Logo Przewdonik Katolicki

Ryzyka i tak nie unikniemy

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Książek

Trudno wyobrazić sobie kurs radykalnie inny: lockdown mógł zacząć zagrażać nam wszystkim bardziej niż sama epidemia

Można do woli pomstować, że minister Łukasz Szumowski ledwie wczoraj zapowiadał:  maseczki będziemy nosić przez pół roku. Dziś lekką ręką pozwala je zdjąć na ulicach. Takich niekonsekwencji widzieliśmy sporo. Łącznie z groteskowymi sytuacjami, kiedy ludzie władzy sami nie przestrzegali ustanowionych przez siebie norm.
Ale uwaga o niekonsekwencjach to jedno, a przekonanie, że Polska idzie zasadniczo złą drogą, co innego. Kilka razy, kiedy delikatnie wyrażałem na Facebooku swoje zdanie na temat metod walki z COVID-19, wywoływałem ataki furii. Raz atakowali mnie „wolnościowcy”, których – gdy nawoływali do nieprzestrzegania przepisów – nazywałem hucpiarzami. Kiedy indziej boleśnie przeżywali moje uwagi restrykcjoniści, czasem zmieniający się w panikarzy.
Więc ucichłem. Ostatecznie nie mam pewności, jak być powinno. Nawet lekarze się różnili w ocenach. Ciekawe, że w USA stosunek do restrykcji to po części kwestia barw politycznych. Republikanie mniej lubili zakazy, demokraci nawoływali do nich. W Polsce różne grupy ideowe i społeczne dzieliły się w tej sprawie. Może poza korwinistami i postkorwinistami. Oni od początku mówili: ważniejsza od ludzkiego życia jest gospodarka.
Sam wzdychałem na restrykcje. Ale nosiłem karnie maseczkę. Po raz pierwszy wyszedłem na spacer bez niej po północy z zeszłego piątku na sobotę. Dziś niektórzy przestrzegają, że restrykcje są znoszone za wcześnie z powodów czysto politycznych. Opozycja ustami Rafała Trzaskowskiego wciąż przestrzega, że dane są nieprawdziwe, bo robi się za mało testów. Ale i poważni eksperci pytają: co się stało, skoro zachorowań wciąż przybywa?
Mam wrażenie, że ustępując wobec ludzi duszących się w domach i wobec biznesu zagrożonego stratami (które uderzają i w pracowników), rząd kieruje się oczywiście interesem wyborczym. Ale też, że trudno wyobrazić sobie kurs radykalnie inny, także dlatego, że lockdown mógł zacząć zagrażać nam wszystkim bardziej niż sama epidemia. 
Po co więc była taka surowość, czasem wręcz kabaretowa, na początku? Trochę aby dać sobie czas na przygotowanie sieci szpitali. Dziś są gotowe łóżka i respiratory. Trochę po to, aby wyrobić rozmaite nawyki. Mówi się, że hamulce dziś pękają, że Polacy, względnie zdyscyplinowani, przestają się pilnować. Tak naprawdę jednak nie całkiem. 
Owszem, w knajpach siedzą razem przy stolikach niekoniecznie członkowie rodzin. Ale ludzi jest w lokalach wciąż mniej niż przed pandemią. Niektórych skutecznie wystraszono. Odmrożono teatry, ale realnie zaczną grać jesienią. Bo nie stać je na granie przy widowni zapełnionej do połowy. Ale i dlatego, że niektórzy aktorzy boją się grać.
Jesienią wszystko ruszy, o ile nie przyjdzie druga fala, przed którą rząd chwilami także przestrzegał. Nie bronię tego rządu we wszystkim, ale sprzeczne, chaotyczne komunikaty pojawiały się po trosze w całej Europie i na świecie. Poza wszystkim Morawiecki nie bardzo mógł sobie pozwolić na „wolnościową” drogę, kiedy najpoważniejsze państwa szły drogą zakazów. Dziś nie bardzo może sobie pozwolić na rezygnację z odmrażania, kiedy inni odmrażają.
Że w Polsce sytuacja epidemiologiczna jest trochę inna niż w krajach zachodnich? Możliwe. Ale też uniknęliśmy apokalipsy na wzór Włoch czy Nowego Jorku. I coraz trudniej byłoby tłumaczyć ludziom, że mają dalej czekać w domach.
A że kryje się w tym ryzyko? Chyba go nie unikniemy. Ja kibicuję tej ekipie w jednym. Naprawdę próbowano się zajmować także najstarszymi pacjentami. Z całą nieudolnością źle zorganizowanej służby zdrowia. Ale bez eutanazyjnych odruchów.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki