Logo Przewdonik Katolicki

Rosyjski odczarowany

Natalia Budzyńska
fot. Ronstik/AdobeStock

Karmieni od dzieciństwa dowcipami o „Polaku, Rusku i Niemcu”, z których najgorszym fajtłapą był oczywiście „Rusek” (ciekawe, bo za Wisłą zdecydowanie tę rolę przejął Niemiec), przymuszani do śpiewania piosenek o komunistycznym raju na ziemi, za wszelką cenę nie chcieliśmy, żeby zrobiono z nas te dziewczynki i chłopców z podręczników do rosyjskiego.

Trzy lata w szkole podstawowej, cztery lata w liceum i dwa lata na studiach. Razem lat dziewięć. Po dwie godziny tygodniowo. Tyle czasu poświęciłam na naukę języka rosyjskiego. Mój rocznik pamięta, że zamiast się cieszyć z darmowej nauki języka obcego, odczuwaliśmy wobec tego języka niechęć. Karmieni od dzieciństwa dowcipami o „Polaku, Rusku i Niemcu”, z których najgorszym fajtłapą był oczywiście „Rusek” (ciekawe, bo za Wisłą zdecydowanie tę rolę przejął Niemiec), przymuszani do śpiewania piosenek o komunistycznym raju na ziemi, za wszelką cenę nie chcieliśmy, żeby zrobiono z nas te dziewczynki i chłopców z podręczników do rosyjskiego. Gładko uczesanych, z rumianymi buziami i szyją owiniętą czerwoną chustką. W liceum było trochę inaczej, ale tylko przez chwilę, bo wtedy odkryłam Dostojewskiego i w ramach snobowania się w radzieckiej księgarni kupiłam sobie Zbrodnię i karę po rosyjsku. Na studiach lektorat z rosyjskiego był jeszcze obowiązkowy, chyba byłam ostatnim rocznikiem zmagającym się ze słówkami z zakresu historii sztuki po to tylko, żeby je szybko zapomnieć. Miałam w głowie inne rzeczy i zupełnie nie przychodziło mi do głowy, że rosyjski może mi się do czegoś przydać. Wszyscy ostentacyjnie o rosyjskim zapominali, wypierając go z pamięci, stał się symbolem opresyjnej partyjnej edukacji czasów PRL-u.
Potem traktowaliśmy znajomość liter rosyjskich jako pewnego rodzaju egzotykę. Nagle zaczęłam odczuwać coś jakby dumę z mojej umiejętności. Na innym poziomie oglądając rosyjskie filmy, dostrzegłam piękno tego języka. Oddemonizowałam go wreszcie.
A teraz, po przebrnięciu przez podstawowe słowa litewskie (gimimo – narodziny, mirtis – zgon, santuoka – małżeństwo), zagłębiam się w księgi parafialne z połowy XIX w. z okolic Żmudzi. Szukam aktu urodzenia bohatera książki, nad którą pracuję. Gdy się urodził, zapisy w księgach parafialnych prowadzono w języku rosyjskim, proboszczowie mieli zamaszyste pismo i odszyfrowanie zapisów nie jest proste, ale jednak przy pewnym wysiłku możliwe. Wszystko dzięki tym dziewięciu latom. Po kilku godzinach wpatrywania się w ekran postanowiłam cofnąć się w czasie o lat dwadzieścia, szukając aktu małżeństwa rodziców mojego bohatera, i nagle wszystko przestało mi się zgadzać, nie rozumiałam ani słowa. Musiało minąć kilka minut, zanim zorientowałam się, że w tych latach zapiski prowadzone były w języku polskim.
Cieszę się, że moje poszukiwania bazują na języku rosyjskim, a nie niemieckim. Urzędowy niemiecki, a nawet ten stosowany w gazetach do lat 30. XX w., był zapisywany gotykiem. Nie do odczytania dla większości.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki