Logo Przewdonik Katolicki

Prymas Tysiąclecia

Monika Białkowska i ks. Henryk Seweryniak
fot. Sergey Skleznev/Adobe Stock

Taki nieugięty, ale przecież całymi nocami siedział z Gomułką i dyskutował. Co to był dla niego za partner? A jednak to robił

Monika Białkowska: To ta niedziela. Gdyby nie pandemia, przeżywalibyśmy beatyfikację Prymasa Tysiąclecia…

Ks. Henryk Seweryniak:  A przez pandemię musimy na nią poczekać. Może coś więcej z niego zrozumiemy, może ten i ów zrobi sobie rachunek sumienia z prymasem w tle, lepiej go sobie przypomni. Byłem w piątej, może szóstej klasie szkoły podstawowej. Pojechałem z mamą na moją pierwszą w życiu pielgrzymkę do Częstochowy. Jechaliśmy pociągiem, mama podała, że nie mam jeszcze 12 lat – prawdopodobnie obowiązywała jakaś zniżka, a dla mamy to był duży wydatek. Pamiętam tę traumę i swój strach, kiedy przyszedł konduktor i głęboko spojrzał mi w oczy, jakby pytając, czy naprawdę nie mam tych dwunastu lat…? Byłem bardzo drobny, ale nie umiałem też kłamać… A potem stanęliśmy w tej wielkiej bazylice. Nie wiedziałem, gdzie jest ten Cudowny Obraz, zdawało mi się, że powinien być właśnie tam, skoro to takie dostojne miejsce. To był czas, kiedy traciłem już wzrok, a rodzice nie kupili mi jeszcze okularów, więc modliłem się tam mocno, żebym mógł ten wzrok odzyskać. A nagle słyszę, jak ludzie szepczą: „Wyszyński! Wyszyński!”. I on wchodzi na ambonę. To nie była Msza, to była jakaś konferencja do nauczycieli. Prymas stoi na ambonie w środku bazyliki, w dostojnej komży i mucecie, wyciąga przed siebie dłonie – a ja stoję pod amboną i z zadartą głową patrzę na niego… 

MB: „Chciałbym być taki, jaki on!”

HS: A właśnie, że nie! Właśnie ani przez moment nie pojawia się we mnie taka myśl. Owszem, myślałem już wtedy, żeby zostać księdzem, ale przecież nie takim, nie aż tak, tak wysoko! Wyszyński to były przestworza. To był powiew wolności. Człowiek wolny nawet w więzieniu, w internowaniu. Rycerz ślubów jasnogórskich. Przywódca narodu o tysiącletniej historii – to on, mimo wszystkich kontrakcji bezpieki, zaplanował i przeprowadził obchody Millennium Chrztu. Świadomość tego wśród księży i w ogóle wśród Polaków była bardzo mocna. Pamiętam potem, jak uczyłem dzieciaki gdzieś w Żurominie, mówiłem o nim: interrex. Kto dziś tak mówi? Dla nas to słowo było wtedy naprawdę aktualne. Nie było w Polsce prawdziwego rządu, był jakiś Gomułka i inni, którzy nas uciskali. I był on, był interrex, był Wyszyński. 

MB: W sumie coś w tym jest. Przeprowadził nas przez powojenny czas, oddał w ręce papieża  Polaka i dopiero wtedy umarł… 

HS:  Niewątpliwie miał w tym poczucie służby. Nie był kimś, kto czuł, że oto on teraz ma być ważny, dostojny. On to dostojeństwo miał naturalne, ono było w nim. Jakby czuł, że niesie w sobie dostojeństwo Rzeczypospolitej katolickiej. Czytałem z moimi klerykami Zapiski więzienne. Poruszyła mnie tam drobnostka. Wyszyński pisze: „Dzisiaj rocznica bitwy pod Chocimiem”. Kto z nas pamięta datę bitwy pod Chocimiem! Ale on czuł tę historię, czuł to, w czym Polska była zakorzeniona, czuł poetów, pisarzy. 

MB:  Ale rzecznikiem inteligencji raczej nie był… 

HS: Nie był. „Więź” niespecjalnie go lubiła. Stomma czy Turowicz wchodzili w nim w spory, bo uważali, że on nie dostrzega tego inteligenckiego wymiaru Kościoła. Wyszyński szedł raczej w pobożność ludową, w maryjność, w wiarę polegającą na pierwszym miejscu na zaufaniu Panu Bogu. Uważał, że w tym jest nasza dusza. I nadawał temu właśnie to dostojeństwo, które uosabiał. 

