Kanonizacja bywa dusząca. Wprowadza niejednokrotnie gęstą atmosferę pomiędzy ogłoszonego świętego a człowieka, który choć stara się żyć w zgodzie z Bogiem, w codzienności zmaga się ze słabością, grzechem i wątpliwościami w wierze. Z jednej strony „przykład świętych nas pobudza …”, jak mówi modlitwa liturgiczna, a z drugiej tworzy w człowieku wyobrażenia o świętym i doskonałym życiu, do którego „doskoczenie” wydaje się zupełnie nierealne. Karol de Foucauld nie wejdzie na pomnikowy cokół, nie spłynie lukrem epickich opisów hagiograficznych, nie zamknie się w pobożnych wezwaniach modlitewnych. Nawet jeśli nieświadomie i z pobożnych pobudek sprowadzimy do tego pamięć o nim, nie będzie to opowieść o Karolu, człowieku, którego radykalizm życia Ewangelią przeprowadził przez pełną realizmu codzienność, daleką od pięknych haseł bez pokrycia i fasadowych działań.
Hedonista
Karol de Foucauld przyszedł na świat 15 września 1858 r. w Strasburgu. Pomimo że urodził się w uprzywilejowanej rodzinie francuskich arystokratów, jego dzieciństwo nie było bajką. W wieku sześciu lat został sierotą. Wychowanie przez kochającego, głęboko wierzącego dziadka nie zdołało zrekompensować strat wywołanych wczesną stratą rodziców. Doświadczenia dzieciństwa i wpływ nurtów ówczesnej myśli społecznej sprawiły, że w nastoletnim życiu zaprzeczył istnieniu Boga. Nie oddając się głębszej refleksji, postanowił wykorzystać życie do maksimum. W wojsku zasłynął jako uchylający się od pracy, lubiący dobrze zjeść i wypić, organizator hucznych zabaw. Gdy skończył dwadzieścia lat, jego dziadek umarł, zostawiając Karolowi olbrzymi spadek. Materializm, konsumpcyjny tryb życia i hedonizm stały się jego drugą naturą, podobnie jak wywoływanie skandali. Jadąc do Algierii wraz z jednostką wojskową, zabrał ze sobą kobietę, którą przedstawiał jako swoją żonę, hrabinę de Foucauld. Gdy wyszło na jaw, że nie jest ona żoną, lecz kochanką, postawiono mu ultimatum: albo znajomość się zakończy, albo odchodzi z wojska. Karol wolał porzucić armię, niż poddać się rozkazowi. Opuścił Algierię, ale już kilka miesięcy później na nowo dołączył do swojego oddziału, który walczył pośród piasków Sahary. Tym razem pojechał sam i ze zdecydowanie innym nastawieniem. Wsiąkł nie tylko w walki, w których uczestniczył z imponującą determinacją i odwagą, ale pociągnęło go również piękno saharyjskiej przyrody. Pośród tych okoliczności, za sprawą muzułmańskich żołnierzy, przerywających na modlitwę wszystkie czynności pięć razy dziennie, pojawiło się w nim pytanie, które zaważyło na całym jego przyszłym życiu: a jeśli Bóg istnieje?
Po walkach na Saharze ostatecznie porzucił armię, nie wrócił jednak do Francji. Został w Afryce i, udając rabina, przez rok podróżował po Maroku, ucząc się arabskiego i hebrajskiego. Gdy wrócił do Paryża, opublikował relację z afrykańskiej podróży, za którą dostał nagrodę Towarzystwa Geograficznego.
Poszukiwacz
Niepokój, związany z wciąż powracającym pytaniem o istnienie Boga, nie opuszczał go. Odwiedzał paryskie kościoły, a jedyną modlitwą, która prowadziła go w poszukiwaniach Boga, było wewnętrzne pragnienie spotkania: ,,Boże, jeśli istniejesz, spraw, bym Cię poznał”. Podczas jednej z kościelnych wizyt wyznał księdzu, że nie wierzy w Boga, ale prosi duchownego o pokierowanie go w drodze ku Niemu. Ten w odpowiedzi zaoferował mężczyźnie spowiedź i komunię. To był moment zwrotny w życiu Karola. Odzyskał wiarę, którą utracił wiele lat temu. Nie było to jednak pójście za zbiorem zasad moralnych czy tradycji kościelnych, ale spotkanie z żywym Bogiem. Bóg w życiu Karola nie miał najmniejszych znamion rozważań czysto teoretycznych. Spotkał się z Osobą, zachwycił się, a wszystko inne w obliczu tego intymnego spotkania wydało się blade. Odtąd zapragnął żyć tylko z Nim i dla Niego. Karmił się Eucharystią i zaczytywał się w Ewangelii, próbując zrozumieć, jak ma naśladować Jezusa w swojej codzienności. Najbardziej fascynowała go tajemnica wcielenia Jezusa. „Wcielenie ma swoje źródło w dobroci Boga, jednak jedna rzecz wyłania się na początku, tak niesłychana, tak zaskakująca, która promienieje jak znak oślepiający: to nieskończona pokora (…) Bóg, byt nieskończony, doskonały, Stworzyciel wszechmogący (…) stwarzając człowieka, jednoczący się z duszą, z ciałem ludzkim, objawiający się na ziemi jako człowiek, i jakby ostatni z ludzi (…) dla mnie istotne jest poszukiwanie zawsze ostatniego z miejsc (…) aby być z Nim”.
Pełen napięć
W życiu Karola pojawia się kolejne napięcie. Nie jest ono już związane z pytaniem o istnienie Boga, ale z odkryciem sposobu, jak znaleźć się na tym miejscu obok Jezusa. W 1890 r. wstępuje do zakonu trapistów, prosząc, aby przełożeni skierowali go do najbiedniejszego klasztoru w Syrii. Mimo surowych warunków panujących w klasztorze i wymagającego trybu życia trapistów Karol nie czuje, że jest na ostatnim miejscu. Chciał jeszcze większego ubóstwa i głębszej prostoty. To, czego pragnął, nazwał nazaretańskim życiem: „Nie czuję się stworzony do naśladowania Jego życia publicznego, powinienem zatem naśladować życie pokornego i biednego robotnika z Nazaretu”. Karol, szukając sposobu, jak coraz bardziej upodobnić się do Jezusa, nie szukał siebie. Zwłaszcza z perspektywy człowieka współczesnego Zachodu jest to dość niestandardowe podejście do brania odpowiedzialności za własne życie. Z nieznoszącym kompromisów uporem szukał rozwiązań, które pomogą mu przekroczyć siebie i zająć ostatnie miejsce, gdziekolwiek miałoby ono być i cokolwiek miałoby ono oznaczać. Karol działał w poprzek naturze człowieka, którego typową skłonnością jest zatroszczenie się o to, aby dobrze wypadać na tle innych, osiągnąć sukces. Nie patrzył na swoje kompetencje, nie troszczył się o samorozwój, nie zważał na konsekwencje swoich decyzji. Nie znamy oczywiście dziś całego obrazu jego przeżyć, z całą pewnością możemy jednak stwierdzić, że pragnienie ostatniego miejsca było motorem wszelkich jego działań w tamtym czasie. Za zgodą swojego kierownika duchowego, po sześciu latach pobytu u trapistów, opuścił zgromadzenie i przeprowadził się do Nazaretu, aby zamieszkać w drewnianej chatce na narzędzia, należącej do sióstr klarysek. Wydawało mu się, że życie w Nazarecie jest wypełnieniem wszystkich jego duchowych pragnień, które nie dawały mu spokoju od czasu spotkania z żywym Bogiem. Jednak dynamika jego wewnętrznego rozwoju i rozmowy z klaryskami sprawiły, że mimo wcześniejszych oporów wrócił do Francji, gdzie postanowił przyjąć święcenia kapłańskie.
Niewykluczający
Na tym etapie życia Karolowe spiritus movens zawierało się w pytaniu: kto jest adresatem jego święceń kapłańskich. Odczytał, że życie Nazaretu, do którego jest powołany, nie ogranicza się do krainy geograficznej Jezusa. Zrozumiał, że swój Nazaret ma na Saharze. Osiedlił się w Beni Abbes, blisko granicy z Marokiem, gdzie jego codzienność to „żyć tam Ewangelią, nie słowem, ale modlitwą, pokutą, miłością braterską i powszechną, dzielić ostatni kawałek chleba z biednym… i zdobywać człowieka jako umiłowanego brata”. Jak dalece różna była jego optyka od spojrzenia wielu misjonarzy, nie tylko ówczesnych, ale i współczesnych, którzy niejednokrotnie chcą zdobywać człowieka dla Chrystusa, i to zazwyczaj słowem. Wokół Karola zaczęli gromadzić się ludzie. Niewątpliwie musiał on dać lokalnej ludności podstawy do zaufania i budowania bliskości, gdyż ze względu na pochodzenie i styl życia mógł w tamtym kontekście kulturowym jawić się jako dziwak lub człowiek niebezpieczny. „Chcę przyzwyczaić wszystkich mieszkańców, chrześcijan, muzułmanów, Żydów (…), aby patrzyli na mnie jak na brata, brata wszystkich. Zaczęli nazywać dom fraternią i to bardzo miłe (…) Fraternia to jakby ul”. Jego stosunek do ludzi nie pozostawiał marginesu innego wyznania, poglądów czy koloru skóry. Dla niego każdy człowiek, wyłącznie z faktu człowieczeństwa, był bliski.
Cichy rewolucjonista
Kiedy w 1906 r. Karol de Foucauld podejmował decyzję, że zamieszka wśród ludów północnej Afryki, cały zachodni świat do granic możliwości przesiąknięty był kolonialnym klimatem. Ekspansje w różnych afrykańskich kierunkach postępowały. Francja od ponad pół wieku eksploatowała Afrykę na wielu płaszczyznach, m.in. w Algierii, co odbija się echem w relacjach obydwu narodów po dziś dzień. Niemalże w tym samym czasie, gdy Karol, wiedziony pragnieniem bycia z Jezusem pośród opuszczonych i zapomnianych ludów Afryki, zamieszkał na Saharze, na pustyni Namib wojska Cesarstwa Niemieckiego dopuściły się ludobójstwa afrykańskich grup etnicznych Hererów i Namaqua. Jest to pierwsze odnotowane ludobójstwo XX w. W wyniku tych działań w latach 1904–1907, z populacji liczącej przed wojną ok. 80 tys. ludzi, do 1911 r. Hererów zostało jedynie 15 tys. Niewolnictwo również miało się świetnie w tamtych czasach. Osoby o innych kolorze skóry niż biały traktowane były przez ludzi Zachodu jako podgatunek, a jakiekolwiek zrywy niepodległościowe duszone były w zarodku. „Prawie wszyscy niewolnicy z tego regionu to dzieci urodzone na wolności, brutalnie zabrane rodzicom (…). Nie trzeba zajmować się doczesną władzą, ale trzeba ukochać sprawiedliwość i znienawidzić nieprawość (…) kiedy rząd popełnia wielką niesprawiedliwość, trzeba mu to powiedzieć (…) nie mamy prawa być «zaspanymi wartownikami», «psami niemymi» (por. Iz 56, 10). To sam Jezus jest w bolesnej sytuacji. «Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci najmniejszych, Mnieście uczynili» (…) Mówimy o cierpieniu, ale zamykamy oczy i się przyzwyczajmy”.
De Foucauld może się jawić jako naiwny lekkoduch, który rzuca wszystko i w imię wydumanych idei przeprowadza się na pustynię. Nic bardziej mylnego. Poszedł on w poprzek swojej epoce. W pustynnych warunkach przeprowadził na własną rękę rewolucję powszechnego i totalnego braterstwa. Będąc bratem tych, którzy przez jego ówczesnych traktowani byli jak nieludzie, pokazał, że braterstwo nie może ograniczać się tylko do tych, którzy z jakiegoś powodu są nam bliscy, ale obejmuje również tych, którzy na wszystkich możliwych płaszczyznach życia i naszej tożsamości są dla nas obcy. Ta niewygodna prawda również dziś potrzebuje być usłyszana. Życie Karola pokazuje, że chcąc spotkać żywego Boga, trzeba spotkać ,,tego obcego” jako brata, niezależnie od tego, w czym zawiera się owa obcość.
Potrzebujący
Benni Abbes nie było ostatnim Nazaretem w życiu Karola. Któregoś dnia przez wioskę przechodziła karawana muzułmańskich żołnierzy, zmierzająca do plemienia Tuaregów, którzy mieszkali 2 tys. km od Benni Abees na południu Sahary i byli owiani aurą tajemniczości. Karol postanowił wyruszyć w, mającą trwać rok, podróż razem z nimi. W drodze uczył się języka ludzi, do których zmierzał. W pismach zaznaczał, że popychała go ku nim miłość. Ostatecznie Karol zamieszkał w małej wiosce Tamanrasset. Zaufanie swoich sąsiadów musiał zdobywać jeszcze dłużej niż w poprzedniej osadzie, przez co bardzo doświadczał samotności. Znikła cała radość z przebywania na ostatnim miejscu. „Gdyby tylko nadal Jezus mówił mi, że mnie kocha, jednak teraz nigdy mi tego nie mówi”. Oprócz duchowych cierpień brat Karol doświadczył również poważnego kryzysu zdrowotnego. W Tamanrasset przez trzy lata nie padał deszcz. W okolicy zapanowała ogromna susza, nic nie rosło, bydło przestało być wypasane. Wśród ludzi zapanował ogromny głód. Karol oddał sąsiadom odrobinę produktów, które miał, a sam osłabł z wyczerpania. Po kilku dniach znaleźli go sąsiedzi, gdyż zdziwili się, że do nich nie wychodził. Gdy Karol się ocknął, zobaczył nad sobą ich twarze. To był dla niego przełomowy moment w jeszcze głębszym zrozumieniu, co oznacza powszechne braterstwo. Aby być bratem, nie wystarczy tylko dawać, nieustannie troszcząc się o drugą osobę. Trzeba również przyjąć swoją słabość i zaakceptować, że ten drugi też może nam służyć.
