MB: Ten czas, kiedy nie rozmawialiśmy…
HS: Był dla ciebie czasem straconym?
MB: Nie. Ale dużo w tym czasie się działo. Kler, potem Tylko nie mów nikomu, potem reakcje, często stawiające pod znakiem zapytania wiarygodność Kościoła, która jest dla mnie, jak ksiądz wie, ważnym tematem. Uważam, że jeśli dziś nie będziemy odważnie mówić prawdy nawet w małych rzeczach, to za kilka lat nikt już nie będzie chciał uwierzyć w prawdę największą – tę o zmartwychwstaniu. To jest dla mnie główna racja, żeby dążyć do stanięcia w najboleśniejszej nawet prawdzie. I nawet jeśli owa prawda jest tylko wycinkiem rzeczywistości. Tymczasem spotkałam w tym czasie masę ludzi zgorszonych Kościołem. Jeszcze w nim są, ale trochę na wewnętrznej emigracji, z coraz większym dystansem wobec instytucji. Jakby zostało zerwane zaufanie.
HS: Ale ja nie mam takiego zęba dziennikarskiego, żeby reagować na aktualne dyskusje. Wiem, że to potrzebne, ale przychodzi mi z trudem.
MB: To po co być apologetą, skoro się nie reaguje na bieżące dyskusje? Sam ksiądz dążył przez lata do tego, żeby nie mówić tylko o teologii fundamentalnej, ale właśnie o apologii, żywej apologii. O tym, co jest obroną, uzasadnianiem wiarygodności Jezusa i naszej wiary. I nie chodzi wcale o to, żeby się dziś bronić przed innowiercami i walczyć z heretykami. Dziś tego uzasadnienia potrzebują sami wierzący! A apologeci się wycofują, bo nie umieją…?
HS: Nie, nie... Ja tego tak nie pojmuję. A tym bardziej nie chcę się wycofywać. Ucieszę się, gdy Czytelnicy zechcą nas czytać, z nami rozmawiać, może pytać. Kilka lat temu papież Benedykt powołał mnie na konsultora Papieskiej Rady do spraw Krzewienia Nowej Ewangelizacji. Naprawdę nie wiem dlaczego. Bo kiedy siadam tam między nimi – Rupnik, Kiko Arguello – to uświadamiam sobie, że nie jestem jak oni jakimś wielkim „nowym ewangelizatorem”. Ale wiem także, że to wezwanie papieża powinienem realizować. Te rozmowy traktuję jako miejsce, w którym mogę się odezwać głosem nowej ewangelizacji. Gdy Benedykt ustanawiał Radę, chodziło mu przecież przede wszystkim o kraje, w których wciąż stoją cudowne, często jeszcze gotyckie katedry. Żeby one nie stawały się zabytkami, ale żeby żyły. Dlatego ważniejsze niż niepokoje, o których mówisz, jest dla mnie sięganie do sedna wiary i wyrażanie go tak, żeby ktoś mógł powiedzieć: tak, to ma sens, to jest ważne, piękne. Wtedy razem wchodzimy w nurt Kościoła, który nazywa się ewangelizacją, dzieleniem się – jak to Tischner podkreślał – Dobrą, a nie złą Nowiną.
MB: My będziemy mówić o Dobrej Nowinie, o jej pięknie, a oni będą zarzucać nam hipokryzję – bo cóż po pięknie Ewangelii, jeśli głoszący ją sami nią nie żyją, a czasem wręcz jej zaprzeczają? I po cichu, zranieni przez Kościół, będą z niego odchodzić. Nie obrażeni. Zdradzeni. Nieczujący się w Kościele jak w domu.
HS: A ty byś chciała, żeby wszyscy byli w Kościele? Jeśli są zgorszeni tym, że ksiądz wziął za dużo na tacę albo że żyje z kobietą? Jeśli to jest powód do odejścia, to niech idą. Jeśli mają być w tym Kościele jako ochrzczeni poganie, to niech idą.
