Zmierzch powoli przechodzi w noc. Chociaż to pustynia, wilgotne grudniowe powietrze zapowiada pierwsze przymrozki. Nastolatek celuje z broni do ubogiego mężczyzny, który leży związany na piasku cały we krwi. Nieznośną i głuchą ciszę przeszywa najpierw delikatny szmer, a później świst kuli. Pada strzał. Młody chłopak, z którego zrobiono strażnika, jest przerażony. Przestraszył się cienia rzucanego przez księżyc. Przybiegają inni i oceniają, że jeniec nie żyje. Zostawiają ciało i odchodzą. Obok martwego mężczyzny na piasku leży rozsypana Komunia. Tak ginie człowiek nazywany przez tubylców „białym marabutem” – bł. Karol de Foucauld.
Ponadczasowa logika wiary
Jest coś niesamowitego w tej postaci, że wciąż inspiruje młodych ludzi. Tak było w latach 30. XX w., gdy pewien świeżo wyświęcony ksiądz oraz młoda kobieta pod wpływem opowieści o nim postanawiają założyć dwa zgromadzenia żyjące regułą wypracowaną przez niego na pustyni: powstają Mali Bracia i Małe Siostry od Jezusa. Tak jest dzisiaj, gdy coraz więcej młodych we wspólnotach niosących pomoc ubogim powołuje się właśnie na dziedzictwo bł. Karola. Wydawać by się mogło, że ubogi mnich zabity w niespokojnych czasach na pustyni wśród muzułmanów zostanie zapomniany. Zadziałała jednak logika wiary, ekonomia samego Boga, który z krwi wsiąkającej w piasek pustyni uczynił kiełkujące ziarno duchowości tak bardzo potrzebnej Kościołowi dzisiaj.
Paryski arystokrata
Karol de Foucauld był „paryskim playboyem, który stał się świętym” – tak mówił o nim abp Fulton J. Sheen, mocno zainspirowany postacią francuskiego mnicha. Jako młody arystokrata, Karol bowiem uwielbiał kosztować życia. Urodzony w 1858 r. wicehrabia swoją edukację religijną zakończył w wieku 15 lat i nie miał w planach kiedykolwiek do niej wracać. Został usunięty z paryskiej szkoły jezuitów. Nie przejął się tym specjalnie, bo wieku 18 lat odziedziczył po śmierci dziadka cały rodzinny majątek, nie musząc się niczym przejmować. W swoim dzienniku z tamtych lat napisał: „Długo śpię. Dużo jem. Mało myślę”. Chcąc jednak coś znaczyć, a ambicje miał naprawdę spore, ukończył szkołę kawalerii. Karol bardzo źle znosił krytykę, a w wojsku początkowo interesowały go tylko honory i przywileje.
Jego zachowanie spotykało się ze sprzeciwem dowództwa. Postanowiono przytemperować charakter nieposłusznego żołnierza i wysłać go na misję. Tak pierwszy raz trafił do Algierii. Szybko jednak stamtąd wrócił, wydalony za złe zachowanie i brak dyscypliny. Aby opisać, do czego był zdolny Karol, wystarczy tylko powiedzieć, że sprowadził z Paryża do koszar swoją kochankę Mimi, przedstawiając ją jako żonę. Gdy prawda wyszła na jaw, zostali razem odesłani z powrotem do Francji.
Tęsknota za pustynią
Coś się jednak zaczęło zmieniać w myśleniu Karola. Doświadczenie pustyni nie dawało mu spokoju. Po powrocie zaczął studiować książki i uczyć się języków pustyni. Pragnął jeszcze kiedyś tam wrócić, niekoniecznie w charakterze wojskowego. W końcu powrócił do Algierii i tam poznał Oscara MacCarthy’ego, wybitnego znawcę Afryki. Za jego radą wyruszył w niebezpieczną podróż do Maroka w przebraniu rabina. Przez półtora roku Karol de Foucauld przemierzał pustynne tereny, pisząc książkę Wdzięczność dla Maroka („Reconnaissance au Maroc”) za którą po powrocie otrzymał w 1885 r. złoty medal od Francuskiego Towarzystwa Geograficznego.