Z krwi i kości
Jego śmierć rozczarowuje. Został zabity przypadkiem, gdy uzbrojeni wojownicy wtargnęli do jego domu, a jeden z nich postrzelił go, gdyż przestraszył się hałasu dobiegającego z zewnątrz. Umarł w samotności, w oddaleniu, nie pozostawiając po sobie prawie nic. Zachowały się listy, kilka napisanych książek, spisana jeszcze w Nazarecie reguła Małych Braci Jezusa i spisana później reguła Małych Sióstr, Pismo Święte przetłumaczone na język Tuaregów i słownik języka Tuaregów. Spośród ludzi, wśród których przebywał, na chrześcijaństwo nawróciła się tylko starsza, niewidoma kobieta, którą wykupił z niewolnictwa. Nie zewangelizował Sahary, nie zachwycił swoim sposobem życia nikogo. Historia Karola opowiedziana bez perspektywy wiary to bezpłodne życie z bezsensowną śmiercią. Gdyby umarł jak męczennik z rąk islamistów, mógłby zapisać się na kartach Kościoła automatycznie jako święty, bez konieczności uznania cudu za jego wstawiennictwem podczas procesu kanonizacyjnego. Z perspektywy czasu, po ponad 100 latach wiemy, że gdy Jezus mówił o ziarnie, które musi spaść w ziemię, aby wydać owoc, myślał m.in. o Karolu. Dziś nie brakuje ludzi, którzy idą drogą jego duchowości. Po kilkudziesięciu latach od jego śmierci, na kanwie reguł zakonnych i pism, które zostawił, powstały wspólnoty Małych Braci i Małych Sióstr Jezusa. Majowa kanonizacja jest sygnałem, że jego optyka wiary i relacji z Bogiem nie ogranicza się do kilkudziesięciu wspólnot na świecie. Historia Karola to nie przypowiastka o naiwnym dewocie, który chciał, aby wszyscy ludzie byli braćmi. To gęsta od emocji i dylematów, pełna napięcia opowieść o człowieku, który konfrontował swoje człowieczeństwo z palącym w sercu pragnieniem, aby być na ostatnim miejscu obok Jezusa, a także z głębokim przekonaniem, że każdy człowiek, bez wyjątku jest bratem. O potrzebę powszechnego braterstwa nie muszą dziś wołać poszczególni ludzie, dopomina się o nią czas, w którym żyjemy. Pandemia, wojna w Ukrainie, mniejsze i większe konflikty na całym świecie, w internecie i w naszych rodzinach pokazują, że bez praktyki totalnego braterstwa cienki lód, po którym stąpamy jako ludzkość, zaczyna się kruszyć. Braterstwo zaczyna się od Nazaretu, od naszej codzienności, która choć niejednokrotnie szara, przytłaczająca i bolesna, jest szansą, aby spotkać żywego Boga w tym obcym, którego niejednokrotnie mamy ochotę ominąć.
Cytaty Karola de Foucauld pochodzą z książki Brata Morisa Brat Karol de Foucauld i duchowość Nazaretu.
Pozostali kanonizowani 15 maja w Rzymie:
Lazarro Devasahayam Pillai – dworzanin maharadży z Indii, który przeszedł na chrześcijaństwo i zginął jako męczennik (więcej o nim na kolejnych stronach "Przewodnika")
César de Bus – francuski kapłan nawrócony z życia doczesnego, założyciel Zgromadzenia Ojców Nauki Chrześcijańskiej, któremu nadał cel oddawania chwały Bogu poprzez formację wiernych
Luigi Maria Palazzolo – ksiądz z Bergamo we Włoszech, założyciel Zgromadzenia Sióstr Ubogich i Braci Świętej Rodziny
Giustino Maria Russolillo – włoski proboszcz parafii Pianura, założyciel Towarzystwa Boskich Powołań dla kultury, badania i formacji powołań do kapłaństwa i życia konsekrowanego
Maria Francesca od Jezusa (Anna Maria Rubatto) – założycielka sióstr tercjarek kapucynek, która po wyjeździe do Ameryki Łacińskiej całkowicie oddała się służbie ubogim. Pierwsza błogosławiona pochodząca z Urugwaju
Maria Domenica Mantovani – włoska dziewica konsekrowana, współzałożycielka (wraz z bł. ks. Giuseppe Nascimbenim) i pierwsza przełożona Instytutu Małych Sióstr Świętej Rodziny
Tytus Brandsma – holenderski franciszkanin i karmelita, wykładowca akademicki, więziony i skazany na śmierć w obozie w Dachau za otwartą walkę z ideologią nazistowską
Marie Rivier – dziewica i zakonnica, która w czasie rewolucji francuskiej, kiedy wszystkie zakony i zgromadzenia zakonne zostały zamknięte, założyła Zgromadzenie Sióstr Ofiarowania Maryi
Maryja od Jezusa Santocanale – włoska zakonnica, założycielka Zgromadzenia Sióstr Kapucynek Niepokalanego Poczęcia z Lourdes