Logo Przewdonik Katolicki

Na działce

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Lubię zapach ziemi, więc do kopania i dłubania w niej nie wkładam rękawiczek ogrodowych. Wczoraj musiałam długo szorować dłonie szczoteczką, żeby wreszcie doczyścić paznokcie.

Lubię zapach ziemi, więc do kopania i dłubania w niej nie wkładam rękawiczek ogrodowych. Wczoraj musiałam długo szorować dłonie szczoteczką, żeby wreszcie doczyścić paznokcie. Dzisiaj ledwo się ruszam, nie mówiąc o mojej mamie, która mimo osiemdziesięciu paru lat na działce dostaje amoku. Bo jesteśmy blokerkami, kwiatki mamy tylko na parapetach i w porze letniej na balkonie. Niezbyt umiem o nie dbać, więc głównie to sukulenty i storczyki oraz balkonowe pelargonie. O nich wszystkich można zapomnieć, a i tak przeżyją.
Działka to królestwo mojej mamy. Pamiętam, jak była fragmentem pola w czasach, gdy wolałam się włóczyć z chłopakiem po ulicach miasta, zamiast przekopywać suchą ziemię z rodzicami. Wtedy każdy wyjazd na działkę był dla mnie udręką. Potem częściowo się to zmieniło, bo można było, ucząc się do letniej sesji, zrywać pierwsze truskawki. Minęło kilka lat i urodziły się dzieci, dla których działka była cudownym placem zabaw w połączeniu z ogrodem botanicznym i namiastką wsi. Wspomnienia działkowe moich dzieci są moimi wspomnieniami. A więc wspinanie się na drzewo czereśniowe (wciąż owocuje!), objadanie się porzeczkami zrywanymi prosto z krzaka, zbieranie z pomidorów stonki ziemniaczanej, która żerowała na nielegalnych ziemniakach sąsiada, taplanie się w błocie wykonanym samodzielnie przez polewanie ścieżki wodą z konewki, zakopywanie skarbów, jak na przykład butelki z wiadomością dla przyszłych pokoleń (wciąż gdzieś tam jest pod działkową ziemią), obserwacje wszelkiego rodzaju robali, podlewanie dosłownie wszystkiego wodą z węża, skoki z hamaka. Dzieci rosły, ubywało kolejnych drzew owocowych, które chorowały, albo zajmowały coraz większą przestrzeń, a działka stawała się bazą dla harcerskiego zastępu chłopięcego lub nastolatkowych nocowań bez udziału dorosłych. Niedługo owocować będą kolejne pokolenia porzeczkowych krzaków, a czereśnia jest tak wysoka, że już nikt nie zbierze jej owoców, chyba tylko ptaki. Działkę teraz eksploruje prawnuk mojej mamy, prowadząc głównie obserwacje mrówek.
A ja odkrywam na działce spokój, pod warunkiem że jesteśmy na niej we dwie: moja mama i ja. Mogę oczywiście godzinami czytać książki pod wspomnianą czereśnią, ale najczęściej spełniam życzenia mamy, przy okazji odczuwając przyjemność dotyku i zapachu ziemi. Przesadzam krzaki z miejsca na miejsce, grabię, nawet koszę, choć uważam, że trawa powinna sobie rosnąć jak chce. Szybko się męczę, zawstydzona patrzę, jak działa przyroda na moją mamę: nie chce odpocząć nawet przez chwilę. Zna każdy listek, każdy kwiatek i każdy jeden owoc. Taki niewielki skrawek własnej ziemi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki