Czego nie mówić kobiecie, która straciła dziecko?
– O rzeczach, których nie należy mówić, można by napisać książkę. Gdy przychodzą do mnie pacjenci i mówią o najbardziej okrutnych słowach, jakie usłyszeli, często wydaje mi się, że słyszałam już wszystko, ale wciąż okazuje się, że nie, że można jeszcze więcej krzywdzących, bolesnych rzeczy powiedzieć. Na szczycie rankingu najczęściej powtarzanych błędów jest: „nie płacz, jeszcze będziecie mieli następne dziecko”. Kobieta czy mężczyzna opłakują to konkretne utracone dziecko. Nikt nie pociesza drugiej osoby: umarł ci ojciec, nie martw się, masz jeszcze matkę lub: umarł ci mąż, nie martw się, jeszcze będziesz szczęśliwa. Takich błędów nikt nie popełnia, a kobiety, które straciły dziecko i chcą je opłakać, pożegnać, świat pociesza hasłem: jeszcze będziesz miała następne.
Niemal jakby to była kolejna rzecz…
– Tak, to tak jakby można było pójść do sklepu i kupić sobie nowy wazon, bo poprzedni się stłukł. Celowo używam tak mocnego sformułowania, bo wiem, że w inny sposób trudno to uzmysłowić. A to nie jest wazon, to nie piesek, którego kupujemy, to jest dziecko, które było wyczekane. Nie mówimy też: „Bóg tak chciał” – a to się zdarza niesamowicie często. Nie wiemy tak naprawdę, czy chciał, czy nie i takie słowa wcale nie pocieszają. Rodzice, którzy są wierzący, prędzej czy później przejdą przez kryzys wiary, będą się na Boga złościć, buntować, nie możemy próbować usprawiedliwić straty, Bogiem.
Nie wolno nam również mówić: „dobrze, że teraz, bo co by było, gdyby to był późniejszy tydzień, przecież ty byś tego nie zniosła”. Nie wiemy, czy kobieta by to zniosła, czy nie, a poza tym to nie ma najmniejszego znaczenia, bo kobieta traci to konkretne dziecko, nieważne w którym tygodniu.
Wiele osób uważa, że wczesna strata boli mniej.
– To jest błąd myślenia. Społeczeństwo próbuje sobie to wytłumaczyć w prosty sposób: jeżeli to wczesny etap, ból jest mniejszy. Zawsze gdy słyszę od kogoś takie stwierdzenie, zadaję pytanie: a znasz historię tej kobiety, tych rodziców? Przecież to może być ósmy tydzień, ale oni wcześniej pięć lat starali się o dziecko, jeździli po specjalistach, to była ciąża wystarana, wręcz wymodlona. Albo to jest ich któraś z kolei utracona ciąża, nieważne, że wczesna, ból może być wtedy ogromny. Nie mamy prawa umniejszać. Dla części osób rzeczywiście wczesny tydzień ciąży może być łatwiejszy do zaakceptowania, one na chwilę przystaną, przejdą przez to jak przez trudne doświadczenie, a potem idą dalej. Chociaż zdarza się, że jeśli ktoś nie da sobie wystarczająco dużo czasu na zatrzymanie i przeżycie wszystkich etapów żałoby, wpadnie w pułapkę wyparcia.
Niektóre kobiety zmagają się ze stratą intensywnie i długo, inne przechodzą to łagodniej, ta intensywność przeżywania bardziej niż od etapu utraty zależy od charakteru, osobowości, doświadczeń konkretnej kobiety?
