Taka mniej lub bardziej agresywna wymiana zdań trwa zdecydowanie dłużej, by przypomnieć dyskusje o rozumienie Eucharystii pomiędzy katolikami i protestantami. Jednak śmiało można stwierdzić, że dawne polemiki o tyle były uzasadnione – nie usprawiedliwiając przemocy czy nadużyć, które miały wówczas miejsce – że dotyczyły kwestii fundamentalnych, odnosząc się do depozytu wiary. Tymczasem spory, które toczą się na naszych oczach, zasadniczo nie odnoszą się do dogmatu, lecz koncentrują się niemal wyłącznie na formie. I tak ścierają się ze sobą przedstawiciele rozmaitych opcji, w niekończących się polemikach przerzucając się argumentami: forma nadzwyczajna czy zwyczajna (Msza trydencka czy Msza posoborowa), Komunia św. na klęcząco czy w postawie stojącej, na rękę czy do ust. Przykłady można mnożyć.
Liturgia nie może być areną walk
Trudno nie zauważyć, że w dzisiejszych dyskusjach uczestniczy też coraz więcej domorosłych „ekspertów”, sugestywnie przekonujących do własnych rozwiązań, zręcznie wykorzystując rozmaite środki komunikacji, by wymienić jedynie internet. By być dobrze zrozumianym: jako dominikanin, uczeń św. Tomasza, byłbym ostatnim, który by zniechęcał do intelektualnych poszukiwań, jednakże w toczonych polemikach często brakuje spójnej i usystematyzowanej wiedzy. Ostatecznie rodzą się niedorzeczne koncepcje zbudowane na półprawdach i domysłach, przede wszystkim jednakże w kolosalny sposób rozpalają się emocje. Notabene, dowodzi to, że forma nie jest zupełnie bez znaczenia, że nie można jej tak po prostu zbagatelizować. Trudno jednak o merytoryczną dyskusję, gdy jedynym argumentem staje się to, co ktoś lubi, do czego mu bliżej albo z czym się dobrze czuje – naturalnie pod płaszczykiem intelektualnych argumentów, wcale niekoniecznie teologicznych.
Oczywiście jest czymś właściwym i normalnym, że mamy ulubione formy, zwłaszcza tam, gdzie Kościół daje taką możliwość. Jednak pomiędzy posiadaniem ulubionej formy a zwalczaniem tej, która nie jest moją, świadomie opartym na półprawdach i potęgowaniu emocji, zionie gigantyczna przepaść. Potrafi to być o tyle gorszące, że nierzadko prowadzi do przepychanek, nie wyłączając tych w trakcie samej liturgii: jakbyśmy zapomnieli, że uczestniczymy w czynnościach najświętszych, „w wykonywaniu kapłańskiego urzędu Jezusa Chrystusa” (KL 7). Niestety, w optyce walki liturgia radykalnie zredukowana zostaje do prymitywnej areny, na której trzeba zamanifestować swoje racje, jakiekolwiek by one były.
Zarzuty o profanację są zbyt proste
I tak w ostatnich dniach na nowo rozgorzał spór o to, czy przyjmowanie Komunii św. na rękę jest godziwe. Są tacy, którzy otwarcie przekonują, że taki sposób przyjmowania Ciała Pańskiego oznacza profanację. Przytaczają na to szereg argumentów. Jeden z nich, często przywoływany, odwołuje się do społeczeństwa na Zachodzie, którego zeświecczenie miało związane być z dopuszczeniem Komunii na rękę. Nic dziwnego, że usilna zachęta większości biskupów, by w czasie epidemii Ciało Pańskie przyjmować – o ile to możliwe – właśnie w taki sposób, w wielu wywołało przerażenie i strach. Kto z wierzących podpisałby się pod projektem zeświecczenia Eucharystii i Kościoła? Warto uświadomić sobie jednak, że sprawa nie jest ani tak prosta, ani jednoznaczna; z całą pewnością nie tam leży clou problemu. Gdyby tak było, to Kościół z Komunii na rękę zrezygnowałby już dawno, starając się stanowczo przeciwstawić procesom sekularyzacji. Tymczasem wciąż ją dopuszcza, notabene, tak jak dopuszczał w przeszłości. Spróbujmy zatem krótko prześledzić, jak praktyka Komunii rozwijała się na przestrzeni wieków.
Starożytne korzenie Komunii na rękę
W pierwszym tysiącleciu na porządku dziennym było przystępowanie do Komunii na rękę, stanowiąc normalną praktykę. Do sztandarowych świadectw z końca IV w., niezwykle obrazowego i sugestywnego, zaliczyć można fragment katechezy chrzcielnej, której autorem mógł być św. Cyryl, biskup Jerozolimy. Tłumaczy w niej neofitom, czyli nowo ochrzczonym dorosłym: „Nie wyciągaj płasko ręki i nie rozłączaj palców. Podstaw dłoń lewą pod prawą niby tron, gdyż masz przyjąć Króla. Do wklęsłej dłoni przyjmij Ciało Chrystusa i powiedz: Amen. Uświęć też ostrożnie oczy swoje przez zetknięcie ich ze świętym Ciałem, bacząc, byś zeń nic nie uronił. To bowiem, co by spadło na ziemię, byłoby utratą jakby części twych członków. (…) Winieneś uważać, żebyś nawet okruszyny nie zgubił z tego, co jest o wiele droższe od złota i innych szlachetnych kamieni”. Na marginesie, opis ten posłużył odnowicielom po Soborze Watykańskim II zrewidować obecny obrzęd Komunii.
Przedsoborowa liturgia pozbawiona była dialogu, inaczej niż ma to miejsce dzisiaj. Wcześniej przy przyjęciu Ciała Pańskiego przyjmujący nie odpowiadał „Amen”, pozostawał w milczeniu, natomiast udzielający Komunii sam recytował formułę: Corpus Domini nostri Jesu Christi custodiat animam tuam in vitam aeternam. Amen (Ciało Pana naszego Jezusa Chrystusa niechaj strzeże duszy twojej na żywot wieczny. Amen).
Różnorodność tradycji lokalnych
Obecna praktyka udzielana Komunii na rękę wydaje się odzwierciedlać starożytny opis. „Wydaje się”, bo w rzeczywistości ten, kto do niej przystępował, nie brał Ciała Pańskiego do ręki, lecz spożywał je wprost z dłoni. Kiedy po wielu wiekach w XX w. powrócono do Komunii na rękę, sposób przyjmowania Ciała Pańskiego „sklerykalizowano”, to znaczy, odwołując się do opisów ze starożytności, upodobniono do tego, co robi ksiądz w czasie Mszy – bierze Ciało Pańskie w palce i samodzielnie wkłada do ust. O ile celebrans ma inną rolę w trakcie liturgii, o tyle w przypadku pozostałych uczestników, abstrahując od formy Komunii, pozwoliło to na ukształtowanie nowego sposobu myślenia: mam prawo do Komunii, a ksiądz ma obowiązek mi jej udzielić. Nie dziwi więc, że coraz więcej takich, którzy ostentacyjnie żądają Ciała Pańskiego. Tak czy owak, jeśli nawet obecny sposób przystępowania do Komunii na rękę różni się od tego w starożytności, warto podkreślić szacunek do Eucharystii, do najmniejszej okruszyny Ciała Pańskiego. Tak naprawdę wobec niej forma pozostaje argumentem drugoplanowym.
Jeśli przyjrzeć się innym, późniejszym świadectwom, można szybko odkryć, że przystępowanie do Komunii na rękę zasadniczo nie rodziło problemów, przeciwnie, stanowiło zwyczajną i powszechnie akceptowalną praktykę. Ciekawy opis z terenu dzisiejszej Francji znajdujemy u św. Cezarego z Arles (+542), kiedy w jednym ze swoich kazań wspomina: „Wszyscy mężczyźni myją ręce przed podejściem do ołtarza, a kobiety trzymają w ręku lśniące płótno, na którym przyjmują Ciało Chrystusa”. Obserwujemy zatem także i inne rozwiązania, które być może z dzisiejszej perspektywy wydają się szokujące. Form Komunii zatem było znacznie więcej, z całą pewnością natomiast kategoria „na rękę” nie była jednoznaczna i jednolita.
Kwestia, która w VI w. tak naprawdę rozpalała dyskusje, nie tyle odnosiła się formy, ile do miejsca przyjmowania Ciała Pańskiego. Synod prowincjalny w Tours w 567 r. wydaje następujące rozporządzenia: „Część oddzielona kratami od ołtarza ma pozostać otwarta tylko dla chóru duchownych śpiewających; miejsce najświętsze, jak to jest w zwyczaju, ma pozostać otwarte na modlitwę i na Komunię dla świeckich i kobiet”. Mowa zatem o przystępujących do Komunii –mężczyznach i kobietach; przede wszystkim zaś o tym, że Komunię – Ciało i Krew Pańską – otrzymuje się przy samym ołtarzu.
Stopniowe przesunięcie akcentów
Na terytoriach, gdzie wpływ tradycji rzymskiej był większy, sposób przyjmowania Komunii był taki sam. Jedyna różnica polegała na tym, że sanktuarium, gdzie znajdował się ołtarz, zarezerwowane było wyłącznie dla duchowieństwa; pozostałym Komunii udzielano w innych miejscach kościoła. Potwierdzają to opisy z VIII w. Dla przykładu przytoczmy ten, który zachował się w St. Gallen, dotyczący Mszy papieskiej: „Następnie papież schodzi ze swojego tronu i udziela Komunii tym, którzy mogą wyciągnąć do niego ręce, a następnie wraca do swojego tronu. Reszta ludzi Komunię przyjmuje od innych biskupów i prezbiterów, a diakoni przekazują kielich”.
Widzimy zatem, próbując podsumować, że przez co najmniej 900 lat chrześcijanie Komunię św. przyjmują w pozycji stojącej oraz pod dwiema postaciami. Nie widzi się nic niezdrożnego w tym, że Ciało Pańskie rozdawane jest na rękę; co więcej, Komunii zasadniczo udziela się przy ołtarzu. Zmiana formy następuje mniej więcej na przełomie tysiącleci, kiedy to Komunii zaczyna się udzielać na kolanach i do ust. Powody, dla których przeobrażenia te się dokonują, są niezwykle złożone; nie jest to zwykły kaprys czy emocjonalna potrzeba. Przede wszystkim zmiany mają swoje źródło w idei czystości kultycznej, wyrosłej z odmiennej niż wcześniej, bardziej dosłownej lektury Starego Testamentu, zwłaszcza tych fragmentów mówiących o kapłanach w świątyni. Zresztą tendencje te nie pojawiły się z dnia na dzień, przeciwnie, zrodziły się znacznie wcześniej, co mieliśmy okazję zaobserwować we fragmentach mówiących o konieczności mycia rąk przez mężczyzn lub używaniu specjalnego, lśniącego płótna przez kobiety. Powoli zatem odchodzi się od Komunii na rękę, a coraz popularniejszą staje się praktyka przyjmowania Ciała Pańskiego na kolanach i do ust. Świeckim ponadto zaczyna się stopniowo odmawiać również dostępu do części kościoła, w której znajdował się ołtarz, ich uczestnictwo staje się także zdecydowanie mniej zaangażowane. Oczywiście, mowa o długofalowych i skomplikowanych procesach, opisanych przeze mnie jedynie hasłowo. Co więcej, do wszystkich procesów tu zarysowanych trzeba dołożyć umacniającą się praktykę, by do Komunii nie przystępować zbyt często – nie z lekceważenia, lecz z szacunku, tak by nie spowszedniała – to moment jej przyjęcia musiał wiązać się z wyjątkowym wydarzeniem i rytualnością. Dopowiedzmy, codzienna Msza św. to powszechna praktyka dopiero w XIII w. i związana jest z działalnością dominikanów i franciszkanów; częste przystępowanie do Komunii, do której zachęcają nas XX-wieczni papieże, nie było tak oczywiste w historii, jak to jest dla nas obecnie.
Co z tego wszystkiego wynika?
Czy trzeba nam wrócić do którejś ze starożytnych praktyk? Czy wśród dawnych form istnieją lepsze lub gorsze? Jakkolwiek nie próbować odpowiedzieć na te pytania, jedno jest pewne: historia, a zwłaszcza historia liturgii, nie ma waloru normatywnego, lecz instruktywny, także po to, by w nieuprawniony sposób nie idealizować przeszłości. Przecież ideałem Mszy św. nie jest celebracja z Wieczernika, nawet jeśli, gdy wspominamy moment ustanowienia Eucharystii, zaczytujemy się w tych fragmentach. Czego zatem uczy nas historia? Przede wszystkim, że nie tyle forma, w jakiej Komunia jest udzielna, stoi w centrum problemu, ile uczestnictwo w Eucharystii i szacunek do Ciała Pańskiego. Innymi słowy, (nie)godnie można przystąpić do Komunii tak na rękę, jak i na kolanach i do ust. Jak wspomniałem, nie chodzi o to, by lekceważyć znaczenie formy, chodzi raczej o to, by forma i przekonywanie do ulubionych praktyk nie wzięły górę nad Eucharystią, prowadząc do „wojen liturgicznych” i w ten sposób sprzeniewierzając się prawdzie o Eucharystii. Nie jest bez znaczenia, że ostatni papieże – od Pawła VI, przez Jana Pawła II i Benedykta XVI, na Franciszku skończywszy – dopuszczają Komunię św. tak do ust, jak i na rękę. W podobnym duchu wypowiadają się polscy biskupi i Kościół, by przytoczyć fragment akt II Polskiego Synodu Plenarnego z 1999 r.: „Synod Plenarny potwierdza i wyraża szacunek dla zwyczaju przyjmowania Komunii św. do ust w postawie zarówno klęczącej, jak i stojącej, nie wykluczając jednak innych form przyjmowania Komunii św., z zachowaniem najwyższej czci dla Eucharystii” (nr 92). Wobec tego wszystkiego, co przytoczyłem, nie sposób obronić tezy, by sposób przyjmowania Komunii na rękę sam w sobie był niegodny, niewłaściwy czy wręcz grzeszny.
Bezpretensjonalna zgoda
Możemy mieć ulubione formy uczestnictwa w Eucharystii i przystępowania do Komunii – także takie mam – ważne jest jednak, by Msza św. nie stała się cyrkiem, w którym będziemy chcieli cokolwiek zamanifestować lub też stoczyć jakiekolwiek walki, sprzeniewierzając się temu, czym jest Eucharystia. Ona ma prowadzić do Komunii: nie tylko wtedy, gdy przyjmuję Ciało Pańskie, ale także do komunii i jedności między jej uczestnikami. Komunia to także tajemnica Kościoła: czy na pewno ją buduję, zwłaszcza wtedy, gdy przychodzi pokusa, by własną pobożność i przyzwyczajenia przedłożyć nad Eucharystię?
Ciało Pańskie to nie jest „coś”, do czego mogę rościć sobie prawo. Lubię przypominać, że w pierwszym tysiącleciu chrześcijaństwa Ciało Pańskie odnosiło się do Kościoła, natomiast Chleb Eucharystyczny określany był jako Ciało Mistyczne. W drugim tysiącleciu wyrażenia te zamieniły się. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Być może nadszedł czas, by uświadomić sobie, że jedno prowadzi do drugiego i vice versa. Co więcej, być może to czas, by doświadczyć tego, że pojęcia te bynajmniej się nie wykluczają, ale dopełniają: nie ma Ciała Pańskiego poza Kościołem, bo nie ma Eucharystii poza Kościołem. To ważne nie tylko w czasie pandemii, gdy proszeni jesteśmy, by odłożyć na moment własne przyzwyczajenia – wrócimy do nich, gdy pandemia ustanie – to ważna lekcja na całe chrześcijańskie życie.