MB: Naprawdę nie docenia Ksiądz ani skali problemu, ani wagi tych rozczarowań. To samo widziałam niedawno wśród naszych kolegów profesorów. „Jest OK., przecież przychodzą, słuchają kazań!”. Powiedziałabym: „jeszcze”. Ale jeśli będziemy ich szantażować mówieniem, że widać za mało kochają Jezusa, skoro oburzają się na tuszowanie wielkich zbrodni, to za chwilę z tych ambon będziecie mówić do pustych ścian. I śmiem twierdzić, że Jezus sobie z tymi, którzy z takiego powodu odejdą, jakoś nawet poradzi bez waszego pośrednictwa.
HS: Ale ludzie często są przewrażliwieni. Jeśli odchodzą dlatego, że jeden czy drugi ksiądz gada głupstwa, to znaczy, że powinni głębiej poznać Ewangelię. I o mi chodzi – żeby mówić o Ewangelii świeżym, ciepłym, wrażliwym i pełnym miłosierdzia językiem.
MB: Ksiądz wybaczy, ale „niech sobie idą” to nie jest język ani wrażliwy, ani pełen miłosierdzia. A słyszą głupstwa nie od jednego proboszcza. Słyszą, że na wielkie głupstwa nikt nie reaguje, że za wielkimi głupstwami staje autorytet całego Kościoła. I zaczynają się zastanawiać, czym w takim razie jest ten Kościół?
HS: Ale ja nie chcę, żeby nasze rozmowy służyły tylko czy przede wszystkim rozwiązywaniu bolesnych spraw Kościoła.
MB: Bo my tych spraw i tak nie rozwiążemy. Ale za każdą taką „sprawą” stoją ludzie, którym się odbiera nadzieję i wiarę w Kościół. I oni są dla mnie ważni, ich pytania, ich wątpliwości, ich cierpienie.
HS: Owszem, właśnie tym ludziom chciałbym pokazywać substancję ich wiary. Dlaczego nie wierzą? Bo uważają, że to jest w ich życiu rzecz wtórna, a nie podstawowa…
MB: Pierwszy rok teologii. „Wiara bierze się ze słuchania”. Jeśli usłyszeli wiarę, jeśli przyjęli ją, jeśli słuchali świadków, jeśli chcieli żyć tak samo – a potem się okazuje, że ów świadek ich okłamywał, bo kazał dźwigać ciężary, których sam nie niósł – to jak dalej przyjmować jego słowa? Jak uznać, że wprawdzie w wielu rzeczach okłamywał, ale akurat o jednym mówił prawdę? Świadek utracił zaufanie. Wszystko, co będzie teraz mówił, choćby najpiękniej nawet, będzie świadectwem niewiarygodnym.
HS: Mówisz może o pięciu procentach ludzi. Dla większości to nie ma znaczenia…
MB: Ma ksiądz zbyt optymistyczną wizję. Mówił ksiądz kiedyś, że lubi sondaże. Według ostatniego z września Kościołowi ufa w tej chwili 20 proc. badanych. Aż 42 proc. badanych przyznało, że w ostatnim czasie ich poziom zaufania do Kościoła spadł. Najbardziej dramatyczne jest to, że wśród młodych, 25–29 lat, do spadku zaufania przyznało się aż 59 proc. badanych. Za 20 lat to oni będą większością. Dlatego się upieram, że dziś najbardziej musimy zadbać właśnie o zaufanie. Może są w Kościele rzeczy ważniejsze, na pewno są. Ale ta jest najpilniejsza. Bez niej za parę lat nie będziemy już mieli komu mówić o tych ważnych.
HS: I co chcesz zrobić? Może trzeba pokazywać, że mimo wszystko w tej niemile pachnącej muszli jest perła?
MB: Mówić o perle, ale też nie udawać, że ta muszla pachnie fiołkami. My z uporem maniaka wracamy w tym wszystkim do papieża Franciszka. Świadomie chcemy, żeby był naszym punktem odniesienia w tym całym bałaganie.
HS: I za tym jestem całym sercem. I jeszcze żeby wciąż wyraźnie mówić, że tamten grób, jedyny grób w historii, był pusty. I że kiedy Jezus umierał na krzyżu, to za ciebie i za mnie. I że świat nie powstał z chaosu, ale z miłości. Zawsze uczyłem studentów, zwłaszcza tych w seminarium, mówiłem: może się nam jedno czy drugie w Kościele nie podobać, może nawet boleć. Mamy prawo pytać, dyskutować. Ale zawsze idąc za papieżem. Bo Kościół, my sami na tym zawsze zyskujemy.