– Tak, to jest indywidualne. Podobnie jak sprawa powrotu do pracy. Absolutnie nie wolno kobiecie po stracie mówić: „jak pójdziesz do pracy, to będzie ci lepiej; no idź już do pracy, siedzisz w domu za długo”. Komunikujemy w ten sposób: ucieknij od tego doświadczenia. Powrót do pracy jest indywidualną sprawą: idę wtedy, kiedy mam siłę. Jeśli jej nie mam, mam prawo jeszcze zostać w domu i przeczekać tę burzę. Ma Pani rację, jeden człowiek będzie mocno przeżywał stratę i ta żałoba będzie bardzo intensywna, inny przejdzie ją w sposób delikatniejszy, natomiast nigdy nie mamy pewności, czy strata ciąży nie odezwie się później, na przykład w kolejnej ciąży, kiedy pojawi się przyśpieszone bicie serca przed każdym badaniem USG – to jest ten lęk przeniesiony. Kiedy w wywiadzie ginekologicznym pojawia się stwierdzenie: ciąża trzecia do porodu pierwszego, zawsze należy tę kobietę potraktować delikatnie, bo ona ma już za sobą dwa poronienia i prawdopodobnie będzie miała wyższy poziom lęku, niepokoju do samego końca.
Nawet więc jeśli zaraz po stracie nie dzieje się nic takiego, co wymaga pomocy, ktoś radzi sobie w sposób adaptacyjny, zawsze może zdarzyć się coś później, zwłaszcza jeżeli nie mamy możliwości wypłakania się, przepracowania straty. A często rodzice nie znajdują tego w rodzinie, bo ona ich „stawia do pionu”.
Wywiera presję, oczekuje szybkiego stanięcia na nogi?
– Często na początku jeszcze pozwalamy rodzicom być smutnymi, potem mija tydzień-dwa – i kobieta słyszy: „no i już byś przestała płakać”. I jeszcze: „Będzie dobrze, zobaczysz”. Te słowa umniejszają przeżycie rodziców – bo w zasadzie nic się nie stało, nad czym ty płaczesz? Rodzice przychodzący do mnie mówią: stało się, dla mnie się świat zatrzymał, mi jest przykro, żal, a ludzie naokoło to umniejszają. Często nie pozwala się rodzicom, którzy stracili ciążę, mówić o tym i jeśli kobieta popłacze się przy niedzielnym obiedzie, rodzina zaczyna niepotrzebnie pytać: „ale dlaczego płaczesz, ale co ci jest?”.
Może osoby z rodziny nie wiedzą, jak się zachować, co mówić, maskują swoje emocje.
– Często boimy się rozmawiać, a rodzice tego chcą, potrzebują. Nie powinniśmy ich pocieszać, tylko okazać empatię, usiąść obok, potowarzyszyć, powiedzieć: jest mi przykro, rozumiem, że jest ci smutno, wiedz, że jestem, jeśli będziesz potrzebowała – ale nigdy nie mówić słów zakazanych, które ranią na całej linii. Kardynalne błędy to pocieszanie, bagatelizowanie i jeszcze coś: wchodzenie w rolę doradców. „Nie, nie chowaj, jak będziesz miała nagrobek, to będzie ci gorzej; nie, nie żegnaj się, nie oglądaj…” Nie wolno tego robić, to jest indywidualna decyzja rodziców. Trzeba im powiedzieć, jakie mają możliwości, nie wolno im narzucać, czy mają robić pochówek, czy nie. Częściej niestety jednak rodzina odradza.
A rodzice powinni pożegnać swoje dziecko?
– Zawsze należy dać im szansę pożegnać się, a ich decyzją jest, czy chcą i czy mają na to siłę. Nie wolno dwóch rzeczy: podejmować decyzji za nich albo w ogóle nie dawać im takiej możliwości. Przy czym wiadomo, że inne jest pożegnanie z ciążą utraconą w 8–9 tygodniu, bo musimy pożegnać dziecko, które mamy w głowie, w sercu.
Ale gdy był to już dwudziesty któryś tydzień, kiedy rodzimy dziecko, widzimy je, to zupełnie inna kwestia. Podchodzę wtedy do pacjentów i bardzo szczerze z nimi rozmawiam przede wszystkim o emocjach. Każdy się boi, każdy jest niegotowy, nie chce. I dla mnie to jest naturalne: przed czymś, czego się boimy, chcemy uciec, włącza się mechanizm walka – ucieczka, więc uciekamy. Ale gdy się z tą kobietą i mężczyzną usiądzie, powie się im, że można, ale to nie jest obowiązek, poświęci się im odpowiednią ilość czasu, porozmawia, to proszę mi wierzyć, większość się żegna. Zawsze wtedy mówię: możecie się bać, ale idźcie za tym, co czujecie; decyzję możecie podjąć w każdej chwili, przygotujemy dwie opcje. Jeśli zechcecie się pożegnać, położna da wam dzidziusia, jeśli nie, też to uszanujemy. Wyrzut adrenaliny i stres jest w takiej sytuacji tak ogromny, że paraliżuje rodziców, którzy często najpierw mówią: nie, nie chcemy się żegnać, a potem zmieniają zdanie – i czasem boją się odezwać. Bardzo często do mojego gabinetu zgłaszają się kobiety, które mówią: straciłam dziecko, nie pożegnałam się, złą kobietą jestem, nie powinnam mieć więcej dzieci, co ze mnie za matka… To ogromny ciężar, bo nie dość, że ona się wini za stratę, to jeszcze za brak pożegnania.
Każda kobieta obwinia się za stratę?
– Każda, natomiast ciężar tej winy jest różny. Ale każda kobieta zadaje sobie pytanie: czy musiałam nieść tę walizkę, torbę, siatki z zakupami, a może to przez moją pracę… tych pytań jest mnóstwo. One też bardzo często przepraszają rodzinę: „przepraszam, bo to moja wina”. Zawsze powtarzam: to, co najstraszniejsze, już was spotkało, straciliście dziecko, na winę nie ma tu już miejsca. Przy czym jedną osobę ta wina może trzymać dzień, dwa, trzy, a inną pół roku i nie puści. Jeżeli jesteśmy w relacji z osobami, które utraciły dziecko i chcemy je wspierać, zawsze warto powiedzieć: pamiętajcie, to nie wasza wina. To nic nas nie kosztuje, a dla rodziców może stanowić ważną pomoc.
Jeśli rodzice nie pożegnali się z dzieckiem, będą nosić w sobie żal do końca?
– Pożegnanie jest bardzo metaforyczne. To, że jesteśmy na pogrzebie własnego dziecka, jeszcze nic nie znaczy. Piekło zaczyna się dzień później, kiedy rzeczywiście uświadamiamy sobie, że nie ma, skończyło się… Ten etap pożegnania to jest początek, pierwszy kamień milowy, który musimy pokonać, potem są następne. Gdy przychodzi do mnie pacjentka, która nie pochowała, nie pożegnała swojego dziecka, staram się jej ulżyć, pokazując, że zawsze ma możliwość zrobienia tego. Może pójść na grób dziecka utraconego albo znaleźć na cmentarzu grobek dziecięcy – zaniedbany, na który nikt nie przychodzi i tam zapalić znicz, położyć misia. To takie symboliczne zamknięcie. Nie jest tak, że jeżeli nie pożegnałam dziecka, to zawsze muszę to już w sobie nosić.
Jakie są różnice w przeżywaniu straty przez kobiety i mężczyzn?
– Kobieta płacze na zewnątrz, wini się na zewnątrz, po niej to widać. Mężczyzna w początkowym etapie płacze, ujawnia swoje emocje, ale potem już nie. Czasem mówią: jest mi źle, płaczę – ale kiedy żona nie widzi. Bo ich głównym zadaniem jest wspierać żonę w tym czasie. Nakładają pelerynę superbohatera, by zaopiekować się swoją małżonką. Muszą ją zawieźć tu i tam, obserwują, czy jest jej dobrze, nie chcą na nią zrzucać za dużo. Trzeba im jednak dać przyzwolenie na to, że mogą różne rzeczy w związku ze stratą odczuwać. Błędem jest założenie, że kobieta i mężczyzna muszą w tym samym czasie płakać, przeżywać to samo; mogą, szczególnie na początku, ale później idą drogą żałoby we własnym tempie i raczej się już nie będą spotykać. To często też wywołuje konflikty, gdy kobieta mówi: ty nie płaczesz, nie cierpisz – a mężczyzna nie wie, co ma robić. Uprzedzam więc często pary: żebyście nie mieli wzajemnych oczekiwań, że druga strona musi czuć to samo. On czuje, ale będzie to okazywał inaczej: prędzej wyzłości się, walnie głową w ścianę, pójdzie na siłownię czy pobiegać, niż okaże to swojej kobiecie.
Zdarza się odwrotnie: że mężczyźni płaczą, a kobiety zamykają się w sobie?
– Tak, jeśli mężczyzna dostanie przestrzeń do okazania emocji. Czasem przychodzi na wizytę jako towarzysz wspierający żonę, a gdy daje mu prawo do powiedzenia o tym, jak się czuł w takiej sytuacji, płacze jak dziecko. Kobieta czasem wchodzi w rolę siłaczki, robota: przecież nic się nie stało. To jednak nie jest dobre, zaprzeczenie nie zawsze im pomaga. To może być mechanizm obronny, ale utrata ciąży jest trudnym doświadczeniem ciała, psychiki, emocji i ducha i powinniśmy słuchać swojego organizmu, dać sobie czas. Dlatego też zaraz po stracie nie wolno rodzicom mówić: „zajdźcie natychmiast w ciążę”, bo to w niczym nie pomaga. Sama biologia dość szybko stanie na nogi, macica się oczyści, układ hormonalny wróci do normy – ale nie wiemy, czy ze stratą poradzą sobie emocje, serce. Dopiero gdy wszystko wróci do normy, rodzice są gotowi do kolejnej ciąży. A w niej w naturalny sposób pojawi się lęk, dlatego kobieta powinna się wyciszyć, zakończyć poprzedni etap, żeby sobie z nim poradziła w nowej ciąży.
Często kobieta w masce robota po pewnym czasie odczuwa ogromny spadek sił, do tej pory wszystko jej wychodziło, a nagle jakiś kryzys, zapaść.
Na ile Pani osobista historia miała wpływ na to, co Pani robi?
– Ma ogromny wpływ, gdyby nie moja historia, nie robiłabym tego, co robię. Zawsze powtarzam, że właścicielem mojego dzieła opiekowania się ludźmi po stracie jest też moja córka, bo gdyby nie ona, to pewnie nadal pracowałabym w korporacji. Zuzia urodziła się w 28. tygodniu, zmarła po kilku tygodniach walki o życie. Czasem ktoś błędnie myśli, że przez moją stratę zawsze w pacjentach widzę siebie czy swoją historię, a tak nie jest; za każdym razem widzę człowieka i jego cierpienie i zastanawiam się, co mogę zrobić, jak mogę mu pomóc. Umiem rozmawiać o śmierci, to nie jest dla mnie temat tabu i mogę też pokazać to, co trzeba konkretnie zrobić, dokąd pójść, bo w tym trudnym doświadczeniu jesteśmy totalnie zagubieni.
Pomoc psychologiczna powinna być oferowana każdej kobiecie po stracie, już w szpitalu.
– Powinna, ale w sposób właściwy – a często nie jest. Chyba nie ma nic gorszego niż pacjentki leżące na sali po różnych zabiegach, jedna cierpiąca po poronieniu, wchodzi wizyta lekarska i mówi na cały głos: a to ta Pani po poronieniu, do pani przyjdzie psycholog. Albo kładziemy kobietę obok innych matek w ciąży, kiedy słyszy się bicie serca ich dziecka w trakcie badania KTG. Tak to nie może wyglądać, bo to jest jeszcze bardziej stygmatyzujące. Powinno się usiąść na osobności, zapytać, czy ten ktoś nie chce porozmawiać, dyskretnie, nie przy wszystkich.
Rozmawiamy krótko przed Dniem Dziecka Utraconego, o którym najczęściej, chyba niesłusznie, myślimy jak o dniu pamięci o dzieciach nienarodzonych.
– On nie dotyczy tylko dzieci nienarodzonych, ale też tych, które się rodzą i umierają: wcześniaki, ciężko chore dzieci, te, które umarły kilka tygodni po urodzeniu, ale i po kilku latach zmagania z chorobą czy zginęły w wypadkach. Ich rodzice często czują się wykluczeni, bo nigdzie nie pasują. Traktujemy ten dzień jak „dzień dziecka poronionego”, a wielu moich pacjentów mówi: urodziliśmy dziecko chore, np. z ciężką wadą serca, ono umarło nam na rękach – i o nas nikt nie mówi. Oni przeżywają okropne rzeczy, a świat o nich zapomina. Pamiętajmy, że to jest też dzień dzieci, które żyły, były na tym świecie.
CO ZROBIĆ KROK PO KROKU
PORADNIK DLA RODZICÓW DZIECI UTRACONYCH
• Rodzice dziecka zmarłego w wyniku poronienia mają prawo pochować je, niezależnie od tego, na jakim etapie ciąży zmarło.
• Dziecko po poronieniu pochować można na podstawie karty zgonu lub karty martwego urodzenia.
• Kartę zgonu wydaje rodzicom (lub innym osobom uprawnionym) szpital, bez konieczności ustalenia płci dziecka, bez względu na to, kiedy doszło do poronienia. Należy najpierw zgłosić w szpitalu chęć pochowania dziecka. Umożliwia ona wyłącznie organizację pogrzebu, po odebraniu karty przekazuje się ją zarządcy cmentarza, z którym należy uzgodnić szczegóły pochówku.
• Karta martwego urodzenia umożliwia dodatkowo rejestrację w Urzędzie Stanu Cywilnego (USC wystawia akt urodzenia z adnotacją, że dziecko urodziło się martwe) oraz uzyskanie zasiłku pogrzebowego w wysokości 4000 zł i przejście na urlop macierzyński – 56 dni od dnia poronienia. Rodzicom przysługują również inne świadczenia związane ze śmiercią członka rodziny, np. 2-dniowy urlop okolicznościowy.
Do odbioru tego dokumentu konieczna jest znajomość płci dziecka. Jeśli poronienie nastąpiło na wczesnym etapie, lekarz może nie być w stanie ustalić jej w szpitalu.
• Prawem rodziców jest wypożyczenie próbek i zlecenie badań DNA, które określą płeć; można też w ten sposób zbadać przyczynę poronienia. We wczesnej ciąży wykonuje się najczęściej badanie szczątków kosmówki, a nie ciała dziecka. Koszt badania ponoszą rodzice, nie jest refundowane przez NFZ (można je wliczyć do kosztów pogrzebu kompensowanych z zasiłku pogrzebowego).
• W przypadku poronienia lub martwego porodu w domu zgłoszenie do USC powinien wystawić lekarz, położna lub szpital, do którego kobieta zgłosiła się po poronieniu (porodzie).
JAK UBIEGAĆ SIĘ O ŚWIADCZENIA – KOLEJNE KROKI
• Podjęcie decyzji o pochówku dziecka – zgłoszenie tego faktu w szpitalu
• Ewentualne badania genetyczne (identyfikacja płci + badanie w kierunku przyczyny poronienia)
• Otrzymanie w szpitalu karty zgonu i martwego urodzenia dziecka – gdy zostały wykonane badania genetyczne; uwaga ta dotyczy również kolejnych punktów postępowania
• Rejestracja dziecka w Urzędzie Stanu Cywilnego
• Wydanie aktu urodzenia dziecka (z adnotacją o martwym urodzeniu) przez USC
• Przedstawienie pracodawcy skróconego odpisu aktu urodzenia dziecka w celu uzyskania urlopu macierzyńskiego
• Przedstawienie dokumentów potwierdzających prawo do świadczeń oraz aktu urodzenia dziecka w ZUS w celu uzyskania zasiłku pogrzebowego po poronieniu
Organizacja pogrzebu i pożegnanie dziecka
• Otrzymanie zasiłku z ZUS
Przykładowe wnioski o sporządzenie karty zgonu, karty martwego urodzenia, zasiłek pogrzebowy, wzory tych kart, oraz inne dokumenty, a także szczegółowe informacje na temat organizowania pogrzebu można znaleźć w Kompendium pastoralnym o rodzinnym pogrzebie dziecka martwo urodzonego i towarzyszeniu w żałobie osieroconej rodzinie