czy potrzebujący ciepłego ubrania, to w tych ludziach obecny jest odruch miłosierdzia. Znakomita większość ludzi mieszkających tutaj zdaje egzamin z pomocy napotkanej osobie.
Jak przebiegają spotkania w parafiach?
– Na ich barkach jest obecnie bardzo duży ciężar, pewnie nieodczuwalny choćby w Białymstoku czy dalej. Media mogą dać nam ułudę, która może przykryć dziejący się nieopodal dramat. Nawet media społecznościowe mogą nas utrzymać w równoległych bańkach i nie burzyć naszego „świętego spokoju”. Cierpienie może wydarzać się niedaleko ciebie i możesz go nie zauważać.
Ale redaktorzy mediów elektronicznych zauważają, że obecnie „klikają się” tylko artykuły dotyczące sytuacji na granicy, ten temat zupełnie przykrył pozostałe.
– To, że coś klikamy, nie do końca świadczy o tym, że się tym interesujemy. Nieraz zdarzyło mi się kliknąć w niepokojąco skonstruowany nagłówek wiadomości tylko po to, by się uspokoić, że to nie to, o czym myślę, że diabeł nie taki straszny, jak go malują. Ale według mnie nie oznacza to od razu zainteresowania jakimś tematem.
Wielu ludzi niosących tutaj pomoc jest bardzo sfrustrowanych tym, że po powrocie do swoich środowisk i miejsc pracy okazuje się, że niewielu ich znajomych ten temat obchodzi czy porusza.
Do tego dochodzi traktowanie przybyszów jako ludzi drugiej kategorii.
– Gdyby w jakimkolwiek mieście w Polsce dwunastoletnie dziecko pojawiło się wyziębione, z temperaturą ciała 25 stopni, to byłby skandal. Niedawno takie dziecko zostało znalezione i towarzyszy temu wiele wyjaśnień i próba racjonalizowania. Ale nie ma w nas zgody na takie podejście. Nasze spotkania na tym się koncentrują, by uwrażliwiać na człowieka – kim on by nie był. Jest to osoba i ona ma prawo żyć.
Nie wchodząc w to, z jakich względów znalazła się na Białorusi: wmanipulowana w tę sytuację, czy w pełni świadomie.
– Nie nam to oceniać. Wiemy, że na przestrzeni czasów ruch migracyjny to wypadkowa wielu czynników. Obrazki, na których widać europejski styl życia, trafiają np. na Bliski Wschód, gdzie warunki życia są bardzo niestabilne, a sytuacja polityczna niepewna. Trudno się dziwić jazydom czy Kurdom, że podejmują kolejną desperacką próbę dotarcia na Zachód. Można powiedzieć, że tracą własny dom zapatrzeni w to, jak my żyjemy w Europie. Nam jest wygodnie mieć tak zamknięte granice, ograniczając się jedynie do sprowadzania taniej siły roboczej. Nie ma w tym troski o dobro drugiego człowieka i szukania dróg, byśmy byli wszyscy braćmi i siostrami. To smutna diagnoza dla nas Europejczyków.
Właściwą reakcję na dramat ludzi, którzy znaleźli się w potrzasku, utrudnia kontekst polityczny.
– Podział w społeczeństwie jest bardzo ostry: albo akcentujemy, że granice muszą być szczelne i bezpieczne, albo że musimy wpuścić wszystkich i wszystkim pomagać, najlepiej wszyscy otworzyć swoje domy. Nie ma nic pomiędzy, brakuje dialogu. Jeżeli jest jakiś namysł w tej sytuacji, to nie jest słyszalny w debacie publicznej. W efekcie to zmierza ku temu, że ludzie nie muszą myśleć – telewizor im powie, co mają na ten temat sądzić.
To chyba sedno obecności Caritas na terenach przygranicznych. Widzę w tym postawę św. Franciszka.
– Szanujemy i cenimy pracę służb, jesteśmy wśród mieszkańców, wspierając postawy miłosierdzia do towarzyszenia ludziom w skrajnie trudnym położeniu, walczącym o przetrwanie.
Życzliwość i zrozumienie dla wszystkich stron, które dla siebie nawzajem nie zawsze ją mają, co zrozumiałe.
– My nie uczestniczymy w procederze przekraczania granicy, ani tego nie ułatwiamy. To, co robimy, to dajemy chleb głodnym. Czujemy mocno, że musimy rozszerzyć postulat obrony życia, który jako katolicy radykalnie nosimy na sztandarach. Powtarzam: każdy ma prawo do życia.
Jak sytuację panującą na granicy odniósłby Brat do swoich niedawnych doświadczeń w obozie dla uchodźców na Lesbos?
– Na Lesbos moje myśli szły ku oskarżaniu i obwinianiu za zaistniałą sytuację. Tutaj jest inaczej: odbieramy sobie prawo do osądzania i szukania błędów u kogoś. Bolesnych sytuacji nie brakuje, ale skupiamy się na szukaniu dobra i tego, co jednoczy. Dobry przykład to zaangażowanie Judyty z Ruchu Światło-Życie, która dołączyła do naszych działań na granicy, skrzyknęła znajomych i przygotowała 60 paczek bardzo mądrze skomponowanych: z wodą, suchą żywnością, nutridrinkami, ogrzewaczami do rąk czy kocami termicznymi.
Co możemy zrobić, będąc z dala od polsko-białoruskiej granicy?
– Wiele osób zastanawia się, jak może pomóc w tej sytuacji. Dobrą praktyką jest zorientowanie się, czy w mojej okolicy jest ośrodek dla cudzoziemców. Można spróbować zdiagnozować, jakie są potrzeby tego miejsca i czy jest przestrzeń na działania wolontariackie. Chodzi o różnego rodzaju zajęcia i aktywności, które pomogą przybyszom poznać Polskę czy region, w którym się znaleźli.
Do ośrodka w Lininie, do którego jeździmy, trafiły osoby, które straciły wszystko. W krótkim czasie udało nam się odpowiedzieć na ich indywidualne potrzeby materialne. Bez trudu znaleźliśmy indywidualnych ofiarodawców, którzy przesyłali paczki skrojone na miarę potrzeb. Grupa wolontariuszy regularnie jeździ tam, by organizować zajęcia edukacyjne, sportowe czy artystyczne. Jest wśród nich Ania, która siada z kobietami z Czeczenii i najzwyczajniej w świecie rozmawia z nimi.
Wyjazdy do Linina to praktyka, z której można skorzystać w innych miejscowościach. Spróbujmy wykazać zainteresowanie i obudzić w sobie wrażliwość. Posłuchanie ich historii zmienia spojrzenie na ich sytuację. Jesteśmy przystankiem w trudnej podróży ich życia. To jedynie chwila. Kogo spotkają, spotykając chrześcijanina?
Nie trzeba głęboko kopać, by wskazówek szukać w Piśmie Świętym…
– Widzę tu analogię do Abrahama, który zostawia wszystko i dobrowolnie wyrusza w nieznane. Cały czas widzi błogosławieństwo Boga.
Myślałem nawet bardziej o przykładach spotkań.
– Gościnność, która leczy bezpłodność. Znów Abraham, tym razem z Sarą, i ich wielkie pragnienie potomstwa. Bóg obdarza ich synem po tym, jak swój namiot otworzyli na przybyszów. Postawa otwartości przemienia nas w taki sposób, że wzbudza nowe życie, także w sferze duchowej. W zaistniałej sytuacji możemy i powinniśmy być twórczy. To może zaowocować w naszych lokalnych wspólnotach. Potrzebujemy tego po doświadczeniach pandemii, mierząc się z różnymi kryzysami.
Cordian Szwarc OFM
Zastępca dyrektora Caritas Polska, animator krajowy projektu Caritas Laudato si’, przewodniczący Rady Wolontariatu