MB: A przecież sam był prostym chłopakiem, synem organisty z Zuzeli…

HS: I być może też stąd była ta jego jakby zewnętrzna szorstkość. Z tego, ale także z wewnętrznej dyscypliny, podobnej zresztą jak u Wojtyły. Słynne są jego postanowienia dotyczące życia wewnętrznego, które wypisał sobie przed święceniami kapłańskimi. „Mów mało – żyj bez hałasu – cisza. Czyń wiele, lecz bez gorączki, spokojnie. Pracuj systematycznie. Unikaj marzycielstwa – nie myśl o przyszłości, to rzecz Boga. Nie trać czasu, gdyż on do ciebie nie należy: życie jest celowe, a więc i każda w nim chwila. We wszystkim wzbudzaj dobre intencje. Módl się często wśród pracy – beze Mnie nic nie możecie uczynić. Szanuj każdego, gdyż jesteś odeń gorszy: Bóg pysznym się sprzeciwia. Wszelką mocą strzeż swego serca, ponieważ z niego wypływa życie. Miłosierdzie Boże na wieki wyśpiewywał będę”. 

MB: Ale jednocześnie był poetą! Byłam zaskoczona którymś ze starszych śpiewów lednickich, że tylko orły szybują nad granią, tylko orłom niestraszna jest przepaść, wolne ptaki wysoko latają… Bo okazało się, że to jest właśnie tekst Wyszyńskiego. Jest piękny i aktualny przez dziesięciolecia!

HS: Pełne poezji i prostoty jest też to jego oddanie się Matce. Bo wie, że matki zawieść się nie powinno. Że przy matce można tylko wzrastać. To dlatego właśnie wobec Niej, w Ślubach Jasnogórskich, wymienia nasze wady narodowe i twardo każe przyrzekać. Ale też był człowiekiem kompromisu. Taki nieugięty, ale przecież całymi nocami siedział z Gomułką i dyskutował. Co to był dla niego za partner? A jednak to robił. Nasza ATK z początku była zaplanowana przez komunistów jako uczelnia pod ich kontrolą, w pewnym sensie kolaborancka – a on od początku lat 60. został jej Wielkim Kanclerzem. Mówił: to jest potrzebne miejsce, katolicyzm musi się kształcić! 

MB: To, co wtedy zrobił, bez wątpienia było wielkie. Na tamten czas – tak było trzeba. Wśród tamtych ludzi – tak było trzeba. Ale z perspektywy wielu lat, czy to naprawdę zrobiło dobrze Kościołowi w Polsce? Nie przyniosło trochę kłopotliwych owoców? Choćby to, że nasza pobożność jest tak mało intelektualna, że aż często wręcz nierozumna?

HS:  A co sprawiła choćby ta niemiecka pobożność intelektualna? On tego nie planował. On taki był. Ta pobożność wyrastała z niego, z jego miłości do własnej matki, prostej mazowieckiej matki, i z miłości do Maryi. 

MB:  Nie mam z Wyszyńskim żadnych żywych obrazów w pamięci, byłam za mała, kiedy umarł. Ale najpierw słyszałam legendy, a potem słuchałam i oglądałam nagrania z pierwszej wizyty Jana Pawła II w Gnieźnie, kiedy to po raz pierwszy papież wyszedł na balkon, żeby rozmawiać z młodzieżą. Widać tam, jak Wyszyński przyzwyczajony jest do panowania nad tłumem – jak próbuje go uciszać niemal skinieniem palca. Widać, jak zaskoczony jest, że pewnie po raz pierwszy ten tłum go nie słucha. Widać, jak dobrze się czuje w towarzystwie Jana Pawła II i jak świadomie odsuwa się na drugi plan. I – wbrew temu, co się czasem mówi – wcale się nie denerwuje, wcale nie próbuje zakończyć spotkania. Trochę gra, jednocześnie prowokując młodzież do jeszcze większego entuzjazmu wobec papieża. Wyszyński i Wojtyła nie byli przecież wcześniej bliskimi przyjaciółmi na płaszczyźnie towarzyskiej, nie byli kumplami – ale tam, na gnieźnieńskim balkonie, pięknie widać ich duchową bliskość, trochę jak ojca i syna.

HS:  I to była kultura tamtych pokoleń, ludzi wolnych, przedwojennych, świadomych, że bycie inteligentem wymaga klasy i czasem naturalnego wycofania się, uznania wielkości drugiego. W Wyszyńskim ta naturalna kultura po prostu była. 

MB:  Pamiętam opowieści księży, którzy skarżyli się, że przed obiadem z prymasem trzeba się dobrze najeść, bo on na to nie pozwoli. Jadł mało, szybko, zaraz potem dawał znak, żeby kończyć – i wychodził. 

HS:  I w tym się różnił od Jana Pawła II, który też jadał skromnie, ale doceniał czas spędzony z ludźmi przy stole. Pamiętaj jednak, że Wyszyński żył w trochę innym czasie. Może wolał nie mówić? Mówienie nie było bezpieczne, nie było wiadomo, kto i po co słucha – nawet wśród księży… Dla mnie najważniejsze jest, że on tę swoją funkcję przeżywał jako coś ważnego i naturalnego. Wiedział, że ma być dla Polski prymasem – i rozumiał, co to znaczy. 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki