Bezsens jego śmierci poraża. Trudno dostrzec wolę Bożą w przypadkowym odejściu kogoś, kto wiele lat życia poświęcił dla zapomnianego plemienia południowej Sahary. Gdyby zginął jak męczennik, według prawa kanonicznego, mógłby zyskać tytuł świętego bez konieczności potwierdzonego cudu. Tymczasem o momencie jego śmierci zadecydował fatalny zbieg okoliczności. Stał się ofiarą plemiennych walk ludów tamtych terenów. Gdy uzbrojeni wojownicy wtargnęli na teren jego domu, jeden z nich ze strachu, zupełnie nieprzemyślanie, postrzelił śmiertelnie br. Karola de Foucauld. Wraz z jego śmiercią zakończyło się wszystko, co przez lata pobytu na pustyni zbudował. Pozornie skończyło się coś jeszcze. Wraz z Karolem umarło marzenie, które prowadziło go od momentu opuszczenia zakonu trapistów, kilkanaście lat wcześniej: pragnienie założenia małych wspólnot, które będą sercem ubogich ośrodków mieszkalnych, w różnych częściach świata. ,,O czym marzę w sekrecie, to coś bardzo prostego, małego liczebnie, przypominającego pierwsze wspólnoty pierwotnego Kościoła. Mała rodzina, małe ognisko monastyczne, maleńkie i bardzo proste”. W jego domu znaleziono spisane reguły przyszłych wspólnot. Nie pozostawił po sobie braci, pozornie nikogo nie zaraził ideą powszechnego braterstwa: ,,Chcę przyzwyczaić wszystkich mieszkańców, chrześcijan, żydów, muzułmanów, aby patrzyli na mnie jak na brata, brata wszystkich”. Stał się doskonałą figurą ewangelicznego ziarna, które musi wpaść w ziemie i obumrzeć, aby wydać owoc obfitszy. Dopiero dwadzieścia lat po jego śmierci grupa kilku mężczyzn postanawia żyć jak br. Karol, nazywając siebie Małymi Bracia Jezusa, a krótko potem podobne zobowiązania podejmuje grupa kobiet, mówiąc o sobie Małe Siostry Jezusa. Zachwycił ich Karolowy sposób odczytywania Ewangelii, a przede wszystkim to, że radykalnie wdrażał ją w życie.
Prostota
Małe Siostry Jezusa nie mają spektakularnego życia. Ich codzienność nie jest wypełniona typowymi zajęciami sióstr zakonnych: nie uczą katechezy, nie pomagają w parafii, nie prowadzą jadłodajni dla bezdomnych. Nie prowadzą też innych dzieł, dzięki którym mogłyby zapisać się w lokalnym środowisku. Jedynym kluczem do zrozumienia ich powołania w świecie jest: obecność. Bycie wśród ludzi, bycie dla ludzi i bycie z ludźmi to optyka ich codzienności. „Nasz apostolat jest apostolatem obecności i przyjaźni. Pragniemy stawać się kimś z rodziny, środowiska, ojczyzny tych, wśród których żyjemy, nawiązywać braterskie relacje, starając się, by drzwi naszych domów były otwarte dla każdego” – możemy przeczytać na stronie zgromadzenia. Wspólnoty Małych Sióstr Jezusa rozlokowane są w ponad pięćdziesięciu państwach na wszystkich kontynentach. W Polsce zamieszkały w 1957 r. i do dziś mają sześć domów w: Warszawie, Szczecinie, Machnowie, Krakowie, Pewli Małej i Częstochowie. Każda ze wspólnot ma inną specyfikę, w innym środowisku tworzy miejsce otwarte na każdego człowieka, zwłaszcza ubogiego, nie tylko w sensie materialnym. Małe Siostry Jezusa dzielą doświadczenie osób ubogich zarówno stylem życia, jak i pracy. Mieszkając w małych mieszkaniach, w prostych warunkach, podejmują prostą pracę fizyczną jako sprzątaczki, salowe, pomoce kuchenne czy pracownice produkcyjne niezależnie od tego, jakie wykształcenie zdobyły przed wstąpieniem do zakonu. – To, co Pan składa w nasze serca czy intelekty, zawsze jest wykorzystane, nawet jeśli nie jest wprost. Naszą misją jest żyć jak ubodzy pośród ubogich, kontemplując obecność Boga w drugim człowieku. W naszym życiu liczy się wszystko, co pomaga miłości. Może komuś pomaga kochać większą świadomością, poziomem intelektu albo tym, że ma takie a nie inne talenty. Najważniejsze to, aby wszystko było oddane tej sprawie miłości, żeby być bliżej człowieka, żeby go lepiej rozumieć, umieć go bardziej słuchać, czynić z niego przyjaciela – uważa s. Mariola z częstochowskiej wspólnoty.
Codzienność
Przez lata misją wspólnoty częstochowskiej jako „domu rodzinnego” sióstr była szeroko pojęta gościnność wobec rodzin i przyjaciół – a dziś ta gościnność jest skierowana głównie wobec starszych i chorych małych sióstr. Jednak nie tracą nic ze swojego charyzmatu obecności pośród ubogich. – Coraz bardziej odkrywam i staje się to dla mnie istotą naszego powołania, aby sprowadzać obecność Bożą na ziemię i żyć nią w każdej chwili. Tak robił brat Karol, niezależnie od okoliczności i trudów dnia codziennego. Każdy z nas ma możliwość sprowadzania Bożej obecności do swojego życia i bycia przy tym mocno zanurzonym w chwili obecnej – mówi 88-letnia s. Wanda, która w 1966 r. uczestniczyła w budowaniu domu w Częstochowie.
Świadomie czy nie, wszyscy dążymy do wyjątkowości. Szare dni nierzadko są dla nas bolesnym ciężarem, w konsekwencji czego patrzymy na całe swoje życie spojrzeniem nieakceptacji. Tymczasem optyka Ewangelii pokazuje nam coś zupełnie innego: kluczem do szczęścia jest przyjęcie swojej codzienności z jej dobrymi, ale też słabymi stronami. Karol de Foucauld żyjąc prostotą każdego dnia, pośród monotonnego krajobrazu pustyni przekazał bogactwo czerpania łaski Bożej z każdej chwili swoim duchowym siostrom. – Każdy dzień zaczynamy i kończymy pokłonem ku ziemi. Gest ten, zaczerpnięty od naszych braci muzułmanów, jest obrazem tego, że każdy dzień dany nam przez Boga przyjmujemy w uniżonej pokorze, wierząc, że wszystko, co się w nim wydarza, jest darem. Naszej modlitwie pokłonu o poranku towarzyszą słowa psalmu ,,Przychodzę Panie pełnić Twoją wolę”, a wieczorem ,,W ręce Twe Panie powierzam ducha mego” – opowiada s. Mariola. Wola Boża objawiająca się każdego dnia nie jest jednak łańcuchem, który trudnymi wydarzeniami próbuje związać naszą wolność. – Przyjmowanie Jego woli nie jest postawą pasywną, ale aktywnym współdziałaniem z Bogiem. Aby coś przyjąć, niezbędnymi elementami są rozeznawanie i wybór. W jakiś sposób nasza codzienność formuje nas do uważności na obecność Boga w nas i braciach – uważa s. Katarzyna, mieszkanka częstochowskiej wspólnoty.
Małość
Z tamtego spotkania na Kubie pamiętam niewiele. Osiem lat dość mocno zatarło ślady w pamięci. Czteroosobowa wspólnota Małych Sióstr Jezusa zaprosiła nas na wspólny obiad. Ponieważ br. Karol de Foucauld jest jednym z bliższych świętych charyzmatowi wspólnoty Domów Serca, z którą wówczas byłam na misji, wiedzione podobną wrażliwością, z radością przyjęłyśmy zaproszenie na wspólny posiłek. Siostry mieszkały w małym domku na obrzeżach Hawany. Dziś nie pamiętam ich twarzy, imion ani słów, które padły w rozmowie. Pamiętam za to doskonale siostrę Marię – 80-letnią Francuzkę, która nie mówiła słowa po hiszpańsku, więc trudno nam było się skomunikować. Doskonale pamiętam również uczucia buntu, niezrozumienia i gniewu, gdy dowiedziałam się, że kobieta od niedawna przebywa na Kubie i teraz tu ma zaczynać na nowo swoje życie. Nie mogłam pojąć, jak wspólnota godzi się, aby wysłać taką staruszkę na misję do całkowicie obcego świata. Ale to było tylko pierwsze wrażenie. Zaraz potem zalała mnie fala wzruszenia na widok dobroci owej siostry, która jakby zagubiona w czasoprzestrzeni, ze względu na swój wiek i brak znajomości języka, była obecna pośród nas w sposób świadomy i pełen. Uważna na niezwerbalizowane potrzeby każdej z nas, promieniejąca uśmiechem i powtarzająca jakby w przestrzeń francuskie oui (tak), była niezbitym dowodem wielkości człowieka, która paradoksalnie wyraża się w małości. Brat Karol nieustannie dotykał małości. – Wcielenie ma swoje źródło w dobroci Boga, jednak jedna rzecz wyłania się na początku, tak niesłychana, tak zaskakująca, która promienieje jak znak oślepiający: to nieskończona pokora, która zawiera tak wielką tajemnicę (…) Dla mnie istotne jest zawsze poszukiwanie ostatniego z miejsc (..), aby być z Nim, aby iść za Nim jako wierny uczeń. Bycie małym w rozumieniu ewangelicznym, wraz z konsekwencjami wypływającymi z tego faktu dla naszego życia, jest nieustanną tajemnicą, która wprowadza spory dyskomfort do naszej ludzkiej kondycji, skoncentrowanej na naturalnym dążeniu do wielkości i sukcesów. Brat Karol poszukuje ostatniego miejsca nie po to, aby łamać swą ludzką naturę, ale po to, aby jeszcze bardziej stać się podobnym do Chrystusa. To dlatego wybrał jako wzór życie Jezusa w Nazarecie. „Nie czuję się stworzony do naśladowania Jego życia publicznego, powinienem zatem naśladować życie pokornego i biednego robotnika z Nazaretu” – pisał. Siostra Katarzyna przyznaje, że trud bycia małą kiedyś wydawał się jej lżejszy. – To jest ciekawe, że na początku wszystko wydawało się takie proste: być cierpliwym, łagodnym, wyrozumiałym, wysłuchiwać, nosić brzemiona – przecież Pan Jezus pomoże i będzie cudownie. Dziś widzę moje reakcje w codzienności , gdy brak mi często cierpliwości, wyrozumiałości, irytacje z powodu różnych drobiazgów, jak ciężko to opanować. Czasem wpadam w pokusę myślenia, że kiedyś byłam ,,bardziej” małą siostrą Jezusa. Ostatecznie jednak dochodzę do wniosku, że nie chodzi o to, że byłam bliżej, ale miałam mniejszy wgląd w siebie, mniejszą świadomość możliwości zła, które jest we mnie. Teraz jednak dzięki większej świadomości bardziej otwieram się na przebaczenie zarówno sobie, jak i innym. To jest klucz chrześcijaństwa – dodaje.
Dobroć
Brat Karol zachwycał się Eucharystią. Był to zachwyt nie tyle mistyczny, choć tego do końca nie wiemy, ile bardzo zanurzony w rzeczywistości. Upatrywał w Najświętszym Sakramencie znak największej czułości Boga do człowieka. Chrystus wcielił się, aby objąć każdego człowieka z całym jego trudem, nędzą, grzechem i upadkiem. To z Eucharystii wypływało Karolowe pragnienie ukochania drugiego człowieka. Nie była to jednak miłość z wyżyn tego, który daje, ale tego, który potrzebuje drugiego w takim samym stopniu jak bliźni jego. Wiedział, że stawanie się bratem to nie tylko oddawanie się w całości, lecz zaakceptowanie postawy przyjmowania, nawet od tych, którzy pozornie nic nie mają. Tak jak wtedy, gdy ciężko zachorował i mimo głodu, który wówczas panował na pustyni, jego ubodzy sąsiedzi w promieniu czterdziestu kilometrów poszukiwali mleka kóz, którym mogliby go nakarmić.
Siostra Ewa, Słowaczka mieszkająca w częstochowskiej wspólnocie, przyznaje, że w takim samym stopniu potrzebuje drugiego człowieka jak on jej. – Oczywiście, że każda z nas mogłaby zamknąć się z książką i kontemplować życie Pana Jezusa lub brata Karola. Jednak bez konfrontacji z drugim człowiekiem są to tylko piękne słowa – przyznaje. – Życie w braterstwie ma możliwość stania się Ewangelią dobroci. Brat Karol zrozumiał, że nie ma różnic między ludźmi w ich godności, każdy z nich jest tak samo ważny: czy wierzący, czy ateista, wolny czy niewolnik. My również chcemy tak żyć – dodaje s. Ewa.
Siostra Katarzyna odwiedza cierpiącą na demencję s. Teresę wieczorami w jej pokoju. Spotkania, z pozoru krótkie i nic nieznaczące, dotykają s. Katarzynę mocą słów chorej współsiostry. – Ona potrafi mi powiedzieć takie perełki, niby od niechcenia. Ostatnio powtarzała hasło Deo gracias kilka razy, po czym dodała: ,,Ważne, aby to zapamiętać, bo sytuacje w życiu mogą być naprawdę trudne”. Jakiś czas temu powiedziałem jej, że przyszłam tylko powiedzieć jej dobranoc, a Teresa, mimo że czasem jest zupełnie nieobecna, odpowiedziała: „Szacunek dla drugiego człowieka jest bardzo ważny”. Niby są to małe rzeczy, ale światło, które może dać nam drugi człowiek, naprawdę przemienia nasze życie – opowiada s. Katarzyna.
Życie Karola de Focuoald to nie tani sentymentalizm czy mrzonki lekkoducha. Nie było w nim nic z Piotrusia Pana, który zamiast podejmować wyzwania życiowe, zamieszkał na krańcu świata wśród zupełnie obcej kultury. Karol codziennie, dzień po dniu, podejmował trud życia w swoim Nazarecie, nie po to, aby sobie lub komuś coś udowodnić, ale po to, by Ewangelia stała się Jego życiem, a nie tylko sposobem na realizację siebie. Styl jego życia w dużej mierze przetrwał w codzienności Małych Sióstr Jezusa. Jednak potrzeba powszechnego braterstwa jest dziś zbyt paląca, aby ograniczać ją do jednego czy dwóch zgromadzeń zakonnych. Wybrzmiewa to także jednoznacznie w encyklice Fratelli tutti. Papież Franciszek w końcowych jej zdaniach odwołuje się właśnie do br. Karola de Foucauld. ,,Kierując się ideałem całkowitego poświęcenia się Bogu, utożsamił się z najmniejszymi, opuszczonymi w głębi afrykańskiej pustyni. (…) Chciał być w końcu «bratem wszystkich», ale tylko utożsamiając się z najmniejszymi, stał się bratem wszystkich. Niech Bóg zainspiruje ten ideał w każdym z nas”.