Powrót do Francji kolejny raz okazał się dla niego mierzeniem się z tęsknotą za pustynią. Tym razem nie chodziło jednak wyłącznie o miejsce, ale o doświadczenie pustyni w życiu – jej surowości, samotności i wymagań, jakie stawia przed duchem. Arystokrata podróżnik coraz częściej zaglądał do kościoła w poszukiwaniu ciszy. Tam pewnego wieczoru poznał ks. Huvelina. Ksiądz ten pomimo ogromnego cierpienia pozostawał radosny. „Skąd w Tobie tyle radości?” – zapytał go kiedyś Karol. „Ponieważ nigdy w życiu nie szukałem własnej przyjemności” – odparł kapłan. Te słowa poruszyły dogłębnie paryskiego szlachcica. Od tego momentu prowadzili długie rozmowy o wierze, aż w końcu się zaprzyjaźnili. Gdy de Foucauld poprosił go o kierownictwo duchowe, Huvelin najpierw kazał mu się z miejsca wyspowiadać. Tak po 14 latach poszukiwań i błądzenia Karol powrócił do Kościoła.
Prostota i ubóstwo
Rozpalony odzyskaną wiarą de Foucauld postanowił poświęcić się jej całkowicie. Ponieważ cały czas nosił w sobie pragnienie powrotu na pustynię oraz radykalnego doświadczenia pustyni, postanowił wstąpić do trapistów, u których pociągała go surowa reguła życia. Wykształcony żołnierz, odznaczony złotym medalem podróżnik, przez dwa lata zamiatał dziedziniec, ukrywając swoje zdolności i osiągnięcia. Gdy Kościół zaczął jednak naciskać na trapistów, aby poluzowali swoją regułę, która w tamtym czasie należała do najbardziej surowych, Karol się temu wewnętrznie i zewnętrznie sprzeciwiał. Chciał jeszcze większej prostoty i ubóstwa od siebie. W 1897 r. poprosił o zwolnienie ze ślubów prostych. Zachowując jedynie ślub czystości i nieposiadania niczego poza narzędziami do pracy, wyruszył do Nazaretu. Tam też po czterech latach zdecydował się przyjąć święcenia kapłańskie i pozostać już na zawsze na pustyni.
„Biały marabut” umiera
Swoją pierwszą Mszę Karol odprawił w algierskim Beni-Abbes. Przez kolejne trzy lata służył tam nie tylko jako kapłan, ale również wolontariusz. Udzielał się w szpitalu polowym oraz wykupywał niewolników, których później uwalniał. W 1904 r. trafił do plemienia Tuaregów, którym służył do końca życia. Pośród muzułmańskich plemion był jedynym chrześcijaninem. Stolica Apostolska musiała mu udzielić specjalnej zgody na samotne odprawianie przez niego Mszy św. Karol nie nawracał Tuaregów, ale żył po prostu między nimi. Nazywano go „białym marabutem” – było to nawiązanie do świętego ptaka dla koczowniczych plemion, którego obecność blisko obozu była znakiem szczęścia i pokoju. W czasie swojej służby Karol de Foucauld poznał język tuareski na tyle dobrze, że przetłumaczył na niego Ewangelie oraz stworzył pierwszy słownik francusko-tuareski.
W 1915 r. wśród lokalnych plemion doszło do zamieszek i napadów rabunkowych. Cała Sahara pogrążyła się w wojnie. 1 grudnia 1916 r. Karol de Foucauld został podstępem wywabiony z pustelni, pobity i związany. Nastoletni strażnik strzelił do niego ze strachu, po dostrzeżeniu cienia zbliżających się do osady francuskich legionistów. W strzelaninie giną również oni. Po zabiciu wrogów tubylcy zaczęli świętować. Wśród nich również mieszkańcy osady, którym Karol pomagał za życia. Jeszcze nie wiedzieli, że ich „biały marabut” zginął.
Kilka dni później na miejsce dotarli kolejni żołnierze Legii Cudzoziemskiej. To oni odkryli ciało Karola, a obok niego znaleźli rozsypaną Komunię. „Ten, któremu służył, leży tu razem z nim” – miał powiedzieć jeden z nich. Kapitan La Roche zebrał rozsypane hostie i polecił kapralowi, aby odjechał z nimi na wydmy i tam przyjął Komunię. Na rozrzuconych kartkach znaleziono ostatnie słowa zapisane przez Karola. „Nigdy nie kochamy wystarczająco”. „Biały marabut” spoczął na pustyni. Tak, jak pragnął, nigdy jej już nie opuścił.
Oszlifowany diament
Szczerość Karola de Foucauld jest tym, co do dzisiaj najbardziej porusza – zwłaszcza ludzi młodych, na początku drogi odkrywania swojego miejsca w świecie. Zawziętość, butę i brawurę, którą okazywał w młodości, przekształcił w wierność, odwagę i zdolność do poświęceń. Jego ogniste serce nigdy nie zgasło. To te same siły, które targały nim wcześniej, zostały poddane szlifowaniu w relacji z Bogiem i w doświadczeniu pustyni. Karol jest dowodem, że młodość pragnie radykalizmu – ale przede wszystkim od siebie i swoich możliwości.