Logo Przewdonik Katolicki

Powracamy do stereotypu Polaka beztroskiego

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Nie pojmuję, dlaczego w centrach handlowych ochroniarze, sami w maseczkach, odwracają wzrok na widok klientów, których ich nie noszą

Jakieś dwa tygodnie temu wracałem z krótkiego wypoczynku w Kazimierzu Dolnym. Jeżdżę tam, kiedy mogę – na dwa, trzy dni, w środku tygodnia, żeby uniknąć największych tłumów. Za każdym razem czeka mnie w obie strony podróż busem, małym i dusznym. W takim wnętrzu łatwo sobie przypomnieć, że jest pandemia.
Za każdym też razem moją uwagę przykuwały osoby, które podróżowały bez maseczki, czasem to była jedna piąta pasażerów, czasem jedna trzecia. Nigdy większość, a przecież liczba wystarczająca, aby ludziom obawiającym się zarażenia zmącić spokój. Tym razem doszło jednak do znamiennej sytuacji. Prowadziła pani kierowca pod napisem wzywającym do noszenia maseczek. Pewien człowiek spytał ją przy wsiadaniu, czy musi ją założyć. Pokręciła głową. Usiadł blisko mnie. Dyszał bez maski.
Zawsze wypowiadałem się z powściągliwością o konsekwencjach pandemii. Od mądrzenia się mieli być lekarze, a nie ja. Wedle moich własnych kryteriów nie byłem ani panikarzem, ani hucpiarzem. Ale przestrzegałem przepisów, choćby czasem bywały nielogiczne. Dziś obserwuję z zaciekawieniem, choć i z pewną obawą, zmianę nastrojów. Od wywołanego przez rząd lęku przeszliśmy do prawie ostentacyjnej niefrasobliwości. W mediach potężne relacje o COVID zostały zamienione na wzmianki pod sam koniec programów informacyjnych czy na dalszych stronach gazet. 
I trochę to rozumiem. Wtedy dzięki strachowi opanowaliśmy najgorsze. Potem trzeba było dać wytchnienie gospodarce, a przy okazji ludziom. Ale odnotowuję nie tylko niepokój przed tak zwaną drugą falą na jesieni, ale i komunikaty, że pogarsza się już teraz. Nawet one wypowiadane są jednak tonem niemal beznamiętnym. Takim, żeby nie popsuć wakacyjnej sielanki. Co będzie po niej?
I znowu, zasadniczo to akceptuję. Nie potrafię zrozumieć jednego. Dlaczego w tym przejściowym okresie nie można egzekwować tych niewielu ograniczeń, które pozostały? Jeśli zaczęliśmy się ruszać, jeździć po kraju, maseczki w pociągach czy autobusach to minimum. 
Nie pojmuję, dlaczego w centrach handlowych ochroniarze, sami w maseczkach, odwracają wzrok na widok klientów, którzy ich nie noszą. Choć cały czas nadawane są komunikaty wzywające do noszenia, do odstępów. Albo dlaczego w Kazimierzu w okienku, gdzie sprzedaje się najlepsze lody, obsługują panienki bez niczego na twarzy. Pochylają się nad moimi lodami, a ja się zastanawiam, jakie są granice beztroski.
W apogeum epidemii byłem przeciw skrajnym ekscesom nagle wysłanej na ulice policji, karzącej za byle co, bez elementarnej logiki. Rząd chwilami uprawiał publicystykę, nie umiejąc objaśnić, czym się różni krótki dozwolony spacer od dłuższego, którego warto unikać (bo dostanie się mandat). A teraz pytam chwilami, gdzie jest policja czy straż miejska? Jeden, dwa rajdy po środkach komunikacji czy po centrach handlowych – i chyba Polacy by się nauczyli, przychodzi mi do głowy. Chociaż nie jestem rygorystą szukającym w policji głównej recepty na społeczne potrzeby.
Rząd bywał podejrzewany o to, że uchyla restrykcje najszybciej jak się da, żeby przeprowadzić wybory i ewentualnie w nich wygrać (co się zresztą stało). Może to był zasadniczy motyw, a może nie. Inne kraje też postępowały na oślep podobnie. Teraz jednak tłucze mi się po głowie niedobra myśl, że miotamy się nadmiernie, od ściany do ściany. Byliśmy zdyscyplinowani aż do paraliżu. Teraz powracamy do stereotypu Polaka beztroskiego, patrzącego na odległość swego nosa. Możliwe, że pewne odreagowanie było narodowi potrzebne. Ale stanowczo zaszliśmy z tym zbyt daleko – kosztem zdrowego rozsądku, który wcale nie wymaga aż paniki. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki