Ks. Henryk Seweryniak: Rozmawiamy dziś we troje – z Anią Druś, która kiedyś pisała u mnie, fenomenalną zresztą, pracę o newsie.
Monika Białkowska: O newsie, którego ja nie czuję, nie umiem, to nie jest moja działka w dziennikarstwie. Ale podziwiam ogrom pracy w to wkładanej: w końcu sama z newsów korzystam. A Ania nie tylko u księdza pracę pisała, ale i w „Przewodniku Katolickim” teraz pisuje.
Anna Druś: Chcieliście rozmawiać o newsie i prawdzie. Niedawno była obchodzona dziesiąta rocznica słynnego newsa „Libacja na skwerku”. Opublikowana na jednym z portali informacja brzmiała: „Policjanci dostali dzisiaj zgłoszenie, że na skwerku w jednym z wrocławskich parków grupka mężczyzn pije alkohol. Gdy funkcjonariusze przyjechali na miejsce, okazało się, że nikogo tam nie ma”. Pamiętam, że kiedy to się ukazało, wielu było w szoku, jak coś takiego można było opublikować. Ale jednocześnie padały prawdziwe rekordy klikalności, wszyscy chcieli to przeczytać. Dziś wiemy, jak do tego doszło. Okazuje się, że zasady na portalu były takie, że każdy z dyżurujących musiał w ciągu godziny opublikować cztery informacje. Wszyscy pracujący w newsach wiedzą, jak to wygląda: są godziny, kiedy dzieje się dużo, i są takie, kiedy nie dzieje się nic. Nie wykreujemy rzeczywistości. Kiedy więc nie było o czym pisać, a „trzeba” – pojawiła się taka „informacja”… Dziś już jest poważnym pytanie o to, na ile jeszcze media informacyjne opisują świat, a na ile go kreują pod presją klikalności, która przynosi zysk. Czy ważne jest to, co się wydarzyło – czy ważne jest to, co ludzie z pewnością przeczytają, przynosząc nam w ten sposób reklamodawców i pieniądze.
MB: Równie kuriozalne jak „Libacja na skwerku” było rozrzucanie śmieci na skwerku kilka tygodni temu. Dziennikarze dostali zlecenie na materiał. Podejrzewam, że nie bezpodstawnie, że rzeczywiście zwykle jest to miejsce zaśmiecone. Ale pojechali i mieli pecha, bo śmieci akurat nie było za dużo. Wyciągnęli je więc z kosza i rozrzucili, żeby wyglądało to bardziej malowniczo w materiale filmowym. Kreowanie rzeczywistości? Ja tu widzę większe niebezpieczeństwo. Widz zostanie oszukany. Ktoś wzbudzi w nim emocje, wywoła gniew, smutek, oburzenie, które nie będą miały przyczyny w realnym świecie, a jedynie w rzeczywistości medialnej. To manipulacja człowiekiem. Wzbudzanie takich emocji raz, drugi i trzeci sprawi, że człowiek zacznie myśleć i reagować dokładnie według schematu, jaki narzuci mu nadawca komunikatu. Będzie mu posłuszny: stanie razem z nimi przeciwko złu, którego realnie nie ma, które nadawca mu wmówił.
HS: Słuchałem ostatnio w niedzielę kazania. Przed wyjściem do ołtarza ksiądz pytał mnie, czy ja nie chcę mówić, ale nie chciałem. Był przygotowany. Zainteresowało mnie to, co mówił, dotyczyło teologii fundamentalnej. Opowiadał o scenie pod Cezareą Filipową, o grocie, która znajdowała się w tamtym miejscu i nazywana była Czarcią Grotą – w kontekście słów Jezusa o Kościele, że „bramy piekielne go nie przemogą” to było ciekawe. Zapytałem go potem, skąd wziął te informacje, bo nigdy nie słyszałem o opisie tego miejsca. Zaczął się tłumaczyć, że przecież on opiera się na źródłach. W porze obiadu oglądam w telewizji transmisję Mszy. Ksiądz wychodzi na ambonę i mówi – niemal słowo w słowo to, co słyszałem rano! To też jest jakiś przykład do naszej rozmowy o newsie i prawdzie?
MB: O prawdzie na pewno. I o plagiacie. Pewnie obaj korzystali z jakiegoś gotowca w internecie. Niby nie jest to tak szkodliwe, jak wmawianie odbiorcom nieprawdy, ale niesmak pozostaje. Mnie w ogóle zadziwia, jak mało ludzie orientują się w świecie medialnym. My w nim siedzimy, rozumiemy: oczywiste jest dla nas, że każdą informację sprawdzamy w kilku źródłach. Ale jak się okazuje, nie dla wszystkich to jest oczywiste. Mam wrażenie, że zmienić się powinien jakoś system uczenia w szkołach. Nie ma już sensu wbijanie do głowy masy informacji: te informacje ludzie mają w swoich smartfonach. Ważniejsze jest uczyć dziś weryfikowania informacji, dochodzenia do prawdy przez masę bzdur, odróżniania opisu sytuacji od jej interpretacji.
AD: Jesteśmy dziećmi swoich rodziców. Od nich wynieśliśmy zaufanie do mediów. Kiedyś była jedna telewizja, jeden serwis informacyjny, nie było internetu, nie było różnorodności.
HS: Moja mama mówi: „Ale czytałam o tym w gazecie!”. I to dla niej oznacza, że to musi być prawda.
MB: A ci, którzy raz przyłapali media na kłamstwie, wpadają w drugą skrajność: absolutnie tracą zaufanie do wszystkiego, co mówią dziennikarze. Bo „ktoś im za to płaci”, więc na pewno mówią same kłamstwa. Zaczynają wtedy wierzyć tym, którzy nie są „w spisku”, czyli nie są ani dziennikarzami, ani naukowcami. Stąd pewnie między innymi popularność przekazów antyszczepionkowych, antycovidowych, 5G i innych tego typu pomysłów. Dlatego utrata wiarygodności mediów jest dla nas jednak niepokojącym sygnałem. Jeśli nie wierzą nam, że możemy mówić prawdę, pójdą za każdym kłamstwem.
AD: Ale ludzie też nie mają czasu i ochoty wszystkiego sprawdzać. Chcą włączyć wiadomości i dostać prosty, jednoznaczny przekaz. I ja im się nie dziwię. Jak idę do lekarza, to też nie kwestionuję tego, że mam anginę i nie sprawdzam tego u pięciu innych lekarzy. To kwestia elementarnego zaufania do zawodu. Niestety, media trudniej jest zweryfikować, niż chociażby kiepskiego fryzjera.
HS: Moim studentom dziennikarstwa na zajęciach z apologii dziennikarstwa zaproponowałem, żebyśmy porozmawiali o prawdzie. Czym ona jest? Wstaje dziewczyna i mówi, że prawdą jest to, co jest dla niej ważne. Pytam, czy nie boi się subiektywizmu – a ona sprawia wrażenie, jakby nie wiedziała, o co pytam, jakby nie rozumiała już pojęcia subiektywizmu. I rewolucją dla nich było, kiedy podałem im najprostszą, klasyczną definicję Arystotelesa: że prawda to jest zgodność wypowiadanych sądów z rzeczywistością. I oni tę definicję prawdy odkrywają dopiero na drugim roku studiów! Jak można być dziennikarzem, jak można być użytkownikiem mediów i tego nie wiedzieć?